środa, 20 sierpnia 2014

I miejsce "The life of psyhopath"

Szpital Psychiatryczny w Kiri. Każdy był tu po coś, bo przecież to nielogiczne, żeby ktoś był tu po nic. Więc każdy był tu po coś, chociaż nikt po to samo. Ta różnica nas łączyła. Nas - wariatów.
Czego chciałam ja? Tabletek. One stanowiły mój mały skarb, to dla nich znosiłam głupie ględzenie pielęgniarek, niewygodne łóżko na skrzeczących sprężynach i smród zgnilizny od wspólokatorki, która myła się raz na miesiąc. Meth - bo tak się nazywała ta obleśna glizda - była tu, by mnie nieustannie wkurzać. Oczywiście, z tego co mi wiadomo, bo grube baby w kitlach nigdy nie chciały odpowiadać na moje dociekliwe pytania na temat jej choroby, więc mogłam wypytywać tylko tego śmierdziucha. A ona od zawsze, od mojego pierwszego dnia w szpitalu, powtarzała to samo: Jestem tu, by cię wkurzać.
Nienawidziłam jej.
Siedziałam po turecku w wytartym, granatowym fotelu w Pokoju Zabaw, a Meth tradycyjnie mierzyła mnie szalonym wzrokiem z drewnianego krzesła kilka metrów dalej, przy okazji obgryzając brudne paznokcie. Miała niebieskie oczy, tak ochydnie niebieskie oczy, że spoglądanie w nie fizycznie bolało. Już nieraz myślałam, żeby wydrapać je z jej oczodołów, ale wtedy za karę nie dostałabym swoich tabletek, na co nie mogłam sobie pozwolić. No i nie chciałam trafić do izolatki. Miałam z nią złe wspomnienia.

Nie przywykłam do ciemności. Właściwie, to nawet się jej trochę bałam. Albo i trochę więcej niż trochę?
W każdym razie, w tej chwili mnie przerażała tak mocno, że miałam ochotę krzyczeć. Tyle że to nie było już możliwe, bo gardło zdarłam dobre pół godziny temu po długich wrzaskach. W dodatku język wysechł mi na wiór, przyklejając się do podniebienia. Matko, co ja bym oddała za szklankę wody!
Byłam wyczerpana. Siedziałam tu od trzech godzin, chociaż miałam wrażenie, jakby trwało to wieczność. W pewnym momencie zaczęłam podejrzewać znajdujący się na moim nadgarstu zegarek o zepsucie, w końcu czas nie mógł płynąć aż tak wolno, ale szybko oprzytomaniałam. W małych pomieszczeniach, w samotności i w środku nocy, minuty wydłużały się w dnie.
Kroki za drzwiami usłyszałam dopiero, kiedy powieki przybrały na wadze. Nie mogłam ich już utrzymać w górze, pragnąc zapomnieć o swoim położeniu i od tak, odpłynąć do świata marzeń i snów, i wtedy szurania wybudziły mnie z letargu. Przy okazji serce zabiło kilka razy mocniej, niż powinno. Tym razem bałam się nie ciemności, a strumienia światła, które przyprowadzi z sobą jego.
Dźwięk przekręcanego klucza. Kliknięcie naciskanej klamki. Pisk nienaoliwionych drzwi.
- Wstawaj! - Usłyszałam w tym samym momencie, w którym mocny blask jarzeniówki sprawił mi ból w oczach. Już wolałam tkwić w ciemności. - Powiedziałem, rusz się!
Zadrżałam. Próbowałam sobie wmówić, że to przez przeciąg, nagły napływ powietrza chłodniejszego niż to w kantorku pod schodami, ale tylko się okłamywałam.
Z trudem podniosłam się na nogi, podpierajac z obu stron o ściany. Nie chciałam ponownie rozzłościć Sasuke swoją niesubordynacją, chociaż mięśnie drgały mi z przemęczenia, a w prawej łydce łapał mnie skurcz. Musiałam to stłamsić, żeby tylko znowu nie oberwać. Chciałam być grzeczna. Musiałam być grzeczna.
Sasuke szarpnął mnie za ramię, kiedy stałam już prawie pewnie na nogach, co spowodowało kolejne zachwianie. Cholera, nie powinien widzieć mojej słabości, ale na szczęście nie skomentował tego. Może nie zauważył? Nie, nawet jeśli zrobił to, odwracając się w stronę korytarza, to i tak wszystko zobaczył.
On zawsze wszystko widział.
