Szpital Psychiatryczny w Kiri.
Każdy był tu po coś, bo przecież to nielogiczne, żeby ktoś był
tu po nic. Więc każdy był tu po coś, chociaż nikt po to samo. Ta
różnica nas łączyła. Nas - wariatów.
Czego
chciałam ja? Tabletek. One stanowiły mój mały skarb, to dla nich
znosiłam głupie ględzenie pielęgniarek, niewygodne łóżko na
skrzeczących sprężynach i smród zgnilizny od wspólokatorki,
która myła się raz na miesiąc. Meth - bo tak się nazywała ta
obleśna glizda - była tu, by mnie nieustannie wkurzać. Oczywiście,
z tego co mi wiadomo, bo grube baby w kitlach nigdy nie chciały
odpowiadać na moje dociekliwe pytania na temat jej choroby, więc
mogłam wypytywać tylko tego śmierdziucha. A ona od zawsze, od
mojego pierwszego dnia w szpitalu, powtarzała to samo: Jestem
tu, by cię wkurzać.
Nienawidziłam jej.
Siedziałam po turecku w wytartym,
granatowym fotelu w Pokoju Zabaw, a Meth tradycyjnie mierzyła mnie
szalonym wzrokiem z drewnianego krzesła kilka metrów dalej, przy
okazji obgryzając brudne paznokcie. Miała niebieskie oczy, tak
ochydnie niebieskie oczy, że spoglądanie w nie fizycznie bolało.
Już nieraz myślałam, żeby wydrapać je z jej oczodołów, ale
wtedy za karę nie dostałabym swoich tabletek, na co nie mogłam
sobie pozwolić. No i nie chciałam trafić do izolatki. Miałam z
nią złe wspomnienia.
Nie przywykłam do ciemności.
Właściwie, to nawet się jej trochę bałam. Albo i trochę więcej
niż trochę?
W każdym razie, w tej chwili
mnie przerażała tak mocno, że miałam ochotę krzyczeć. Tyle że
to nie było już możliwe, bo gardło zdarłam dobre pół godziny
temu po długich wrzaskach. W dodatku język wysechł mi na wiór,
przyklejając się do podniebienia. Matko, co ja bym oddała za
szklankę wody!
Byłam wyczerpana. Siedziałam
tu od trzech godzin, chociaż miałam wrażenie, jakby trwało to
wieczność. W pewnym momencie zaczęłam podejrzewać znajdujący
się na moim nadgarstu zegarek o zepsucie, w końcu czas nie mógł
płynąć aż tak wolno, ale szybko oprzytomaniałam. W małych
pomieszczeniach, w samotności i w środku nocy, minuty wydłużały
się w dnie.
Kroki
za drzwiami usłyszałam dopiero, kiedy powieki przybrały na wadze.
Nie mogłam ich już utrzymać w górze, pragnąc zapomnieć o swoim
położeniu i od tak, odpłynąć do świata marzeń i snów, i wtedy
szurania wybudziły mnie z letargu. Przy okazji serce zabiło kilka
razy mocniej, niż powinno. Tym razem bałam się nie ciemności, a
strumienia światła, które przyprowadzi z sobą jego.
Dźwięk przekręcanego klucza.
Kliknięcie naciskanej klamki. Pisk nienaoliwionych drzwi.
- Wstawaj! - Usłyszałam w tym
samym momencie, w którym mocny blask jarzeniówki sprawił mi ból w
oczach. Już wolałam tkwić w ciemności. - Powiedziałem, rusz się!
Zadrżałam. Próbowałam sobie
wmówić, że to przez przeciąg, nagły napływ powietrza
chłodniejszego niż to w kantorku pod schodami, ale tylko się
okłamywałam.
Z
trudem podniosłam się na nogi, podpierajac z obu stron o ściany.
Nie chciałam ponownie rozzłościć Sasuke swoją niesubordynacją,
chociaż mięśnie drgały mi z przemęczenia, a w prawej łydce
łapał mnie skurcz. Musiałam to stłamsić, żeby tylko znowu nie
oberwać. Chciałam być grzeczna. Musiałam
być grzeczna.
Sasuke szarpnął mnie za
ramię, kiedy stałam już prawie pewnie na nogach, co spowodowało
kolejne zachwianie. Cholera, nie powinien widzieć mojej słabości,
ale na szczęście nie skomentował tego. Może nie zauważył? Nie,
nawet jeśli zrobił to, odwracając się w stronę korytarza, to i
tak wszystko zobaczył.
On zawsze wszystko widział.
Ciągnął mnie przez korytarz,
a ja ślamazarnie dreptałam za nim, utykając przez ten pieprzony
skurcz w nodze. Dopiero w sypialni zwolnił uścisk i odszedł gdzieś
na moment, żeby wrócić ze skórzanym biczem w ręce. Kuliłam do
siebie ramiona, stojąc przed nim w zniszczonej, lekko poplamionej
krwią koszuli nocnej, doskonale wiedząc, co teraz nastanie. Jak na
zawołanie do oczu napłynęły mi łzy.
