niedziela, 24 sierpnia 2014

Jednopartówka "?" 3

Deszcz...kropla po kropli najpierw powoli, aż w końcu przybiera na sile. Ciężkie krople deszczu bębnią o dębowe wieko trumny. Bam, bam słyszę za każdy razem, gdy uderzają o drewno. Zupełnie jak bębny. Podnoszę głowę i spoglądam na niebo. Wszędzie widzę kłębiaste chmury, które przyodziane w szarość wyglądają jakby zgromadziły się nade mną i opłakiwały zmarłego. Z ich bezkształtnych i szarych twarzy kapią obficie krople niczym łzy. Opatulam się szczelniej płaszczem, gdyż powiał wiatr jakby chciał mnie pocieszyć. Niebo płacze nad nim. Wygładzam palcami czarny aksamit sukienki, który jest miękki w dotyku. Rozglądam się wokół się, widząc ludzi poubieranych na czarno i idących za trumną. Na ich twarzach widzę smutek jak i ślady łez. Mrugam powiekami, ale jakoś nie mogę zmusić się do płaczu. Nie spłynęła ani jedna łza. Dlaczego? Pytam siebie w duchu. Żyłam z nim cztery lata, byłam jego żoną, a nie mogę zmusić się do płaczu. Jedyne co mi się udało to zachować kamienną maskę. Już słyszę złośliwe uwagi moich sąsiadek, że nie uroniłam ani jednej łzy na pogrzebie męża, ale mam to gdzieś. Czuję pustkę. Nie wiem jak udało mi się wstać, ubrać i przyjść tutaj. Wszystko wykonałam mechanicznie jak dobrze poinstruktowany robot. Te cztery lata z Itachim nie były złe. Był dobrym mężem. Nie bił mnie. Nie palił, nie pił. Był łagodny i spokojny. Rozumiał mnie dobrze i ten jego ciepły uśmiech. Był przy mnie zawsze, ale ta jego choroba ciągle pogarszała jego stan. Jestem z zawodu lekarzem. Robiłam wszystko by go uratować, zachować przy życiu. Stosowałam różne terapie, leki. Chciałam utrzymać go przy życiu. Panicznie bałam się tego, że stracę. Był moją podporą. Wspierałam go jak mogłam, ale nie udało się. Nawaliłam. Wyrzucałam to sobie nieraz, ale Itachi uśmiechał się i mówił:
- Zrobiłaś kochanie wszystko co mogłaś. Tak musi być.- nie rozumiałam wtedy i nie mogłam się pogodzić z myślą, że umiera. A teraz? Nawet nie potrafię zapłakać po nim jak na żonę przystało. Teraz byłam wdową. Z moich ust wydobyło się westchnięcie. Chciałam aby to się jak najszybciej skończyło bym mogłam iść do domu, ale tam nikt na mnie nie czekał. Już nie zobaczę jego uśmiechu, jego czarnych oczu wpatrzonych we mnie z miłością. Już nigdy. Ogarnęła mnie fala smutku tak ogromna, że się zachwiałam, ale utrzymałam się. Muszę na siebie uważać. Nie dość, że straciłam męża, to byłam w ciąży. Tego było już za dużo. Dzieci nigdy nie poznają ojca. To miały być bliźnięta: chłopiec i dziewczynka. Gdy Itachi dowiedział się, że zostanie ojcem ucieszył się. Zalała mnie fala wspomnień.

Weszła do domu. Była  zdenerwowana, gdyż nie wiedziała jak on zareaguje na wieść o ciąży. Oboje planowali, że jeszcze poczekają. Zwłaszcza, że stan Itachiego uległ pogorszeniu. No cóż stało się i nic nie mogła na to poradzić. Trochę się bała. Weszła do domu. Mąż był w kuchni. Spojrzała z rozbawieniem na małżonka, przepasanym różowym fartuszkiem i gotującego im kolację. Odwrócił się.