Ciągnął mnie przez korytarz, a ja ślamazarnie dreptałam za nim, utykając przez ten pieprzony skurcz w nodze. Dopiero w sypialni zwolnił uścisk i odszedł gdzieś na moment, żeby wrócić ze skórzanym biczem w ręce. Kuliłam do siebie ramiona, stojąc przed nim w zniszczonej, lekko poplamionej krwią koszuli nocnej, doskonale wiedząc, co teraz nastanie. Jak na zawołanie do oczu napłynęły mi łzy.
- Kładź się - rozkazał.
Nie śmiałam się sprzeciwiać. Szybko czmychnęłam na łóżko, układając się w miękkiej, jasnej pościeli. W tej chwili zrobiłabym wszystko, byle by tylko nie wracać do tej przeklętej imitacji izolatki. Zdążyłam ledwie o tym pomyśleć, a twarde rzemienie smagnęło moje ciało w pasie. Jęknęłam, czując jak ból stopniowo rozprzestrzeniał się wokół brzucha, następnie promieniując do klatki piersiowej. Pierwsze uderzenie zawsze było najgorsze.
- Masz mi coś do powiedzenia? - spytał cicho i chłodno. Ja jednak dosłyszałam wszystko wyraźnie i on to wiedział. Dumne, bezlitosne spojrzenie czarnych tęczówek dosadnie mi to udowadniało. - Spytałem...
- Przepraszam! - pisnęłam, zaciskając powieki ze strachu. I wtedy poczułam kolejne uderzenie, tym razem na nagich nogach. Bicz strzelił po ukosie, raniąc prawe kolano i lewe udo. Tym razem już nie udało mi się powstrzymać wrzasku bólu i szlochu.
- Mi się nie przerywa, Sakura, zapomniałaś? - mówiąc to, uśmiechnął się jak zawodowy psychol.
- Prze-praszam, n-nie chciałam - przynałam ze skruchą, tyle że to nie uchroniło mnie przed kolejną falą bólu. Na trzeci strzał obrał sobie za cel szyję i obojczyki. Na moment zabrakło mi tchu, uderzona prosto w tchawicę. Pierwszy raz od dawna zastosował ten cios.
- Masz mi coś do powiedzenia? - powtórzył.
Miałam mu do powiedzenia więcej niż przypuszczał - tyle wulgaryzmów, ile tylko zdołałabym wymyśleć - ale mogłam powiedzieć tylko dwa słowa. Słowa, których oczekiwał.
- Kocham cię - wycharkałam. Nienawidziłam sukinsyna.
- Dobrze - wysapał, zadyszany po oddanych ciosach i z ekscytacji. Przeciągnął ręką po rzemieniu bicza, jakby głaskał go w nagrodę za dobrze wykonaną robotę. - A teraz się rozbierz. Chcę cię pieprzyć.

Na naprzeciwlegle stojącej do fotela kanapie siedziała Mary Sue. Tak naprawdę nazywała się Ann, ale wszyscy nazywali ją Mary Sue, bo uważała się za kobietę idealną. W rzeczywistości była zwykłą dziwką i nimfomanką. Była tu - paradoksalnie - dla wolności. Lekarze traktowali jej seksualne zapędy za rodzaj terapii, dlatego mogła swobodnie uprawiać seks z personelem i masturbować się nawet w Pokoju Zabaw, co też właśnie robiła. Jako chirurg uważałam za głupotę leczenie choroby jej objawami, ale nie ja tu sprawowałam pieczę. Widocznie psychiatra prowadzący lubił pukać to wychudziałe ciało Mary; obie strony wyglądały na zadowolone z takiego układu.
Mary, Mary, Mary... Jej też nienawidziłam.
Nagle zaczęła jęczeć i dyszeć z podniecenia. O ludzie, jaka ona była głośna! Naga od pasa w dół, przeżywała ekstazę, wijąc się na kanapie i sprawiając sobie przyjemność własnymi palcami. Obserwowałam to z odrazą, mając ochotę wyrzygać się jej na twarz, a najlepiej włożyć nóż w pochwę, żeby doznała takiego bólu, jakiego ja doznawałam za każdym razem, gdy swoimi wybrykami przypominała mi o moim piekle. Mogłam ją też udusić, albo po prostu zakneblować jej buzie jedną z przepoconych do granic możliwości bluzek Meth i wtedy już by tak nie krzyczała. Ale za uduszenie też zapewne trafiłabym do izolatki, albo w najlepszym przypadku do łóżka dyrektora, w zastępstwie za zamordowaną dziwkę.
Sasuke sunął palcami po lini mojej talii, drażniąc tym skórę. Nieznosiłam tego dotyku, bo kojarzyłam go tylko z jednym: bólem i odrazą do samej siebie. Przypominał o tych chwilach, kiedy struchlała ulegałam sile Uchihy i o tych, kiedy jeszcze byłam w tym mężczyźnie bezgranicznie zakochana. Dlaczego człowiek dostrzegał swoje pomyłki dopiero po niewczasie? Świat był popieprzony.