- Kładź się - rozkazał.
Nie śmiałam się sprzeciwiać.
Szybko czmychnęłam na łóżko, układając się w miękkiej,
jasnej pościeli. W tej chwili zrobiłabym wszystko, byle by tylko
nie wracać do tej przeklętej imitacji izolatki. Zdążyłam ledwie
o tym pomyśleć, a twarde rzemienie smagnęło moje ciało w pasie.
Jęknęłam, czując jak ból stopniowo rozprzestrzeniał się wokół
brzucha, następnie promieniując do klatki piersiowej. Pierwsze
uderzenie zawsze było najgorsze.
- Masz mi coś do powiedzenia?
- spytał cicho i chłodno. Ja jednak dosłyszałam wszystko wyraźnie
i on to wiedział. Dumne, bezlitosne spojrzenie czarnych tęczówek
dosadnie mi to udowadniało. - Spytałem...
- Przepraszam! - pisnęłam,
zaciskając powieki ze strachu. I wtedy poczułam kolejne uderzenie,
tym razem na nagich nogach. Bicz strzelił po ukosie, raniąc prawe
kolano i lewe udo. Tym razem już nie udało mi się powstrzymać
wrzasku bólu i szlochu.
- Mi się nie przerywa, Sakura,
zapomniałaś? - mówiąc to, uśmiechnął się jak zawodowy
psychol.
- Prze-praszam, n-nie chciałam
- przynałam ze skruchą, tyle że to nie uchroniło mnie przed
kolejną falą bólu. Na trzeci strzał obrał sobie za cel szyję i
obojczyki. Na moment zabrakło mi tchu, uderzona prosto w tchawicę.
Pierwszy raz od dawna zastosował ten cios.
- Masz mi coś do powiedzenia?
- powtórzył.
Miałam mu do powiedzenia
więcej niż przypuszczał - tyle wulgaryzmów, ile tylko zdołałabym
wymyśleć - ale mogłam powiedzieć tylko dwa słowa. Słowa,
których oczekiwał.
- Kocham cię - wycharkałam.
Nienawidziłam sukinsyna.
- Dobrze - wysapał, zadyszany
po oddanych ciosach i z ekscytacji. Przeciągnął ręką po
rzemieniu bicza, jakby głaskał go w nagrodę za dobrze wykonaną
robotę. - A teraz się rozbierz. Chcę cię pieprzyć.
Na naprzeciwlegle stojącej do
fotela kanapie siedziała Mary Sue. Tak naprawdę nazywała się Ann,
ale wszyscy nazywali ją Mary Sue, bo uważała się za kobietę
idealną. W rzeczywistości była zwykłą dziwką i nimfomanką.
Była tu - paradoksalnie - dla wolności. Lekarze traktowali jej
seksualne zapędy za rodzaj terapii, dlatego mogła swobodnie
uprawiać seks z personelem i masturbować się nawet w Pokoju Zabaw,
co też właśnie robiła. Jako chirurg uważałam za głupotę
leczenie choroby jej objawami, ale nie ja tu sprawowałam pieczę.
Widocznie psychiatra prowadzący lubił pukać to wychudziałe ciało
Mary; obie strony wyglądały na zadowolone z takiego układu.
Mary, Mary, Mary... Jej też
nienawidziłam.
Nagle zaczęła jęczeć i dyszeć
z podniecenia. O ludzie, jaka ona była głośna! Naga od pasa w dół,
przeżywała ekstazę, wijąc się na kanapie i sprawiając sobie
przyjemność własnymi palcami. Obserwowałam to z odrazą, mając
ochotę wyrzygać się jej na twarz, a najlepiej włożyć nóż w
pochwę, żeby doznała takiego bólu, jakiego ja doznawałam za
każdym razem, gdy swoimi wybrykami przypominała mi o moim piekle.
Mogłam ją też udusić, albo po prostu zakneblować jej buzie jedną
z przepoconych do granic możliwości bluzek Meth i wtedy już by tak
nie krzyczała. Ale za uduszenie też zapewne trafiłabym do
izolatki, albo w najlepszym przypadku do łóżka dyrektora, w
zastępstwie za zamordowaną dziwkę.
Sasuke sunął palcami po lini
mojej talii, drażniąc tym skórę. Nieznosiłam tego dotyku, bo
kojarzyłam go tylko z jednym: bólem i odrazą do samej siebie.
Przypominał o tych chwilach, kiedy struchlała ulegałam sile Uchihy
i o tych, kiedy jeszcze byłam w tym mężczyźnie bezgranicznie
zakochana. Dlaczego człowiek dostrzegał swoje pomyłki dopiero po
niewczasie? Świat był popieprzony.