- Witaj kochanie.- podszedł i pocałował ją.
- Co ty tutaj gotujesz? – podeszła i zajrzała do garnka.
- Spaghetti. – odparł.
- A co to za święto? – spojrzała na niego. Znała ukochanego. Nie miał talentu do gotowania, ale coś prostego potrafił upichcić.
- Chciałem byśmy zjedli po prostu razem kolację.- to ją rozczuliło. Uśmiechnęła się. Itachi potrafił być romantyczny.
- Cieszę się.- cmoknęła go w policzek.- muszę ci coś powiedzieć ważnego.- dodała.
- Co takiego?- spojrzał na nią badawczo. Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Jestem w ciąży.- padło z jej ust. Spojrzała na niego zlękniona. Co on zrobi? Zastanawiała. Na razie milczał. Niespodziewanie na jego ustach pojawił się uśmiech.
- To cudownie!!! – chwycił ją w talii i zrobił obrót. Zaśmiała się.
- Puść mnie wariacie.- kamień spadł z jej serca. Poczuła ulgę i radość. Zawsze chcieli mieć dziecko, a tu taka niespodzianka. Postawił ją ostrożnie.
- Teraz mamy co świętować.
- Zgadza się.
- Pójdę po szampana. Musimy to uczcić.
- Wariat.- rzuciła za nim rozbawiona.

Na moich ustach pojawił się uśmiech. Żałobnicy szeptali między sobą, mówiąc że oszalałam i cieszę się, że Itachi nie żyje. Miałam dość ich domysłów i przestałam w ogóle ich słuchać. Niech sobie myślą co chcą. Ja wiem swoje. Weszliśmy na cmentarz. Moje obcasy stukały o chodnik.
Stuk, stuk…
Idziemy aleją otoczoną dębami
Stuk, stuk…
Pochód żałobników skręca w prawo
Stuk, stuk…
Nie powinnam była zakładać obcasów
Stuk, stuk…
Tłum się zatrzymuje. Stoję i patrzę jak ci co nieśli trumnę zdejmują ją z ramion i kładą na deskach. Ksiądz wypowiada wyuczoną formułkę. Z jego twarzy wyczytuję, że jest znużony i chce stąd jak najszybciej iść.
Widzę jak zabierają deski i pomału spuszczają trumnę w dół.  Rozglądam się w koło, mając nadzieję, że pojawi się mój szwagier. Ale nigdzie go nie ma. Nie przyszedł. A przecież do niego dzwoniłam. No cóż nic na to nie poradzę. Uśmiecham się smutno. Wszyscy zaczynają się rozchodzić. Nie ruszyłam się z miejsca, czekam. W końcu, gdy nikogo nie ma podchodzę do dołu. Trumna prawie jest już zasypana.
- Poczekajcie.- mówię. Spoglądają na mnie, ale przerywają pracę. Otwieram torebkę i wyciągam z niej czarną różę. To rzadkość, ale jest stworzona genetycznie. Mój mąż lubił bardzo ten kwiat. Wpatruję się zasypaną prawie trumnę, po czym wrzucam kwiat.- Sayonara Itachi.- odwracam się i odchodzę. Czuję na sobie spojrzenia grabarza i jego pomocników, lecz nie przejmuję się. Idę wyprostowana, kierując się w stronę bramy.