Przesunął rękę w bok, na brzuch, a potem wyżej, subtelnie uciskając moje piersi. Sasuke sprawiało to frajdę, a mnie z tego powodu mdliło. Chorowałam na rzadką chorobę: dotykowstręt; i obejmowała ona tylko jego osobę. Szkoda, że nic o tym nie wiedział, bo może wtedy dałby mi spokój? Ach, nie... Płonne nadzieje. Gdyby zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo nie chciałam być przez niego dotykana, to na złość gwałciłby mnie jeszcze częściej.
Tak wyglądało życie z psychopatą.
- Jesteś moja - wyszeptał mi do ucha, gdy ponętnym ruchem otarł się swoim obrzmiałym penisem o mój brzuch. Ochyda, nie mógł się doczekać, kiedy w końcu wsadzi to paskudztwo w moje ciało i nie omieszkiwał w okazywaniu tego. W dodatku oczy lśniły mu w dzikiej, przerażającej ekscytacji. Nie wyglądał jak zakochany facet, który pożądał swojej kobiety, a jak z fascynacją znęcający się nad ofiarą psychopata. Kiedyś oglądałam wywiad z pewnym mordercą i podczas opowiadania o najokrutniejszym wykonanym przez siebie zabójstwie, jego twarz wyrażała te same emocje. Chore emocje.
Wtedy poczułam ból w dolnych partiach ciała, spowodowany niechcianym wtargnięciem. Nie było sensu sprzeciwiać się Sasuke. Siłą potrafił wziąć wszystko. Tyle że to nie zmniejszało dyskomfortu jaki przeżywałam. Płynne ruchy bioder partnera złowieszczo przypominały mi o tej pieprzonej bezwolności mojego bytu. Nawet już nie płakałam! Bo po co, skoro za każdą uronioną łzę dostawałam po pysku?
Ale kiedyś płakałam, o tak i to bardzo dużo. Z samego początku potrafiłam przeryczeć całe noce po gwałcie. Po prostu nie rozumiałam, czemu mi to robił. Dlaczego był tak brutalny, kiedy wystarczyło poprosić i zbudować atmosferę? I tak do niego należałam, oddałam mu swoje serce, nie musiał wyrywać mi go siłą wraz z wszystkimi nerwami, żeby bolało bardziej. A jednak wciąż w to grał. Traktował jak śmiecia, jak nic nie wartą zabawkę. Jak pierwszą z brzegu dziwkę. Tym zachowaniem sprawił, że znienawidziłam go całą sobą. I nawet mu to nie przeszkadzało.
- Postaraj się, nie słyszę cię! Chcę cię usłyszeć! - wysyczał pomiędzy zmęczonymi oddechami, miarowo dochodząc do ekstazy.
Gardło zapchane miałam gulą, duszącą nie tylko jęki, ale też szloch. Jeśli wydobędzie się jedno, to i drugie również - reakcja wiązana. Pytanie pozostawało, czy powinnam wydać z siebie oba dźwięki i zadowolić Sasuke swoimi wymuszonymi krzykami ,,rozkoszy”, zbierając przy okazji baty za mokre policzki, czy lepiej dalej milczeć i narazić siebie wyłącznie na niemą furię i sypiące się z oczu iskry śmierci.
Podjęłam próbę. Ostatnią. Jeśli się nie powiedzie, jeśli głos załamie się podczasz okrzyku w płacz - wtedy już zawsze będę milczeć, udawać niemowę dla skóry wolnej od siniaków i ran ciętych.
Próba pierwsza: wykrzycz jego imię - zaliczone!
Próba druga: wygnij ciało w łuk, żeby myślał, że przechodzisz przez te same doznania - zaliczone!
Próba trzecia: jęcz, jęcz, jęcz, przekrzycz go, wbij paznokcie w skórę, zrań najmocniej jak potrafisz, poczuj pod opuszkami palców krew! Wrzeszcz, jakby od tego zależało twoje życie, bo tak właśnie jest! - niezaliczone.
Tyle dobrego, że przynajmniej nie wybuchnęłam płaczem. Po prostu przeceniłam swoje zdolności aktorskie. Nie pisnęłam słówka, podczas szczytowania Sasuke, wyłącznie gapiąc się twardym, beznamiętnym wzrokiem w sufit. Świat się trząsł, a ja czułam, jak upadam w jądro Ziemi, z cichą modlitwą na ustach: ,,Boże, spraw, żebym w końcu trafiła do Piekła”. Bo ono wydawało się lepsze, niż ciągłe życie w ten sposób.