Przesunął rękę w bok, na
brzuch, a potem wyżej, subtelnie uciskając moje piersi. Sasuke
sprawiało to frajdę, a mnie z tego powodu mdliło. Chorowałam na
rzadką chorobę: dotykowstręt; i obejmowała ona tylko jego osobę.
Szkoda, że nic o tym nie wiedział, bo może wtedy dałby mi spokój?
Ach, nie... Płonne nadzieje. Gdyby zdawał sobie sprawę z tego, jak
bardzo nie chciałam być przez niego dotykana, to na złość
gwałciłby mnie jeszcze częściej.
Tak wyglądało życie z
psychopatą.
-
Jesteś moja - wyszeptał mi do ucha, gdy ponętnym ruchem otarł się
swoim obrzmiałym penisem o mój brzuch. Ochyda, nie mógł się
doczekać, kiedy w końcu wsadzi to paskudztwo w moje ciało i nie
omieszkiwał w okazywaniu tego. W dodatku oczy lśniły mu w dzikiej,
przerażającej ekscytacji. Nie wyglądał jak zakochany facet, który
pożądał swojej kobiety, a jak z fascynacją znęcający się nad
ofiarą psychopata. Kiedyś oglądałam wywiad z pewnym mordercą i
podczas opowiadania o najokrutniejszym wykonanym przez siebie
zabójstwie, jego twarz wyrażała te same emocje. Chore
emocje.
Wtedy poczułam ból w dolnych
partiach ciała, spowodowany niechcianym wtargnięciem. Nie było
sensu sprzeciwiać się Sasuke. Siłą potrafił wziąć wszystko.
Tyle że to nie zmniejszało dyskomfortu jaki przeżywałam. Płynne
ruchy bioder partnera złowieszczo przypominały mi o tej pieprzonej
bezwolności mojego bytu. Nawet już nie płakałam! Bo po co, skoro
za każdą uronioną łzę dostawałam po pysku?
Ale
kiedyś płakałam, o tak i to bardzo dużo. Z samego początku
potrafiłam przeryczeć całe noce po gwałcie. Po prostu nie
rozumiałam, czemu mi to robił. Dlaczego był tak brutalny, kiedy
wystarczyło poprosić i zbudować atmosferę? I tak do niego
należałam, oddałam mu swoje serce, nie musiał wyrywać mi go siłą
wraz z wszystkimi nerwami, żeby bolało bardziej. A jednak wciąż w
to grał. Traktował jak śmiecia, jak nic nie wartą zabawkę. Jak
pierwszą z brzegu dziwkę.
Tym zachowaniem sprawił, że znienawidziłam go całą sobą. I
nawet mu to nie przeszkadzało.
- Postaraj się, nie słyszę
cię! Chcę cię usłyszeć! - wysyczał pomiędzy zmęczonymi
oddechami, miarowo dochodząc do ekstazy.
Gardło zapchane miałam gulą,
duszącą nie tylko jęki, ale też szloch. Jeśli wydobędzie się
jedno, to i drugie również - reakcja wiązana. Pytanie pozostawało,
czy powinnam wydać z siebie oba dźwięki i zadowolić Sasuke swoimi
wymuszonymi krzykami ,,rozkoszy”, zbierając przy okazji baty za
mokre policzki, czy lepiej dalej milczeć i narazić siebie wyłącznie
na niemą furię i sypiące się z oczu iskry śmierci.
Podjęłam próbę. Ostatnią.
Jeśli się nie powiedzie, jeśli głos załamie się podczasz
okrzyku w płacz - wtedy już zawsze będę milczeć, udawać niemowę
dla skóry wolnej od siniaków i ran ciętych.
Próba pierwsza: wykrzycz jego
imię - zaliczone!
Próba druga: wygnij ciało w
łuk, żeby myślał, że przechodzisz przez te same doznania -
zaliczone!
Próba
trzecia: jęcz, jęcz, jęcz, przekrzycz go, wbij paznokcie w skórę,
zrań najmocniej jak potrafisz, poczuj pod opuszkami palców krew!
Wrzeszcz, jakby od tego zależało twoje życie, bo tak właśnie
jest! - niezaliczone.
Tyle dobrego, że przynajmniej
nie wybuchnęłam płaczem. Po prostu przeceniłam swoje zdolności
aktorskie. Nie pisnęłam słówka, podczas szczytowania Sasuke,
wyłącznie gapiąc się twardym, beznamiętnym wzrokiem w sufit.
Świat się trząsł, a ja czułam, jak upadam w jądro Ziemi, z
cichą modlitwą na ustach: ,,Boże, spraw, żebym w końcu trafiła
do Piekła”. Bo ono wydawało się lepsze, niż ciągłe życie w
ten sposób.
Przy stoliku pod oknem siedział
Mały Boby, jeden ze starszych pacjentów szpitala. Był
wychudziałym, wysuszonym piernikiem, który wyglądem przypominał
zgarbioną śliwkę. Ubrany w wytarte, oliwkowe dresy i czarno-biały
sweterek w kratkę; ikoną stylu to bym go nie nazwała, no i jeszcze
capił tą charaktetystyczną stęchlizną starucha.
Sześćdziesięciolatek zawsze siadał w tym samym miejscu i ilekroć
ktoś odważył się go podsiąść, ten wpadał w szał i zrzucał
wroga na podłogę z hukiem. Wątłe ciało? Pozory naprawdę
potrafiły mylić, szczególnie w przypadku osób chorych
psychicznie. Mało kto mógł się poszczycić taką siłą jak Boby.
Po co tu był? Właściwie trudno
określić. Chyba najnormalniej w świecie rodzina miała dość
niańczenia go i tolerowania jego odpałów. Schizofrenicy potrafili
uprzykrzyć życie każdemu, a bliskim najbardziej. Szczególnie, gdy
się nie leczyli, a Mały Boby uważał się za najbardziej zdrową
osobę na świecie. Według mnie też był względnie zdrowy, w
porównaniu do tych wszystkich wariatów w koło. On nikomu nie
zawadzał, siedział po prostu przy swoim ulubionym stoliku i rysował
rybki. Tak, rybki. Dziergał je w drewnie, malował markerem na
ścianach czy podłodze, albo zwyczajnie, na kartce papieru ołówkiem
lub długopisem. Co prawda pielęgniarki nieraz na niego klęły, ale
mi nic złego nie zrobił, nawet go lubiłam. No, przynajmniej w
takim stopniu, by go nie nienawidzić i nie chceć zabić, a to już
duży sukces.
Obserwowałam
Boby’ego przez chwilę. Dopiero co skończył malować ogromną
rybkę na formacie A3. Wczoraj dostał od swojej córki farbki
akwarelowe i nowiutki blok, cieszył się z tego powodu jak małe
dziecko (wstrętny
bachor) i
dziś je wybróbował, w skutek czego rybka przypominała trochę
tęczę.
Spojrzał
na mnie, a kiedy zorientował się, że był obserwowany, uśmiechnął
się uśmiechem bez kilku przednich zębów. Ten staruszek mnie
rozczulał (wkurwiał),
dlatego nieśmiało odwzajemniłam gest. Wtedy Mały Boby wstał i
podszedł tu z obrazkiem, układając go na podłodze. Nic nie
powiedział, tylko czym prędzej truchcikiem wrócił na swoje
miejsce, cały uchachany. To już trzecia rybka w tym miesiacu jaką
dostałam w prezencie.
Aż wierzyć się nie chciało, że
Sasuke kiedyś też potrafił być tak bezinteresowny.
Staliśmy na klifie. Mimo
pięknej pogody i prawie trzydziestopniowego upału, na szczycie było
chłodno, a wszystko za sprawką przenikliwego wiatru, który dmął
jak oszalały. Włosy nieustannie próbowały zasłonić mi
widoczność na rozprzestrzeniające się przed nami morze, a ja
nieustannie je ujarzmiałam skostniałymi dłońmi. Nie potrafiłam
oderwać wzroku od wszechobecnej wody, tych pieniących się fal, z
szumem uderzających w skały.
To z Sasuke zobaczyłam morze
po raz pierwszy w życiu.
-
I jak? - spytał, niby to od niechcenia. Odwróciłam się w jego
stronę, bo stał kilka kroków za mną z rękoma schowanymi w
kieszeniach spodni. Ramiona podkulił nieco do siebie, wyglądał
trochę niepewnie - to do niego nie pasowało, ale przez to nagle
uznałam go za uroczego. Wstydził się, że zrobił coś dla mnie,
żeby mnie
uszczęśliwić.
Kochany!
- Cudownie! - krzyknęłam
szczęśliwa.
Radość dosłownie wylewała
się z mojego ciała, emanowałam nią! Mogłabym skakać w miejscu,
jak gówniara, która dostała od rodziców wymarzony prezent na
urodziny.
- Cudownie, cudownie, cudownie!
- dalej lamentowałam, w podskokach zbliżając się do Sasuke.
Zawiesiłam mu ręce na szyi i dałam soczystego buziaka w usta.
Rany, jak ja kochałam tego faceta! - Pięknie tu. Dziękuję za
spełnienie marzenia.
Naszych ciał nie dzielił
nawet milimetr odległości, tak ściśle przyległam do Sasuke.
Uszczęśliwił mnie, więc chciałam być jak najbliżej niego, czy
to dziwne? Chyba nie, oby! Ale to powinno wpisywać się pod
definicję miłości, racja? Nie wiedziałam, kto wymyślał te
wszystkie regułki w encyklopediach, ale moja brzmiałaby tak:
,,Miłość - uczucie, którego
nie da się kontrolować. Pod jego wpływem człowiek nie myśli
racjonalnie, robi głupoty i żyje chwilą. W pobliżu ukochanej
osoby chce się być jak najbliżej niej. Miłość czasami rani, ale
ludzie i tak do niej lgną, jak ćmy do światła. Powód? Nieznany.
Miłość to szaleństwo w najczystszej postaci.”
Oddech Sasuke był zbyt gorący
i zbyt kuszący, żeby nie namówił mnie na kolejną porcję
smakowania jego ust. Najsmaczniejszych ust pod słońcem. Mogłabym
je smakować godzinami, a i tak by mi się nie znudziły. To dziwne,
prawda? Cholera, więc byłam dziwna. Może nawet oszalałam? To z
pewnością - zwariowałam na punkcie tego mężczyzny. Pokochałam
całym sercem w przeciągu zaledwie miesiąca.
- Chodź - wysapał, kiedy
zrobiliśmy przerwę na złapanie oddechu. Nieczekawszy na moją
odpowiedź, pociągnął mnie za rękę w stronę żółtej
ciężarówki starego modelu, którą tu przyjechaliśmy, należącą
do brata Sasuke. Na ślepo dreptałam tuż za nim, głowę mając
gdzieś w chmurach. Nie myślałam o niczym więcej, niż o
pożądaniu, jakie wypalało moje wnętrze.
I to takie dziwne uczucie w
podbrzuszu, narastające wraz z każdym zetknięciem naszych bioder.
Zdziwiłam się, kiedy zamiast
do drzwi, ukochany poprowadził mnie na pakę ciężarówki. Stanął
na tylnym kole samochodu, przerzucając drugą nogę przez metalową
,,zagrodę”, następnie pomógł we wspinaczce mi. Z tego punktu
morze wydawało się jeszcze bardziej rozległe.
Chyba chciałam coś
powiedzieć, ale usta zatkano mi innymi ustami, więc nic nie
powiedziałam. Chyba. Z Sasuke nigdy nie byłam pewna swoich myśli i
czynów. W jednej chwili mogłam chceć zjeść ciasko, a już w
następnej pragnęłam jedynie gapienia się w jego profil - myśl o
słodyczu ulatywała z mojej głowy, jakby wyparowywała! I tak
działo się zawsze. Zawsze z nim.
Matko, jak ja go kochałam!
Ścisnął mnie za pośladki i
delikatnie uniósł. Przez moment fruwałam w powietrzu, żeby zaraz
po tym opaść znów na podłoże, jednak nie na stopy, a na plecy. W
jakiś sposób Sasuke ułożył mnie delikatnie na pace, nie miałam
pojęcia jak to uczynił. Liczyły się tylko jego usta, obcałowujące
moją rzuchwę, szyję, dekold... oraz ręce biegające po całym
ciele - od ud, poprzez tyłek, wzdłuż linii kręgosłupa i wreszcie
na piersiach.
Mogłabym być tak dopieszczana
codziennie.
- Sakura! - zawołała na mnie
pielęgniarka, wyglądając zza dopiero co otwartych drzwi. Aż
napięłam mięśnie z ekscytacji. Czyli już nadeszła ta godzina! -
Sakura, proszę do pokoju, w tej chwili!
Ktoś mógłby powiedzieć, że ta
kobieta zachowywała się jak surowa matka, dająca burę
rozwydrzonemu bachorowi. Hah, nic podobnego! Była okropna, ze grai
tych popaprańców jej nienawidziłam najbardziej. Jedynie udawała
normalną, zupełnie jak ja udawałam popieprzoną. Miała tak
nierówno pod sufitem, jak nikt inny tutaj, serio. To ona wydawała
nam tabletki, szprycowała odurzaczami, kiedy sprawialiśmy problemy
i wysyłała do izolatek. Zachowywała się jak szefowa całego
szpitala - z resztą nic dziwnego, skoro dyrektor potrafił tylko
pieprzyć Mary Sue. Ale właśnie za to nienawidziłam jej
najbardziej. Za to, że sama wyniosła się na piedestał. Kto dał
jej ku temu prawo? Nikt nie powinien patrzeć na innych z góry, nikt
nie powinien traktować innych jak śmieci, zabawki, nikt...
Zostaw
to, Sakura
- nakazałam sobie w myślach. Nie
myśl o przeszłości. Zostaw to. Idź. Idź za tą kurwą, tylko
idź.
Więc poszłam za nią,
opuszczając Pokój Zabaw. Czułam przy tym na plecach spojrzenia
wszystkich wariatów wokół. Stuknięci. Od pierwszego dnia się tak
zachowywali, już wtedy uznali mnie za obcą. Wiedzieli, że nie
jestem taka jak oni.
Korytarze szpitala przeważnie
świeciły pustkami i teraz nie było inaczej. Rześko maszerując za
pielęgniarką, liczyłam mijane plamy na brudnobiałych ścianach -
dziesięć. A jedenasta znajdowała się tuż nad brązową framugą
drzwi do mojego pokoju. Celowo wlepiłam w nią maślano-pusty wzrok
osoby obłąkanej; ta sztuczka zawsze działała.
- Sakura, Sakura! - wołała
kobieta, potrząsając niedelikatnie moim ramieniem. Ugh, w dodatku
wbiła mi w skórę swoje pożółkłe od papierosów pazury. -
Ocknij się, do cholery, ty pieprznięta dziewucho!
Spokojnie przeniosłam na nią
wzrok. Pulchną, poznaczoną kilkoma zmarszczkami twarz wykrzywiał
grymas gniewu lub irytacji. O! No i trochę się bała. Mnie się
bała. Dlatego usteczka zaciskała niemalże w idealnie prostą
linię. Po chwili z rozdrażnieniem dmuchęła w górę, na włos,
który nieproszenie opadł na jej nosek. Potem przygładziła dłonią
ciasno upiętą fryzurę; nosiła koka.
- Bu! - naskoczyłam na nią, a
ta, nie spodziewawszy się niczego, pisnęła cicho i podskoczyła w
miejscu. Za każdym razem robiłam jej jakiegoś małego psikusa, a
dziś wyjątkowo postawiłam na prostotę.
Roześmiałam się szczerze, choć
ona pewnie uznała to za śmiech szaleńca.
- Na miłość boską! - obruszyła
się, z szeroko rozwartymi oczami i napuszoną miną. - Już do
pokoju! Za długo czasu spędziłaś wśród ludzi, pogorszyło ci
się. Jutro siedzisz w pokoju cały dzień, chyba że wolisz
izolatkę? Tak myślałam, więc nie będziesz robić problemów,
racja? Posiedzisz sama i będziesz pisać swoje terapeutyczne
karteczki, zrozumiano? Po prostu bądź grzeczna i staraj się
zdrowieć.
Wepchnęła mnie do pokoju i
zatrzasnęła drzwi. Nie zamknęła ich na klucz, bo niestety wciąż
pamiętała o śmierdzącej Meth, a szkoda. Wolałabym mieszkać tu
sama. W końcu, jak stwierdził mój terapeuta, szkodziła mi
obecnośc ludzi. Ha! To ci dopiero komedia! A kiedyś święcie
wierzyłam, że to w osamotnieniu człowiek szalał. Teraz wiem, że
miałam rację, bo to właśnie w tym miejscu oszalałam.
W pokoju śmierdziało, chociaż
okno uchylone było cały dzień. Widać smród Meth wżarł się w
meble, bo nie szło go wywietrzyć. Swoją stronę pomieszczenia
utrzymywałam zadbaną, nawet udało mi się ubłagać jedną z
milszych pielęgniarek o odświeżacz powietrza, jakie wiesza się w
samochodach. Powiesiłam go na gwoździu nad łóżkiem, najniżej
jak się dało, żeby mieć zapach blisko twarzy.
Umeblowanie było proste: dwa
łóżka, stojące naprzeciwko siebie przy przeciwległych ścianach,
dwie szafki nocne, dwa stare biurka, dwie komody i dwa krzesła.
Lampa z zakurzonym karniszem na środku sufitu. Jedno małe okno, bez
firan i zasłonek, z kratami od zewnątrz. Jedynie ściany się od
siebie różniły. Ta po stronie Meth była brudna, ubłocona,
poznaczona śladami butów - ta wiaratka, kiedy wpadała w szał,
uwielbiała kłaść się na łóżku i kopać w ścianę. Moją
ścianę natomiast obkleiłam - jak to nazywał terapeuta -
terapeutycznymi karteczkami. Były to zwykłe, żółte biurowe
karteczki, tyle że zapisane moimi myślami. Różnymi.
Przeróżnistymi.
Usiadłszy, sięgnęłam po
stojącą na szafce nocnej szklankę z wodą i tabletki. Sześć,
zawsze tyle ich zostawiała. Pierwsza na uspokojenie, druga na
otępienie, trzecia wprowadzająca w depresję, czwatra... Właściwie
nie rozgryzłam jeszcze, na co była. Może jedynie pełniła funkcję
placebo, kto wie? Piąta podobnie. Dopiero ta szósta, czarna jak
smoła, prowadziła mnie do spokojnego snu. Ją zostawiałam na
później, a pierwsze pięć łykałam ciągiem od razu. Wtedy
kładłam się na łóżku i obserwowałam swoje karteczki. Nie
wiedziałam czemu, ale patrzenie na nie mnie rozśmieszało. Od tak,
po prostu. Och! Więc czwarta pigułga mogła być jakimś
rozśmieszaczem, prawda? Tak, z pewnością tak było.
Leżąc w pościeli, odpływałam,
trochę jak człowiek na haju. Nieraz miałam wrażenie, że zapadam
się w łóżko, spadam i uderzam w coś twardego, kiedy w
rzeczywistości wciąż tkwiłam w tym samym miejscu. Może piąta
tabletka była narkotykiem? To by wytłumaczało, z jakiego powodu
się od nich tak uzależniłam.
Ale wracając do karteczek, bo to
na nich zawsze starałam się skupiać swoją uwagę. Czytałam je i
dumałam nad słowami, które nakreśliłam. Często nie pamiętałam,
że w ogóle coś pisałam, a rano przy pobudce znajdywałam nowe
karteczki. Nie dopisywała ich Meth, co do tego miałam pewność, bo
ta krowa nie potrafiła pisać, no i pismo należało do mnie.
,,Zabij ich, zabij ich
wszystkich!!!!”
,,PIERWSZY ZGINIE TEN
ŚMIERDZĄCY KURWISZON.”
,,Jestem niewinna, on sam się
zabił.”
,,Mały Boby jest dobry, ale I
TAK GO ZAJEBIĘ. Nie potrafi rysować rybek.”
,,Te karteczki są bez sensu,
mam ochotę je spalić.”
,,Spalę je! Karteczki, Meth,
pielęgniarki, Mary Sue, całą budę puszczę z dymem! Siebie też
spalę.”
,,ZA MAŁO, ZA MAŁO, ZA MAŁO!”
,,Nie jestem wariatką. Jestem
normalna. Nie chcę nikogo zabijać. Jestem człowiekiem, a nie
potworem.”
,,Chcę tabletek.”
Takich karteczek było około stu.
W niektórych się broniłam, w innych nakręcałam na szelństwo.
Kiedy raz terapeuta zobaczył tę ścianę, to stwierdził u mnie
rozdwojenie jaźni. Taa, bajeczka dla naiwnych.
Stałam w kałuży krwi, w
dłoni dzierżąc tasak do mięsa. Drżałam na całym ciele i
krzyczałam na całe gardło. Płakałam, krzycząc, że nie chciałam
mu nic zrobić. Kłamstwo. Chciałam! Zamordowałam go z pełną
satysfakcją. Patrzyłam w te przeklęte, czarne oczy, kiedy
ulatywało z nich życie. Były przerażone. Po raz pierwszy to jego
oczy były przerażone, a nie moje! Po raz pierwszy to on poczuł
ból, a nie ja. To mu rozdarto duszę - i ciało! - a nie mnie.
Teraz już był martwy, ale
czułam niedosyt. Kurwa, jaki czułam niedosyt! To wydało się za
mało, za mało cierpiał, za mało, za mało, za mało! Za szybko go
zabiłam! Przecież mogłam go najpierw poddusić. Mogłam pochlastać
go biczem, jak on to robił. Do diaska! Mogłam mu zrobić jeszcze
wiele innych okrutności - wsadzić mu w ten kształtny tyłek
sztucznego kutasa, żeby przekonał się, jak to jest, kiedy osoba,
której ufałeś cię gwałci i gwałci też twoje zaufanie. Mogłam
zerwać mu paznokcie. Mogłam naciąć mu skórę w milionach miejsc
i polać rany wódką, sokiem z cytryny, czymkolwiek! MOGŁAM!
Ale tego nie zrobiłam. Boże,
jaka ja byłam głupia! W tej chwili żałowałam tego tak żałośnie
mocno, że to wypalało mi dziurę w żołądku. Gniew mnie
rozsadzał, gniew na samą siebie. Idiotka! Napraw to - krzyczałąm
w myślach. Napraw, kurwa, bo inaczej oszalejesz!
Upadłam na kolana, w tę
piękną kałużę krwi. Rozlewała się na całą powierzchnię
kuchni, brudziła białe framugi i pewnie już ich nikt nie wyczyści.
Ojej. Zanużyłam w niej dłonie, zginałam palce, dysząc ciężko
ze złości. Na klęczkach podeszłam do ciała Sasuke i sięgając
ponownie tasaka, rozcięłam mu brzuch. Już wcześniej zadałam mu
cios w to miejsce, jeszcze zanim poderżnęłam gardło, ale to było
za mało. Powiększyłam ranę na tyle, żeby móc wyciągnąć z
jego wnętrza wszystkie wątpia. O tak, wyszarpnęłam najpierw
jelito cienkie, potem grube, rzucając gdzieś w bok. Nie
interesowały mnie. Potem sięgnęłam po sam żołądek - dziwne,
zawsze myślałam, że powinien być większy. Nim już się trochę
zabawiłam, tarmosiłam w łapkach jak zabawkę gniotka, aż w końcu
wbiłam w niego nóż. Pękł niczym balonik, a wtedy z krwią
zmieszał się kwas trawienny i coś, co potocznie nazywamy
wymiocinami, kiedy wychodziło górą, chociaż tu uciekło w
zupełnie inny sposób. Śmierdziało jak cholera.
Wstałam.
- Co teraz, draniu? - syknęłam,
obchodząc ciało Sasuke i stając nad jego głową. - Nie jesteś
już taki groźny jak kiedyś. Jesteś martwy, śmieciu. Masz za
swoje. Za wszystko, co mi zrobiłeś. Zabiłam cię, wiesz?
Zaśmiałam sie, przykucając.
Dotknęłam ostrzem tasaka jego twarzy, przejechałam wzdłuż
idealnych rysów kości policzkowych, nacinając delikatnie skórę.
Ładnie krwawiła, a czerwień nieziemsko wyglądała na bladej cerze
Sasuke.
- Nienawidzę twoich oczu, bo
to przez nie się w tobie zakochałam, wiesz, Sasuke? Dlatego teraz
zamierzam ci je wydłubać, co ty na to. Chesz? To wspaniale!
Przez moment zastanawiałam
się, w jaki sposób wydłubuje się oczy. Łyżką? Wolałam nie
brudzić więcej sztućców, dlatego postanowiłam spróbować
palcami. Nie mogłam jednak chwycić gałki ocznej, co mnie
irytowało. Wkurzyłam się jeszcze bardziej, nie byłam cierpliwa,
nie dziś. Zamiast wydłubać, przebiłam oczy Sasuke tasakiem - od
tak, z wygody. Biały płyn wylał się na jego twarz. Wyglądał
upiornie.
- Nie wiem, jak mogłam się w
tobie zakochać. Przecież jesteś brzydki, szczególnie teraz. Ta
twarz nie ma w sobie nic specjalnego. Jest zimna, jak twoje serce,
które nawet nie bije. Jesteś martwy Sasuke, wiesz? I to ja cię
zabiłam.
Przysiadłam na łóżku,
wlepiając wzrok w jedną, szczególna karteczkę. Już wcześniej
przykuła moją uwagę, ale w tej chwili leki działały jeszcze
mocniej. Skupiłam się na tym jednym ogniwie. Naprawdę polubiłam
te słowa.
,,PIERWSZY ZGINIE TEN
ŚMIERDZĄCY KURWISZON.”
No,
skoro tak napisałam
- pomyślałam - to
muszę spełnić obietnicę.
Uśmiechnęłam się do siebie
lubieżnie. Podobał mi się taki pomysł na wieczór. W końcu Meth
była dla mnie okropna, nieustannie mnie wkurwiała. Należy się jej
kara, prawda?
Prawda.
Zgramoliłam się z łóżka i
przyklękłam przy nim. Podniosłam materac nieco w górę i sięgając
głęboko pod niego, wyciągnęłam tasak do mięsa. Ten sam co
wtedy.
Usłyszałam zgrzyt, skrzyp, a
potem szuranie. Ktoś otworzył drzwi.
- Co ty odwalasz? - spytała Meth.
Wstałam na równe nogi, uśmiechając do niej przymilnie z tasakiem
w ręce.
- Możemy się pobawić, Meth?
Tego wieczora rozlało się
dużo krwi.
KONIEC
Od Jusi: Może zaskoczy was, że pierwsze miejsce nie ma partówka z Happy Endem, ale to był mój osobisty wybór, gdyż zakochałam się w tej jednopartówce i nikt nie wybije mi jej z głowy!
Rzeczywiście z początku byłam zaskoczona tym wyborem jednak teraz zmieniłam zdanie :D To niesamowita jednopartówka. Mimo, że nie przepadam za historiami które nie maja szczęśliwego zakończenia to ta zrobiła na mnie wielkie wrażenie ;) Muszę przyznać, że autor/ka ma niesamowitą wyobraźnię :) Jeszcze do końca nie doszłam do siebie więc nie potrafię napisać nic konkretnego. W każdym razie zaimponował/a mi i mam nadzieję, że będę mogła przeczytać więcej prac jej/jego autorstwa ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Nie dziwota jest, że ta jednopartówka zajęła takie, a nie inne miejsce; jest niesamowita! Czuję suchość w gardle, więc chyba czytałam ją z otwartymi ustami, a nawet tego nie pamiętam. Cały motyw historii zaskakująco wciąga czytelnika. Miejmy nadzieję, że będziemy mogli przeczytać o wiele więcej, więcej opowieści, które wyszły spod ręki autora. Wielkie brawa i moje gratulacje za pierwsze miejsce. :)
OdpowiedzUsuń