Wchodzę do domu. Swoje kroki kieruję do sypialni, gdzie zrzucam buty. Bolą mnie nogi. Powinnam była założyć balerinki bądź sandały przychodzi mi na myśl. Zdejmuję z siebie płaszcz, który ląduje na łóżku. Następna jest sukienka, która opada na podłogę niczym welon. Idę do łazienki, gdzie przygotowuję sobie kąpiel. Wrzucam do wody płatki kąpielowe o zapachu bzu. Lubię ten zapach. Kąpiel gotowa. Spinam włosy i pozbywam się bielizny. Po chwili już tonę, aż po szyję w masie piany i bąbelków. Przymykam oczy. Jest mi zdecydowanie lepiej. Wzdycham zadowolona. Nie wiem jak długo siedzę w wannie, lecz gdy wychodzę woda jest chłodnawa. Wycieram starannie do sucha swoje ciało. Wkładam puchowy, biały szlafrok. Gdy wychodzę z łazienki nogi wsuwam w miękkie kapcie. Zmierzam do kuchni. Włączam czajnik, wyjmuję z szafki mój ulubiony kubek z napisem „I love you”, biorę torebkę herbaty o smaku wanilii z miodem, wrzucam do kubka, potem gdy woda się zagotowuje zalewam ją. Wsypuję dwie łyżki cukru i mieszam. Próbuję. Jest dobra. Mam właśnie iść do salonu, gdy słyszę dzwonek do drzwi. Upijam łyk i kieruję się do drzwi. Zastanawiam się kto to może być. Nie spodziewam się gości. Otwieram drzwi i zamieram. Nie spodziewałam się go, zwłaszcza że nie było go na pogrzebie.
- Sasuke.- wypowiadam jego imię. Otaksowuje mnie spojrzeniem.
- Widzę, że brałaś prysznic.- stwierdza. Jego wzrok dłużej zatrzymuje się na moim brzuchu.
- Czego chcesz? – pytam się go, ignorując jego wypowiedź. Nie podoba mi się, że przyszedł tutaj. Nie jest mile widziany.
- Mogę wejść? – pyta. Mam wątpliwości czy go wpuścić czy nie.- zaraz sobie pójdę.- dodaje.
- Dobrze.- wpuszczam go niechętnie. Wchodzi. Zamykam drzwi. Idzie za mną. Atmosfera jest napięta. Czuję się głupio, gdyż jestem w szlafroku, ale to mój dom, więc mam prawo chodzić w czym chce. Ponownie udaję się do kuchni i biorę kubek w ręce. Jest jeszcze gorący. Upijam łyk. Opieram się o szafkę i patrzę na niego wyczekująco.
- Więc? – ponaglam go. Chcę mieć to już z głowy. Nie chcę go widzieć.
- Przyszedłem porozmawiać.
- Nie mamy o czym.- odpowiadam.- nie było cię na pogrzebie Itachiego.- mówię z wyrzutem. Jakby był przyzwoitym bratem to by przyszedł na pogrzeb, ale nie pojawił się. Miałam do niego o to żal.
- Byłem zajęty.- prycham. Zawsze jesteś zajęty myślę nigdy nie masz czasu. Rzadko widuje mojego szwagra. Ostatni raz widziałam go pół roku temu.
- Jasne.
- Nie przyszedłem się kłócić.
- Więc po co?
- Naprawić błędy.- unoszę brew. O czym on mówił do jasnej anieli? Zastanawiam się. Zaczyna mnie wkurzać.
- Błędy?
- Tak.- kiwa głową.
- Jakie?
- Związane z tobą.- teraz już nic z tego nie rozumiem.
- O czym ty do diabła mówisz? – wyrywa mi się przekleństwo.- może trochę jaśniej.- dodaję.
- Jesteś w ciąży.- wskazuje na mój brzuch.
- I co z tego?
- To dziecko jest moje. Itachi był bezpłodny.- padają z jego ust dwa zdania, które rujnują wszystko. Coś we mnie pęka. Wpatruję się w niego wściekłym wzrokiem.
- Wynoś się!!! – krzyczę.- nie chcę cię widzieć!!!- tego było już za wiele. Miarka się przebrała. Jak śmiał tak mówić?! Wrzało we mnie.
- To prawda. Sakura ja nadal cię kocham i chcę być z tobą.- nie przejmuje się i podchodzi do mnie. Odtrącam go.
- Nie podchodź!!! – wrzeszczę.- wyjdź stąd i to już!!! – dodaje na granicy wytrzymałości.