Przy stoliku pod oknem siedział Mały Boby, jeden ze starszych pacjentów szpitala. Był wychudziałym, wysuszonym piernikiem, który wyglądem przypominał zgarbioną śliwkę. Ubrany w wytarte, oliwkowe dresy i czarno-biały sweterek w kratkę; ikoną stylu to bym go nie nazwała, no i jeszcze capił tą charaktetystyczną stęchlizną starucha. Sześćdziesięciolatek zawsze siadał w tym samym miejscu i ilekroć ktoś odważył się go podsiąść, ten wpadał w szał i zrzucał wroga na podłogę z hukiem. Wątłe ciało? Pozory naprawdę potrafiły mylić, szczególnie w przypadku osób chorych psychicznie. Mało kto mógł się poszczycić taką siłą jak Boby.
Po co tu był? Właściwie trudno określić. Chyba najnormalniej w świecie rodzina miała dość niańczenia go i tolerowania jego odpałów. Schizofrenicy potrafili uprzykrzyć życie każdemu, a bliskim najbardziej. Szczególnie, gdy się nie leczyli, a Mały Boby uważał się za najbardziej zdrową osobę na świecie. Według mnie też był względnie zdrowy, w porównaniu do tych wszystkich wariatów w koło. On nikomu nie zawadzał, siedział po prostu przy swoim ulubionym stoliku i rysował rybki. Tak, rybki. Dziergał je w drewnie, malował markerem na ścianach czy podłodze, albo zwyczajnie, na kartce papieru ołówkiem lub długopisem. Co prawda pielęgniarki nieraz na niego klęły, ale mi nic złego nie zrobił, nawet go lubiłam. No, przynajmniej w takim stopniu, by go nie nienawidzić i nie chceć zabić, a to już duży sukces.
Obserwowałam Boby’ego przez chwilę. Dopiero co skończył malować ogromną rybkę na formacie A3. Wczoraj dostał od swojej córki farbki akwarelowe i nowiutki blok, cieszył się z tego powodu jak małe dziecko (wstrętny bachor) i dziś je wybróbował, w skutek czego rybka przypominała trochę tęczę.
Spojrzał na mnie, a kiedy zorientował się, że był obserwowany, uśmiechnął się uśmiechem bez kilku przednich zębów. Ten staruszek mnie rozczulał (wkurwiał), dlatego nieśmiało odwzajemniłam gest. Wtedy Mały Boby wstał i podszedł tu z obrazkiem, układając go na podłodze. Nic nie powiedział, tylko czym prędzej truchcikiem wrócił na swoje miejsce, cały uchachany. To już trzecia rybka w tym miesiacu jaką dostałam w prezencie.
Aż wierzyć się nie chciało, że Sasuke kiedyś też potrafił być tak bezinteresowny.

Staliśmy na klifie. Mimo pięknej pogody i prawie trzydziestopniowego upału, na szczycie było chłodno, a wszystko za sprawką przenikliwego wiatru, który dmął jak oszalały. Włosy nieustannie próbowały zasłonić mi widoczność na rozprzestrzeniające się przed nami morze, a ja nieustannie je ujarzmiałam skostniałymi dłońmi. Nie potrafiłam oderwać wzroku od wszechobecnej wody, tych pieniących się fal, z szumem uderzających w skały.
To z Sasuke zobaczyłam morze po raz pierwszy w życiu.
- I jak? - spytał, niby to od niechcenia. Odwróciłam się w jego stronę, bo stał kilka kroków za mną z rękoma schowanymi w kieszeniach spodni. Ramiona podkulił nieco do siebie, wyglądał trochę niepewnie - to do niego nie pasowało, ale przez to nagle uznałam go za uroczego. Wstydził się, że zrobił coś dla mnie, żeby mnie uszczęśliwić. Kochany!
- Cudownie! - krzyknęłam szczęśliwa.
Radość dosłownie wylewała się z mojego ciała, emanowałam nią! Mogłabym skakać w miejscu, jak gówniara, która dostała od rodziców wymarzony prezent na urodziny.
- Cudownie, cudownie, cudownie! - dalej lamentowałam, w podskokach zbliżając się do Sasuke. Zawiesiłam mu ręce na szyi i dałam soczystego buziaka w usta. Rany, jak ja kochałam tego faceta! - Pięknie tu. Dziękuję za spełnienie marzenia.