- Dobra. Ale zostawiam list. Itachi wszystko w nim wyjaśnił. Znasz mój numer.- mówi cicho i wychodzi. Po chwili słyszę cichy trzask zamykanych drzwi. Osuwam się na podłogę. Nie wierzę w to co mówi. To wszystko kłamstwa myślę. Jestem skołowana. Moje myśli plączą się i kotłują w głowie. Nie wiem co o tym myśleć. Spoglądam na białą kopertę, która leży na blacie. Tu znajdują się odpowiedzi. Wstaję, opierając się. Nogi mam jak z waty, a moje ramiona drżą. Boję się. Boję się to przeczytać. W końcu biorę głęboki oddech i drżącą ręką chwytam ją. Na kopercie nie ma nic napisane. Otwieram ją i wyciągam list. Rozkładam go ostrożnie. Patrzę na pismo. To jego charakter pisma. Zaczynam czytać:

Sakura

Gdy to pewnie czytasz ja już pewno nie żyję. Może i to dobrze. Miałem ci powiedzieć, gdy jeszcze żyłem, ale nie potrafiłem zdobyć się na odwagę. Gdy udawało mi się zebrać odwagę, ta zaraz mnie opuszczała po zobaczeniu ciebie. Miałaś i tak już za dużo na głowie. Źle sypiałaś i martwiłaś o mnie, więc milczałem. Postanowiłem przelać myśli na papier. Tak zdecydowanie lepiej mi wyrazić to co czuję i co chcę ci powiedzieć. Zawsze wiedziałem, że go kochasz. Te twoje spojrzenia na niego. Próbowałaś się z tym kryć, ale ja wiedziałem swoje. Nigdy nie przestałaś kochać Sasuke. To tylko powodowało, że robiłem się zazdrosny i rozgoryczony. Moja własna żona nie mogła mnie pokochać. Wiem, że to nie twoja wina, ale ja byłem tylko jego zastępstwem. Byłaś dobrą żoną i dbałaś o mnie. Doceniam to, ale nic poza tym skoro nie mogłem mieć twojej miłości, ale nie żałuję tych czterech lat. Dałaś mi szczęście, bo byłem z tobą. Razem rozmawialiśmy, spędzaliśmy czas. Dziękuję ci za te wszystkie lata. Jestem wdzięczny. Gdy dowiedziałem się, że zostanę ojcem byłem zaskoczony, ale także szczęśliwy. Naprawdę się cieszyłem. Tylko był jeden problem: ja nie mogłem mieć dzieci. Jestem bezpłodny. Kiedyś zrobiłem badania okresowe. Były potrzebne mi do pracy. Wtedy się o tym dowiedziałem, ale nie powiedziałem ci tego. Poprosiłem także Tsunade, żeby nikomu o tym nie mówiła i ukryła przed tobą ten fakt. Widocznie się udało, bo dopiero się dowiadujesz. Zrozumiałem, że mnie zdradziłaś. To ukłuło mnie najbardziej. Byłem wściekły i rozgoryczony. Miałem ochotę wszystko ci wygarnąć, ale przemyślałem to sobie i wybaczyłem. Myśl o tym, że mogę trzymać niemowlę na rękach rozczuliła mnie. Zawsze marzyłem o dziecku. Zaakceptowałem to, zwłaszcza że nie mógłbym ci dać dziecka. Cieszyłem się wraz z tobą szczerze. Wiem z kim spałaś. To był Sasuke. Dowiedziałem się o tym przypadkowo podsłuchując twoją rozmowę przez telefon z mym bratem. Wszystkiego się domyśliłem. To był dla mnie cios, a zaraz smutne. Zdradziły mnie dwie najbliższe osoby, lecz dobrze zrobiłem nic ci nie mówiąc. Wybaczam tobie i jemu. Ktoś kiedyś mi powiedział, że jak się kogoś kocha to trzeba pozwolić mu być szczęśliwy. Jeśli ty będziesz szczęśliwa to ja też. Miał rację. Chcę byś była szczęśliwa, a jedyną osobą, która może dać ci szczęście jest Sasuke. Życzę ci szczęścia. Dziękuję ci za wszystko jeszcze raz. Jesteś wolna.
Itachi

Zatykam dłonią usta. Nie mogę uwierzyć. To wszystko prawda. On wiedział. Wiedział o mnie i o Sasuke. Zraniłam go. Nic nie powiedział. Żył w cierpieniu do samego końca, ale na jego ustach zawsze kwitł uśmiech. Zawiodłam go. Poczułam się jak dziwka. Z mojego gardła wydobył się szloch. W końcu popłynęły. Napłynęły do mnie wszystkie wspomnienia naszych czterech lat. Łzy kapały mi na policzki.
- Przepraszam Itachi. Przepraszam.- osunęłam się na podłogę i płakałam, ale szczerze. W końcu mogłam go opłakiwać szczerze. Nie wiem jak długo to trwa, ale w końcu uspokajam się. Podnoszę się z podłogi, sięgam po chusteczki leżące na blacie, wydmuchuję nos i wycieram policzki mokre od płaczu. Muszę wyglądać fatalnie. Spoglądam na kubek, ale nie mam już ochoty na picie herbaty. Jestem wykończona. Boli mnie głowa, a moje nogi zrobiły się ociężałe jakby były z ołowiu. Krok, po kroku kieruję się do sypialni, gdzie opadam na łóżko. Zwijałam się w kłębek. Myślę o braciach Uchiha. Zawsze byli popularni. Zwłaszcza Sasuke. Podczas, gdy Itachi był spokojny i łagodny niczym ciepły i jasny ogień w kominku, jego młodszy brat był jak pożar, która wchłaniał wszystko pozostawiając po sobie zgliszcza. Znałam go od dziecka i kochałam. Był moją pierwszą miłością. Miałam 12 lat, gdy wyznałam mu miłość. Wtedy byłam głupiutka i naiwna. Odrzucił mnie, mówiąc że jestem wkurzająca i irytująca. Umawiał się z dziewczynami pokroju lalki Barbie. Zabolało mnie te i wylałam morze łez, ale nie poddałam się. Gdy byliśmy w liceum spróbowałam drugi raz i zostałam przyjęta. Jaka byłam wtedy szczęśliwa i zakochana!! Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Ale to był dopiero początek koszmaru. Niczego nie zauważyłam zaślepiona miłością do niego. Docierały do mnie plotki, lecz ignorowałam je. W końcu zobaczyłam to na własne oczy. Przyłapałam go jak obściskiwał się z jakąś studentką na ulicy. Nie mogłam uwierzyć. Byłam zszokowana. Podeszłam do niego i zażądałam wyjaśnień, ale on tylko się uśmiechnął i mnie minął. Poszedł z tamtą dziewczyną. Zrozumiałam, że to już koniec. Odwróciłam się i zaczęłam wtedy biec, szlochając i wtedy na kogoś wpadłam. Upadłabym, ale chwyciły mnie męskie ramiona. Podniosłam głowę by przeprosić i napotkałam łagodny uśmiech. To był Itachi. Tamtego dnia wszystko mu opowiedziałam i wypłakałam na jego ramieniu. Byłam zdruzgotana i zraniona. I od tamtej pory zaczęliśmy się spotykać. Nim się obejrzałam zostaliśmy parą. Nie kochałam go tak jak Sasuke, ale czułam się bezpiecznie w jego towarzystwie. Poszłam na studia i zaręczyliśmy się, gdy byłam na czwartym roku studiów. I nagle znowu pojawił się Sasuke. Przepraszał mnie, nachodził. Mówił, że mnie kocha, lecz ja nie chciałam go słuchać. Miałam go