Naszych ciał nie dzielił nawet milimetr odległości, tak ściśle przyległam do Sasuke. Uszczęśliwił mnie, więc chciałam być jak najbliżej niego, czy to dziwne? Chyba nie, oby! Ale to powinno wpisywać się pod definicję miłości, racja? Nie wiedziałam, kto wymyślał te wszystkie regułki w encyklopediach, ale moja brzmiałaby tak:
,,Miłość - uczucie, którego nie da się kontrolować. Pod jego wpływem człowiek nie myśli racjonalnie, robi głupoty i żyje chwilą. W pobliżu ukochanej osoby chce się być jak najbliżej niej. Miłość czasami rani, ale ludzie i tak do niej lgną, jak ćmy do światła. Powód? Nieznany. Miłość to szaleństwo w najczystszej postaci.”
Oddech Sasuke był zbyt gorący i zbyt kuszący, żeby nie namówił mnie na kolejną porcję smakowania jego ust. Najsmaczniejszych ust pod słońcem. Mogłabym je smakować godzinami, a i tak by mi się nie znudziły. To dziwne, prawda? Cholera, więc byłam dziwna. Może nawet oszalałam? To z pewnością - zwariowałam na punkcie tego mężczyzny. Pokochałam całym sercem w przeciągu zaledwie miesiąca.
- Chodź - wysapał, kiedy zrobiliśmy przerwę na złapanie oddechu. Nieczekawszy na moją odpowiedź, pociągnął mnie za rękę w stronę żółtej ciężarówki starego modelu, którą tu przyjechaliśmy, należącą do brata Sasuke. Na ślepo dreptałam tuż za nim, głowę mając gdzieś w chmurach. Nie myślałam o niczym więcej, niż o pożądaniu, jakie wypalało moje wnętrze.
I to takie dziwne uczucie w podbrzuszu, narastające wraz z każdym zetknięciem naszych bioder.
Zdziwiłam się, kiedy zamiast do drzwi, ukochany poprowadził mnie na pakę ciężarówki. Stanął na tylnym kole samochodu, przerzucając drugą nogę przez metalową ,,zagrodę”, następnie pomógł we wspinaczce mi. Z tego punktu morze wydawało się jeszcze bardziej rozległe.
Chyba chciałam coś powiedzieć, ale usta zatkano mi innymi ustami, więc nic nie powiedziałam. Chyba. Z Sasuke nigdy nie byłam pewna swoich myśli i czynów. W jednej chwili mogłam chceć zjeść ciasko, a już w następnej pragnęłam jedynie gapienia się w jego profil - myśl o słodyczu ulatywała z mojej głowy, jakby wyparowywała! I tak działo się zawsze. Zawsze z nim.
Matko, jak ja go kochałam!
Ścisnął mnie za pośladki i delikatnie uniósł. Przez moment fruwałam w powietrzu, żeby zaraz po tym opaść znów na podłoże, jednak nie na stopy, a na plecy. W jakiś sposób Sasuke ułożył mnie delikatnie na pace, nie miałam pojęcia jak to uczynił. Liczyły się tylko jego usta, obcałowujące moją rzuchwę, szyję, dekold... oraz ręce biegające po całym ciele - od ud, poprzez tyłek, wzdłuż linii kręgosłupa i wreszcie na piersiach.
Mogłabym być tak dopieszczana codziennie.

- Sakura! - zawołała na mnie pielęgniarka, wyglądając zza dopiero co otwartych drzwi. Aż napięłam mięśnie z ekscytacji. Czyli już nadeszła ta godzina! - Sakura, proszę do pokoju, w tej chwili!
Ktoś mógłby powiedzieć, że ta kobieta zachowywała się jak surowa matka, dająca burę rozwydrzonemu bachorowi. Hah, nic podobnego! Była okropna, ze grai tych popaprańców jej nienawidziłam najbardziej. Jedynie udawała normalną, zupełnie jak ja udawałam popieprzoną. Miała tak nierówno pod sufitem, jak nikt inny tutaj, serio. To ona wydawała nam tabletki, szprycowała odurzaczami, kiedy sprawialiśmy problemy i wysyłała do izolatek. Zachowywała się jak szefowa całego szpitala - z resztą nic dziwnego, skoro dyrektor potrafił tylko pieprzyć Mary Sue. Ale właśnie za to nienawidziłam jej najbardziej. Za to, że sama wyniosła się na piedestał. Kto dał jej ku temu prawo? Nikt nie powinien patrzeć na innych z góry, nikt nie powinien traktować innych jak śmieci, zabawki, nikt...
Zostaw to, Sakura - nakazałam sobie w myślach. Nie myśl o przeszłości. Zostaw to. Idź. Idź za tą kurwą, tylko idź.
Więc poszłam za nią, opuszczając Pokój Zabaw. Czułam przy tym na plecach spojrzenia wszystkich wariatów wokół. Stuknięci. Od pierwszego dnia się tak zachowywali, już wtedy uznali mnie za obcą. Wiedzieli, że nie jestem taka jak oni.
Korytarze szpitala przeważnie świeciły pustkami i teraz nie było inaczej. Rześko maszerując za pielęgniarką, liczyłam mijane plamy na brudnobiałych ścianach - dziesięć. A jedenasta znajdowała się tuż nad brązową framugą drzwi do mojego pokoju. Celowo wlepiłam w nią maślano-pusty wzrok osoby obłąkanej; ta sztuczka zawsze działała.
- Sakura, Sakura! - wołała kobieta, potrząsając niedelikatnie moim ramieniem. Ugh, w dodatku wbiła mi w skórę swoje pożółkłe od papierosów pazury. - Ocknij się, do cholery, ty pieprznięta dziewucho!
Spokojnie przeniosłam na nią wzrok. Pulchną, poznaczoną kilkoma zmarszczkami twarz wykrzywiał grymas gniewu lub irytacji. O! No i trochę się bała. Mnie się bała. Dlatego usteczka zaciskała niemalże w idealnie prostą linię. Po chwili z rozdrażnieniem dmuchęła w górę, na włos, który nieproszenie opadł na jej nosek. Potem przygładziła dłonią ciasno upiętą fryzurę; nosiła koka.
- Bu! - naskoczyłam na nią, a ta, nie spodziewawszy się niczego, pisnęła cicho i podskoczyła w miejscu. Za każdym razem robiłam jej jakiegoś małego psikusa, a dziś wyjątkowo postawiłam na prostotę.
Roześmiałam się szczerze, choć ona pewnie uznała to za śmiech szaleńca.
- Na miłość boską! - obruszyła się, z szeroko rozwartymi oczami i napuszoną miną. - Już do pokoju! Za długo czasu spędziłaś wśród ludzi, pogorszyło ci się. Jutro siedzisz w pokoju cały dzień, chyba że wolisz izolatkę? Tak myślałam, więc nie będziesz robić problemów, racja? Posiedzisz sama i będziesz pisać swoje terapeutyczne karteczki, zrozumiano? Po prostu bądź grzeczna i staraj się zdrowieć.
Wepchnęła mnie do pokoju i zatrzasnęła drzwi. Nie zamknęła ich na klucz, bo niestety wciąż pamiętała o śmierdzącej Meth, a szkoda. Wolałabym mieszkać tu sama. W końcu, jak stwierdził mój terapeuta, szkodziła mi obecnośc ludzi. Ha! To ci dopiero komedia! A kiedyś święcie wierzyłam, że to w osamotnieniu człowiek szalał. Teraz wiem, że miałam rację, bo to właśnie w tym miejscu oszalałam.
W pokoju śmierdziało, chociaż okno uchylone było cały dzień. Widać smród Meth wżarł się w meble, bo nie szło go wywietrzyć. Swoją stronę pomieszczenia utrzymywałam zadbaną, nawet udało mi się ubłagać jedną z milszych pielęgniarek o odświeżacz powietrza, jakie wiesza się w samochodach. Powiesiłam go na gwoździu nad łóżkiem, najniżej jak się dało, żeby mieć zapach blisko twarzy.
Umeblowanie było proste: dwa łóżka, stojące naprzeciwko siebie przy przeciwległych ścianach, dwie szafki nocne, dwa stare biurka, dwie komody i dwa krzesła. Lampa z zakurzonym karniszem na środku sufitu. Jedno małe okno, bez firan i zasłonek, z kratami od zewnątrz. Jedynie ściany się od siebie różniły. Ta po stronie Meth była brudna, ubłocona, poznaczona śladami butów - ta wiaratka, kiedy wpadała w szał, uwielbiała kłaść się na łóżku i kopać w ścianę. Moją ścianę natomiast obkleiłam - jak to nazywał terapeuta - terapeutycznymi karteczkami. Były to zwykłe, żółte biurowe karteczki, tyle że zapisane moimi myślami. Różnymi. Przeróżnistymi.
Usiadłszy, sięgnęłam po stojącą na szafce nocnej szklankę z wodą i tabletki. Sześć, zawsze tyle ich zostawiała. Pierwsza na uspokojenie, druga na otępienie, trzecia wprowadzająca w depresję, czwatra... Właściwie nie rozgryzłam jeszcze, na co była. Może jedynie pełniła funkcję placebo, kto wie? Piąta podobnie. Dopiero ta szósta, czarna jak smoła, prowadziła mnie do spokojnego snu. Ją zostawiałam na później, a pierwsze pięć łykałam ciągiem od razu. Wtedy kładłam się na łóżku i obserwowałam swoje karteczki. Nie wiedziałam czemu, ale patrzenie na nie mnie rozśmieszało. Od tak, po prostu. Och! Więc czwarta pigułga mogła być jakimś rozśmieszaczem, prawda? Tak, z pewnością tak było.
Leżąc w pościeli, odpływałam, trochę jak człowiek na haju. Nieraz miałam wrażenie, że zapadam się w łóżko, spadam i uderzam w coś twardego, kiedy w rzeczywistości wciąż tkwiłam w tym samym miejscu. Może piąta tabletka była narkotykiem? To by wytłumaczało, z jakiego powodu się od nich tak uzależniłam.
Ale wracając do karteczek, bo to na nich zawsze starałam się skupiać swoją uwagę. Czytałam je i dumałam nad słowami, które nakreśliłam. Często nie pamiętałam, że w ogóle coś pisałam, a rano przy pobudce znajdywałam nowe karteczki. Nie dopisywała ich Meth, co do tego miałam pewność, bo ta krowa nie potrafiła pisać, no i pismo należało do mnie.
,,Zabij ich, zabij ich wszystkich!!!!”
,,PIERWSZY ZGINIE TEN ŚMIERDZĄCY KURWISZON.”
,,Jestem niewinna, on sam się zabił.”
,,Mały Boby jest dobry, ale I TAK GO ZAJEBIĘ. Nie potrafi rysować rybek.”
,,Te karteczki są bez sensu, mam ochotę je spalić.”
,,Spalę je! Karteczki, Meth, pielęgniarki, Mary Sue, całą budę puszczę z dymem! Siebie też spalę.”
,,ZA MAŁO, ZA MAŁO, ZA MAŁO!”
,,Nie jestem wariatką. Jestem normalna. Nie chcę nikogo zabijać. Jestem człowiekiem, a nie potworem.”
,,Chcę tabletek.”
Takich karteczek było około stu. W niektórych się broniłam, w innych nakręcałam na szelństwo. Kiedy raz terapeuta zobaczył tę ścianę, to stwierdził u mnie rozdwojenie jaźni. Taa, bajeczka dla naiwnych.

Stałam w kałuży krwi, w dłoni dzierżąc tasak do mięsa. Drżałam na całym ciele i krzyczałam na całe gardło. Płakałam, krzycząc, że nie chciałam mu nic zrobić. Kłamstwo. Chciałam! Zamordowałam go z pełną satysfakcją. Patrzyłam w te przeklęte, czarne oczy, kiedy ulatywało z nich życie. Były przerażone. Po raz pierwszy to jego oczy były przerażone, a nie moje! Po raz pierwszy to on poczuł ból, a nie ja. To mu rozdarto duszę - i ciało! - a nie mnie.
Teraz już był martwy, ale czułam niedosyt. Kurwa, jaki czułam niedosyt! To wydało się za mało, za mało cierpiał, za mało, za mało, za mało! Za szybko go zabiłam! Przecież mogłam go najpierw poddusić. Mogłam pochlastać go biczem, jak on to robił. Do diaska! Mogłam mu zrobić jeszcze wiele innych okrutności - wsadzić mu w ten kształtny tyłek sztucznego kutasa, żeby przekonał się, jak to jest, kiedy osoba, której ufałeś cię gwałci i gwałci też twoje zaufanie. Mogłam zerwać mu paznokcie. Mogłam naciąć mu skórę w milionach miejsc i polać rany wódką, sokiem z cytryny, czymkolwiek! MOGŁAM!
Ale tego nie zrobiłam. Boże, jaka ja byłam głupia! W tej chwili żałowałam tego tak żałośnie mocno, że to wypalało mi dziurę w żołądku. Gniew mnie rozsadzał, gniew na samą siebie. Idiotka! Napraw to - krzyczałąm w myślach. Napraw, kurwa, bo inaczej oszalejesz!
Upadłam na kolana, w tę piękną kałużę krwi. Rozlewała się na całą powierzchnię kuchni, brudziła białe framugi i pewnie już ich nikt nie wyczyści. Ojej. Zanużyłam w niej dłonie, zginałam palce, dysząc ciężko ze złości. Na klęczkach podeszłam do ciała Sasuke i sięgając ponownie tasaka, rozcięłam mu brzuch. Już wcześniej zadałam mu cios w to miejsce, jeszcze zanim poderżnęłam gardło, ale to było za mało. Powiększyłam ranę na tyle, żeby móc wyciągnąć z jego wnętrza wszystkie wątpia. O tak, wyszarpnęłam najpierw jelito cienkie, potem grube, rzucając gdzieś w bok. Nie interesowały mnie. Potem sięgnęłam po sam żołądek - dziwne, zawsze myślałam, że powinien być większy. Nim już się trochę zabawiłam, tarmosiłam w łapkach jak zabawkę gniotka, aż w końcu wbiłam w niego nóż. Pękł niczym balonik, a wtedy z krwią zmieszał się kwas trawienny i coś, co potocznie nazywamy wymiocinami, kiedy wychodziło górą, chociaż tu uciekło w zupełnie inny sposób. Śmierdziało jak cholera.