dosyć. Unikałam go jak mogłam. Dwa lata po skończeniu studiów, wzięliśmy z Itachim ślub, a młodszy Uchiha wyjechał do Ameryki, a pół roku temu wrócił. Pojawił się w moim domu, gdy nie było mego męża. Nie chciałam go wpuścić, lecz w końcu to zrobiłam. Z początku byłam niechętna, ale zaczęliśmy wspominać stare czasy. Wyjęłam wino, zapomniałam się w alkoholowym upojeniu i przespałam z nim. Gdy się obudziłam rano z kacem, jego już nie było. Potem do mnie dzwonił, lecz powiedziałam mu, że to był błąd. Wkrótce dowiedziałam się o ciąży. I oto cała historia. W sumie jak o tym pomyślę to nadal mam do niego żal za zranienie i zabawienie się moimi uczuciami. Skąd mam wiedzieć czy teraz też nie kłamie? zastanawiam się. To możliwe. Przygryzam wargę. Sama nie wiem co o tym myśleć. Nadal nie mogę uwierzyć w to co przeczytałam. I w to, że noszę pod sercem dzieci Sasuke. Co mam zrobić? Pytam siebie w duchu. Biorę tabletki i popijam wodą. W końcu odpływam w słodką błogość.


Śnię. Wiem to. Stoję na pomoście ubrana w białą zwiewną sukienkę. Jestem boso. Wiatr rozwiewa moje włosy. Patrzę na lazurowe morze. Niebo jest błękitne. Ładny dzień. Nic nie zapowiada czegoś złego, ale wyczuwam to. Jestem niespokojna i rozglądam się wokół, szukając kogoś. Lecz prócz mnie nikogo nie ma. Jestem sama. W końcu na horyzoncie dostrzegam łódkę z kimś w środku. Wyczekuję, aż się zbliży. W końcu dobija do pomostu. W prostej łodzi siedzi staruszek. Ma na sobie koszulę i luźne spodnie, a na głowie kapelusz. Nie widzę jego twarzy. Robię krok by wejść, lecz ktoś łapie za rękę. Odwracam się. To Itachi.
- Nie.- mówi stanowczo.
- Itachi.- szepczę, szczęśliwa że go widzę.- puść mnie. Muszę iść.- nie wiem dlaczego, ale potrzeba by wypłynąć ze staruszkiem jest zbyt wielka by oprzeć się pokusie.
- Nie możesz. Jeszcze nie czas.- uściska staje się żelazny. Próbuję się wydostać.
- Ale ja muszę…
- Nie. – przerywa.- musisz zostać Sakura. To nie jest twój czas. Żyj dla nich.- wskazuje na mój brzuch. Spoglądam tam. Rzeczywiście.
- Dzieci.- padam z moich ust.
- Właśnie. Wracaj. On na ciebie czeka.- rzuca.
- Idziesz ze mną? – kręci głową i uśmiecha się lekko.
- Nie.- odpowiada.- idź.- popycha mnie lekko, po czym sam wsiada do łodzi. Daje staruszkowi pieniądz. On go przyjmuje. Odpływa. Wiem, że oddala się ode mnie coraz bardziej i już go nie zobaczę.- kiedyś się znów spotkamy, ale jeszcze nie teraz.- dodaje. Otwieram usta by coś powiedzieć, ale wtedy dostrzegam oczy starca. Są puste i świecą taki czerwonym blaskiem niczym dwie pochodnie. Przerażające. Z mojego gardła wydobywa się krzyk.

Otwieram oczy. Mrugam kilkakrotnie by widzieć wyraźniej. Rozglądam się. Widzę białe ściany, łóżka innych pacjentów i twarz pielęgniarki, która patrzy na mnie z ulgą.