Wstałam.
- Co teraz, draniu? - syknęłam, obchodząc ciało Sasuke i stając nad jego głową. - Nie jesteś już taki groźny jak kiedyś. Jesteś martwy, śmieciu. Masz za swoje. Za wszystko, co mi zrobiłeś. Zabiłam cię, wiesz?
Zaśmiałam sie, przykucając. Dotknęłam ostrzem tasaka jego twarzy, przejechałam wzdłuż idealnych rysów kości policzkowych, nacinając delikatnie skórę. Ładnie krwawiła, a czerwień nieziemsko wyglądała na bladej cerze Sasuke.
- Nienawidzę twoich oczu, bo to przez nie się w tobie zakochałam, wiesz, Sasuke? Dlatego teraz zamierzam ci je wydłubać, co ty na to. Chesz? To wspaniale!
Przez moment zastanawiałam się, w jaki sposób wydłubuje się oczy. Łyżką? Wolałam nie brudzić więcej sztućców, dlatego postanowiłam spróbować palcami. Nie mogłam jednak chwycić gałki ocznej, co mnie irytowało. Wkurzyłam się jeszcze bardziej, nie byłam cierpliwa, nie dziś. Zamiast wydłubać, przebiłam oczy Sasuke tasakiem - od tak, z wygody. Biały płyn wylał się na jego twarz. Wyglądał upiornie.
- Nie wiem, jak mogłam się w tobie zakochać. Przecież jesteś brzydki, szczególnie teraz. Ta twarz nie ma w sobie nic specjalnego. Jest zimna, jak twoje serce, które nawet nie bije. Jesteś martwy Sasuke, wiesz? I to ja cię zabiłam.

Przysiadłam na łóżku, wlepiając wzrok w jedną, szczególna karteczkę. Już wcześniej przykuła moją uwagę, ale w tej chwili leki działały jeszcze mocniej. Skupiłam się na tym jednym ogniwie. Naprawdę polubiłam te słowa.
,,PIERWSZY ZGINIE TEN ŚMIERDZĄCY KURWISZON.”
No, skoro tak napisałam - pomyślałam - to muszę spełnić obietnicę.
Uśmiechnęłam się do siebie lubieżnie. Podobał mi się taki pomysł na wieczór. W końcu Meth była dla mnie okropna, nieustannie mnie wkurwiała. Należy się jej kara, prawda?
Prawda.
Zgramoliłam się z łóżka i przyklękłam przy nim. Podniosłam materac nieco w górę i sięgając głęboko pod niego, wyciągnęłam tasak do mięsa. Ten sam co wtedy.
Usłyszałam zgrzyt, skrzyp, a potem szuranie. Ktoś otworzył drzwi.
- Co ty odwalasz? - spytała Meth. Wstałam na równe nogi, uśmiechając do niej przymilnie z tasakiem w ręce.
- Możemy się pobawić, Meth?
Tego wieczora rozlało się dużo krwi.

KONIEC





Od Jusi: Może zaskoczy was, że pierwsze miejsce nie ma partówka z Happy Endem, ale to był mój osobisty wybór, gdyż zakochałam się w tej jednopartówce i nikt nie wybije mi jej z głowy!

2 komentarze:

  1. Rzeczywiście z początku byłam zaskoczona tym wyborem jednak teraz zmieniłam zdanie :D To niesamowita jednopartówka. Mimo, że nie przepadam za historiami które nie maja szczęśliwego zakończenia to ta zrobiła na mnie wielkie wrażenie ;) Muszę przyznać, że autor/ka ma niesamowitą wyobraźnię :) Jeszcze do końca nie doszłam do siebie więc nie potrafię napisać nic konkretnego. W każdym razie zaimponował/a mi i mam nadzieję, że będę mogła przeczytać więcej prac jej/jego autorstwa ;)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie dziwota jest, że ta jednopartówka zajęła takie, a nie inne miejsce; jest niesamowita! Czuję suchość w gardle, więc chyba czytałam ją z otwartymi ustami, a nawet tego nie pamiętam. Cały motyw historii zaskakująco wciąga czytelnika. Miejmy nadzieję, że będziemy mogli przeczytać o wiele więcej, więcej opowieści, które wyszły spod ręki autora. Wielkie brawa i moje gratulacje za pierwsze miejsce. :)

    OdpowiedzUsuń