- Obudziła się pani doktor. Pójdę do lekarza.- uświadamiam sobie, że jestem w szpitalu. Co ja tu robię? Ostatnie co pamiętam to jak spałam u siebie w łóżku. Do sali wchodzi doktor Sarutobi. Białe włosy ma starannie uczesane, a bródka jest przystrzyżona. Jak zwykle pod garniturem. Podchodzi do mego łóżka.
- Jak się czujesz?
- Całkiem znośnie.
- Masz szczęście.
- O czym pan mówi?
- Nałykałaś się tabletek nasennych. Na szczęście pan Uchiha znalazł cię nieprzytomną w łóżku i przywiózł do szpitala. Zdążyliśmy cię odratować. Chciałaś się zabić? – spojrzał na mnie surowo. Patrzę na niego zaskoczona.
- Nawet mi przez głowę to nie przyszło. Bolała strasznie mnie głowa i wzięłam parę…- umilkłam. Musiałam wziąć za dużo. Nagle przypomniałam sobie o ciąży.- co z moimi dziećmi? – pytam przestraszona. Moja dłoń szybko spoczywa na moim brzuchu. Wyczuwam kopnięcie.
- Nic im się nie stało. Wszystko w porządku.
- To dobrze.- oddycham z ulgą. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś im się stało przez moją głupotę.
- Następnym razem uważaj co robisz.
- Przepraszam.- mówię cicho. Jest mi wstyd.
- Jest tu ktoś kto chce cię zobaczyć.- wiem o kogo mu chodzi. Uratował mi życie. Nie mogę ciągle przed nim uciekać.
- Niech wejdzie.
- Dobrze.- odchodzi, a do sali wchodzi on. Ma zatroskaną twarz. Patrzy na mnie z niepokojem.
- Wszystko w porządku?
- Tak.- zapewniam go.- nie chciałam się zabić. Wzięłam za dużo tabletek.- uprzedzam jego pytanie. Kiwa głową. Przypomina mi się ten sen. Był taki realistyczny. Gdyby wsiadła na tą łódź to bym już nie wróciła myślę. – porozmawiajmy.- wyjaśniamy sobie wszystko. Jest to szczera rozmowa. Czuję się znacznie lepiej. Uśmiecham się, a on także.


Idę na cmentarz. Minął już prawie miesiąc od jego śmierci. Pozałatwiałam wszystkie sprawy. Sprzedałam dom. W ręku trzymam walizkę. Wyjeżdżam stąd. Czuję, że nie wytrzymam tu dłużej. Wszystko mi go przypominało. Same bolesne jak i szczęśliwe wspomnienia. W końcu staję nad jego grobem. Wpatruję się w  wieńce i znicze.
- Hej.- odzywam się.- to już miesiąc prawie jak cię nie ma na tym świecie. Przeczytałam twój list. Przepraszam. Masz rację. Byłam beznadziejną żoną, ale byłeś dla mnie ważny. Jak przyjaciel. Naprawdę.- mówię szczerze. Słowa sama wypływają z moich ust.- te cztery lata były najlepsze co do tej pory mnie spotkało. Nigdy ich nie zapomnę. Wtedy na tym pomoście powstrzymałeś mnie od przejścia na drugą stronę. Jestem ci wdzięczna. Dziękuję ci za wszystko Itachi.- uśmiecham się. Czuję się znacznie lepiej. Jestem wolna. Żegnaj.- kładę na bukiet czarnych róż. Jego ulubione. Odwracam się i odchodzę. Ogarnia mnie radość i szczęście. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Niebo jest błękitne, świeci słońce. Wieje leciutki wietrzyk. To tak jakby cały świat świętował ze mną moje odrodzenia. Zostawiam za sobą przeszłość. Muszę podążać naprzód ku przyszłości. Mam z kim iść przez życie. Nie jestem sama. Przy bramie czeka na mnie Sasuke. Uśmiecham się i wyciągam rękę do niego. Łapie ją.
- Idziemy?
- Tak.- zaczynam nowe życie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz