Kiedyś
nie wierzyłem w miłość. Myślałem, że to bajka. Na początku
jest poznanie się, randki, zauroczenie, wielka miłość, która
kończy się ślubem. Finałem jest szara codzienność albo skakanie
sobie do gardeł. Nie mówiąc już o tym, że potem on albo ona
zdradza. Zresztą wszystko na tym świecie opiera się na jednym, a
mianowicie na pieniądzach. Myślałem, że za pieniądze można
kupić wszystko, ale myliłem się. Bo mnie się udało. Jednemu z
niewielu ludzi na świecie spotkałem tą jedną, jedyną. Wkroczyła
do mego życia niczym promyk słońca, który rozjaśnił moje jałowe
i szare życie wprowadzając do niego światło i ciepło. To czego
mi brakowało. Jej uśmiech był niczym tęcza na niebie po deszczu
dający nadzieję. Nigdy nie zapomnę jej zielonych, wnikliwych oczu
lśniących niczym dwa przejrzyste jeziora. Czułem się wtedy jakby
prześwietlały moją duszę na wylot. Ale od początku. Zacznę od
dnia kiedy ją spotkałem, a to był 20 marca początek
astronomicznej wiosny. Pamiętam jakby to było dziś...
Wracałem
z kolejnej zakrapianej imprezy, którą wyprawił Kiba podczas
nieobecności swoich rodziców. Nigdy nie było ich w mieście i
zostawiali syna samego obdarzając go zaufaniem. Grał przed nimi
potulnego i posłusznego synalka. Oni cieszyli się i ufali mu
bezgranicznie, a potem wyjeżdżali. Wtedy zrzucał maskę i
imprezował dzień w dzień. Tak czy owak: były panienki, seks,
alkohol i narkotyki. Oj było warto pomyślałem. Byłem nieźle
nawalony, ale w dobrym humorze. Moi rodzice nie mówili mi nigdy, o
której mam wracać. W sumie nie interesowało ich to. Byli wiecznie
zajęci swoją pracą i rzadko bywali w domu. Nasza willa była
teraz pusta, bo służba już dawno poszła do domów. Czknąłem
głośno. Czułem, że zaraz się zrzygam. Popatrzyłem na nocne
niebo uproszone gwiazdami.
-
Idealna noc dla kochanków.- zaśmiałem się. Znając życie jakieś
parki zaszyły się w parku i dawały upust swoim namiętnościom.
Nieraz natykałem się na takie pary. Ciekawe czy dzisiaj będzie tak
samo? Zadałem sobie pytanie w duchu. Ruszyłem przez park, gdyż
przechodząc skracałem sobie drogę do domu. Szedłem alejką, ale
na nikogo nie trafiłem jak na razie. Zatrzymałem się raptownie. Na
ławeczce pod rozłożystą sakurą, której gałęzie pod ciężarem
kwiatów zwieszały się ku dołowi siedziała dziewczyna, zwrócona
do mnie tyłem, więc nie widziałem twarzy. Jej skóra wydawała
się blada w blasku księżyca. Różowe włosy sięgające ramion
bawił się wiatr niczym pieszczotliwa dłoń kochanka. Potrzasnąłem
głową nie wiedziałem skąd przyszło mi do głowy to określenie
nie jest z natury romantyczny od razu przechodzę do rzeczy. Skupiłem
ponownie na niej swój wzrok. Na ramiona miała narzuconą chustę.
Najdziwniejsze było to, że siedziała tutaj sama i się nie bała.
– Czyż
nie jest piękna? – usłyszałem jej melodyjny głos. Był ciepły
i pełen rozmarzenia jak i nostalgii. Zmarszczyłem brwi.
-
Skąd wiesz, że ktoś za tobą stoi? – padło z moich ust. Byłem
ciekaw odpowiedzi. Nawet się nie odwróciła.
-
Czułam jak ktoś się we mnie wpatruje.- usłyszałem odpowiedź.
Nic nie powiedziałem. Zamierzałem się oddalić, lecz odezwała się
po chwili:
-
Wielcy poeci umieszczali w swych wierszach kwiat sakury, który
symbolizował krótkotrwałe i piękne życie niczym kwiaty wiśni.-
gadała jakieś bzdury i miałem to gdzieś. Przewróciłem oczami.
Zachciało się jej pogawędki ze mną. – i jest w tym prawda. Nie
zawsze nasze życie jest piękne, ale krótkie. Dlatego powinniśmy
cieszyć się z każdej minuty życia na ziemi, bo nie znamy daty i
godziny naszej śmierci.- byłem coraz bardziej zirytowany. Wygląda
na to, że spotkałem studentkę filozofii, który zastanawia się
nad sensem życia. Po prostu pięknie pomyślałem. Jeszcze tego mi
brakowało. Obrzuciłem obojętnym wzrokiem drzewo. Nie dostrzegłem
nic nadzwyczajnego. Zwykłe drzewo i tyle. Wzruszyłem ramionami.
Miałem gdzieś co myśli. Jedyne o czym myślałem w tej chwili to
ciepłe łóżko, które na mnie czekało.
-
Masz mnie za dziwaczkę? – to pytanie zbiło mnie z tropu.
Wyglądało na to, że nie byłem pierwszy który tak myślał.- nie
szkodzi. Ludzie zazwyczaj właśnie tak myślą i patrzą. Zwłaszcza,
że się nie odzywasz. – dodała nieznajoma. Wstała z ławeczki i
spojrzała w moim kierunku. Teraz mogłem się jej przyjrzeć bliżej.
Miała owalną twarz i zadarty nos. Biust dość sporawy, szczupła i
wysoka jak na dziewczynę. Ubrana była w ciemnozieloną bluzkę z
długimi rękawami i dżinsy. Nie była specjalnie ładna czy brzydka
taka przeciętna. Ale w jej wyglądzie rzucały się przede wszystkim
jej oczy. Intensywnie zielone przypominały mi szmaragdy lśniące w
słońcu. – nie będę ci już przeszkadzać.- jej spojrzenie
spowodowało, że drgnęło „coś” w mojej duszy. Nie wiem
dlaczego to powiedziałem. Może to było coś w jej spojrzeniu albo
tak podziałał na mnie romantyczny nastrój lub księżyc.
-
Wcale nie uważam, że jesteś wariatką. Po prostu człowiek się
nad tym nie zastanawia tylko pędzi przez życie nie zatrzymując
się, a powinien się zatrzymać i zastanowić.- na jej twarzy
pojawił się delikatny uśmiech.
-
Widocznie nie tylko ja. – odparła z uśmiechem. Poprawiła chustę
na ramionach i ruszyła.- mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.-
dodała, omijając mnie. Szła w kierunku, z którego przyszedłem.
Odwróciłem się. Roztaczała wokół siebie taką ciepłą aurę.
Wyczułem to teraz. Odprowadziłem ją spojrzeniem dopóki nie
zniknęła mi z oczu. Potrzasnąłem głową.
– Co to było? – mruknąłem pod nosem, po czym
ruszyłem do domu.
Zapomniałem
o dziwnym spotkaniu w parku i nieznajomej dziewczynie pochłonięty
imprezowaniem. Spotkałem ją dwa tygodnie później. To była
nietypowa sytuacja. Wracałem wieczorem pijany z klubu, gdzie
zabawiałem się z kumplami i podrywałem dziewczyny. Były całkiem
niezłe. Szybki numerek w toalecie i koniec znajomości. Właśnie
skręcałem , gdy poczułem mocne uderzenie w brzuch. Złapałem się
za brzuch. Kompletnie nie wiedziałem co się dzieje. Przyszedł
drugi cios tym razem w szczękę. Poleciałem do tyłu. Zakręciło
mi się w głowie. Wokół mojej głowy zatańczyły gwiazdki jak w
kreskówce. A szczęka bolała. Było ich trzech. Spojrzałem na
swego oprawcę. Dostrzegłem szyderczy uśmiech Satsukiego i jego
kumpli. Imion nie pamiętałem. Zaskoczył mnie tym atakiem. Zupełnie
się nie spodziewałem. Gdybym nie był pijany to dałbym im radę,
ale tak to siedziałem z kręcącymi gwiazdeczkami, które nie
chciały zniknąć.
- To
za moją dziewczynę Ayame.- wysyczał. No tak. Ubzdurał sobie, że
ją mu odbiłem i porzuciłem. Kiedy sama ona do mnie przyszła i
flirtowała. Ja tylko się z nią przespałem, a gdy ją odtrąciłem
poleciała do niego i powiedziała jak ją wykorzystałem. Wredna
suka pomyślałem.- teraz już nie jesteś taki pewny siebie Uchiha
co? – spytał z szyderczo.
-
Wal się Satsuki. Jesteś tchórzem skoro przyszedłem z obstawą.
Gdybyś się mnie nie bał to przyszedłbyś sam.- dostałem w twarz
kilka razy. Poczułem coś lepkiego na ustach. Przejechałem językiem
po wargach. Poczułem metaliczny smak. To była moja krew. Nagle w
jego dłoni pojawił się scyzoryk kieszonkowy.
-
Trochę upiększymy twoją twarz. Po tym „upiększaniu” żadna
dziewczyna na ciebie nie spojrzy.- zaśmiał się. Wyglądał jak
czarny charakter z kreskówki. Opis i zachowanie się zgadzały.
Czułem jak jego pieski stawiają mnie na nogi. Trzymali mnie za ręce
bym się nie wyrywał. Byłem w kiepskiej sytuacji. Podszedł do
mnie i uniósł scyzoryk ku mej twarzy. Poczułem chłód stali. Już
było po mnie.
-
Satsuki co ty robisz? – usłyszałem znajomy głos. Gdzieś go już
słyszałem. Chłopak znieruchomiał i spojrzał za siebie.
-
Senpai.- padło z jego ust, wpatrywał się w dziewczęcą sylwetkę.
-
Natychmiast opuść scyzoryk i odejdź.- powiedziała spokojnym i
stanowczym głosem. Nie była przerażona.
- Bo
co? – spytał zaczepnie.
-
Wiesz co się stanie. – rzuciła.
-
Satsuki mamy ją...? – odezwał się z jeden jego piesków.
-
Nie.- przerwał mu.- opuścił scyzoryk i schował go.- Spadamy
stąd.- puścili mnie, a ja opadłem na kolana. Zasyczałem z bólu.
Patrzyłem jak odchodzą. Dziewczyna podbiegła do mnie. Po chwili
poczułem delikatny dotyk na policzku.
-
Nic mi nie jest.- odtrąciłem jej dłoń, choć jej dotyk przyniósł
mi ukojenie. Z trudem wstałem. Bym się przewrócił, gdyby mnie nie
objęła w pasie i nie zrzuciła mojego ramienia na swoje.
-
Zabiorę cię do szpitala- oznajmiła.
-
Żadnych szpitali. Nigdzie nie pójdę.- nie ma mowy. Moja noga tam
nie powstanie. Przekonywała mnie, ale ja byłem nieugięty. W końcu
westchnęła i powiedziała zrezygnowana:
-
Jesteś uparty jak osioł. Zabiorę cię do domu i opatrzę ci rany.-
już miałem zaprotestować, lecz mnie uprzedziła:
-
Nie ma żadnego ale.- rzuciła. Skapitulowałem wiedząc że nie
wygram i skupiłem się na tym by nie jęczeć przy każdym kroku.
-
Auć.- syknąłem, gdy przemywała mi ranę. Akurat zdążył mi ten
dupek zrobić lekkie nacięcie na policzku czego nie poczułem.
Przylepiła mi plaster i dokonywała dalszych oględzin. Czułem jej
jaśminowo- piżmowy zapach z nutką pomarańczy. Nie wiem dlaczego,
ale pasował do tej dziewczyny. Taki delikatny i kwiatowy jak ona
sama. Pogrążony w myślach nie zauważyłem kiedy skończyła.
Dopiero jak mnie poklepała po ramieniu poczułem ból i lekko się
skrzywiłem.
-
Gotowe. – uśmiechnęła się. Zastanawiało mnie teraz jedno.
-
Skąd znasz Satsukiego? – spytałem się jej. Ten świr nie
wyglądał na faceta udzielającego się towarzysko zwłaszcza że
uwielbiał bójki. Nieraz mu przywaliłem, a tu wystarczyło jej
jedno słowo i proszę facet zmył się szybko.
-
Byliśmy kiedyś sąsiadami.- wyjaśniła pokrótce. Nie zagłębiała
się w szczegóły.
- To
dziwne, że go powstrzymałaś. Tylko powiedziałaś kilka słów i
po sprawie.- drążyłem temat.
-
Widocznie mam na niego wpływ. Znamy się wszak od dziecka.- coś
czułem, że ta sprawa ma drugie dno, ale nie zamierzałem się
wtrącać i drążyć tego. Gdyby chciała to by mi powiedziała.
Wzruszyłem ramionami i wstałem.
-
Będę już szedł.- odezwałem się. Nic mnie tu nie trzymało.
Opatrzyła mnie i byłem wolny. Skierowałem się ku drzwiom, ale
zawahałem się przez chwilę i odwróciłem się. I wtedy nasze
spojrzenia się skrzyżowały. Poczułem się tak jakoś lekko i
radośnie. Przestał liczyć się czas i to co znajduje się wokół
nas. Była tylko ona. Jej zielone oczy przyciągały i hipnotyzowały.
Coraz bardziej zanurzałem się w morzu zieleni. Czułem się tak
jakbym ją znał od zawsze. Ruszyłem w jej kierunku, gdy coś spadło
na podłogę i przerwało tą magiczną chwilę. Oderwałem wzrok od
niej i popatrzyłem na podłogę, na której leżały nożyczki. Nie
wiem jak się tam znalazły, ale to był sygnał by iść, choć moje
„ja” nie miało ochotę. Skierowałem się ku drzwiom, gdy moje
dłonie spoczęły na klamce powiedziałem:
-
Dziękuję.- należało się jej. Pomogła mi. Korciło mnie by
spojrzeć. Nie mogłem się powstrzymać i zrobiłem to. W odpowiedzi
otrzymałem jej uśmiech, który sprawił, że moje serce zabiło
szybciej. Wyglądała ślicznie z tym uśmiechem na twarzy.
Otrząsnąłem się i pożegnałem się szybko. Wyszedłem na świeże
powietrze i wziąłem głęboki oddech. To mnie otrzeźwiło. To był
już drugi raz gdy mnie oczarowała. Nie flirtowała ze mną, nie
posyłała żadnych zalotnych spojrzeń, a zrobiła na mnie duże
wrażenie. Nigdy czegoś takiego nie czułem. To było dziwne jak i
fascynujące. Zepchnąłem tą myśl w najgłębsze zakamarki mego
umysłu i ruszyłem do domu.
Dwa
dni później stałem pod drzwiami jej domu. Po powrocie od niej
uświadomiłem sobie dwie rzeczy; po pierwsze nie znam jej imienia, a
drugie chciałem ją lepiej poznać. Tłumaczyłem sobie, że chcę
jej należycie podziękować, choć wiedziałem jaka jest prawda.
Dobra to był pretekst. W ręku trzymałem bukiet czerwonych róż.
Nawet nie wiedziałem czy je lubi, ale wychodziłem z założenia że
wszystkie kobiety kochają czerwone róże. W końcu zadzwoniłem.
Otworzyła mi różowowłosa. Była zaskoczona moim widokiem, ale po
chwili uśmiechnęła się.
-
Wejdź.- przesunęła się by mnie wpuścić. Wszedłem do środka.
Po chwili usłyszałem trzask zamykanych drzwi, minęła mnie a ja
zrozumiałem że mam za nią podążyć. Znaleźliśmy się w
salonie. Przypomniałem sobie o różach. Nawet nie wiedziałem co tu
robiłem, nie przemyślałem tego. Po prostu kupiłem róże i do
niej przyszedłem. Nie mogłem wyrzucić jej ze swojej głowy.
Zaintrygowała mnie w jakiś sposób. Podszedłem do niej.
– To dla ciebie.-
podałem jej bukiet róż.- to podziękowanie. Wiesz za co.- co za
głupi tekst pomyślałem. Moja mowa wyszła słabo. Jakby nie
potrafił rozmawiać z dziewczyną. Nie wiedziałem co się ze mną
dzieje, ale miałem ochotę poznać ją lepiej. Nie wiem czemu mnie
naszło, ale już wtedy pod drzewem wiśni poczułem tą dziwną
magię, która mnie do niej przyciągała. Zaczynałem to zauważać.
Działo się ze mną coś dziwnego jak i niesamowitego.
– Dziękuję.- przyjęła ode mnie bukiet i powąchała.- ładnie
pachną. Ale najlepsze są dopiero co zerwane.- oczy się jej śmiały.
Zarejestrowałem w swym umyśle, aby następnym razem zerwać jej z
ogrodu. Jak szybko przyswoiłem sobie fakt, że ponownie ją
odwiedzę. Jakby to było dla mnie oczywiste.
– Nie
przedstawiłaś się. Nawet nie znam twego imienia.- zamyśliła się.
– Faktycznie. Ja nawet twego nie znam. Więc zacznijmy od
nowa. Jestem Sakura Haruno.- wyciągnęła do mnie dłoń, a ją
uścisnąłem. Była ciepła i taka delikatna. Moje ciało przeszedł
przyjemny prąd.
– Sasuke
Uchiha.- padło z moich ust. Z niechęcią puściłem jej dłoń,
chcąc potrzymać ją dłużej. – Możesz
się napijesz kawy? – zaproponowała. Pokiwałem głową. I tak się
zaczęła nasza znajomość.
I
tak mijał dzień za dniem, a my spędzaliśmy ze sobą coraz więcej
czasu, a raczej każdą wolną chwilę. Przestały mnie interesować
imprezy wolałem słuchać melodyjnego głosu Sakury albo jej
cudownego śmiechu, który brzmiał jak dzwoneczki na wietrze. Zieleń
jej oczu przeszywała mą duszę na wylot. Moje serce biło na jej
widok niczym dzwon. Moje oczy zawsze szukały jej spojrzenia, a moja
ręka jej dłoni. Wszystko zaczynało się mnie w jej podobać. Do
dziś nie mogę zapomnieć naszego pierwszego pocałunku pełnego
słodyczy i niewinnego. To było coś cudownego. Czułem się wtedy
jak w niebie. Serce biło mi jak oszalałe, a przecież nieraz się
całowałem, ale to było coś zupełnie innego. Nasze usta muskały
się delikatnie jakby się bały, że zranią tą drugą osobę.
Nigdy tego nie zapomnę. Zakochiwałem się w niej coraz bardziej.
Nie wiem nawet kiedy, a zostaliśmy parą. Byłem najszczęśliwszym
facetem na świecie. Ale nic nie trwa wiecznie. Raz na naszej randce
Sakura zemdlała. Nie mogła biegać i często nosiła tą chustę
mówiąc że jest jej w niej cieplej. Nie komentowałem tego. W końcu
jednego razu złapała się za serce i zaczęła się osuwać na
chodnik. Przerażony zadzwoniłem na pogotowanie. Zdenerwowany
modliłem się by przyjechali jak najszybciej. Minuty wlokły mi się
niemiłosiernie. Nie wiedziałem co się dzieje z mą ukochaną.
Byłem przerażony. Zrobiła się blada, ale uśmiechnęła się do
mnie i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. W końcu
przyjechała karetka i zabrała ją. Chciałem z nią jechać, lecz
mi nie pozwolono, więc pojechałem taksówką. Zdezorientowany
pobiegłem do recepcji i wypytywałem o Sakurę. Dowiedziałem się,
że jest na badaniach i zostanie przewieziona na oddział
kardiologii. W końcu mogłem ją zobaczyć. Nie rozumiałem czemu ją
tu przywieźli. Popatrzyła na mnie i powiedziała:
-
Sasuke muszę ci coś powiedzieć. – wzięła głęboki oddech.-
jestem chora na serce. Ja umieram.- to mi wystarczyło. Zamierzała
mi powiedzieć dawno, ale zwlekała. Dowiedziałem się, że jest od
małego chora na serce. Robiono jej niedawno przeszczep i nie przyjął
się. Szukano ponownego dawcy, ale na próżno. Umierała i nic nie
dało się zrobić. Poczułem się tak jakbym dostałem obuchem po
głowie. Nagle zrobiło mi się zimno. Nie mogłem uwierzyć w to co
usłyszałem. Myślałem, że to żart ale jej mina mówiła co
innego. To była prawda. Mój cały świat się zawalił. Moja
ukochana umierała!!! Nie chciałem tego. Byłem zrozpaczony. Nie
wiem jakim cudem znalazłem się w domu. Otępiały poszedłem do
pokoju. Przez kilka dnia jadłem i chodziłem jak robot wyprany z
uczuć. Nic do mnie nie docierało prócz bólu w sercu. Nie chciałem
jej stracić, ale w końcu uzmysłowiłem jedną rzecz. Nie mogłem
żyć bez Sakury. Tak bardzo ją kochałem i chciałem spędzić z
nią każdą minutę życia i nie zostawić jej. Bez niej byłem
nikim. Poszedłem do niej do szpitala i oświadczyłem:
- To
nie ma znaczenia Sakura. Chcę być z tobą.- byłem poważny.
Zielone oczy spojrzały na mnie.
-
Naprawdę? – spytała cicho.
-
Naprawdę.- rzekłem i położyłem dłoń na jej.- będę cię
wspierał.- dodałem.
Od
tamtej pory zająłem się szukaniem jakiegoś leku czy dawcy dla
Sakury, ale na próżno. Lecz nie poddawałem. Jej uśmiech dodawał
mi odwagi. Szukałem jak mogłem. W końcu zdecydowałem się na
pewien krok. Poszliśmy na ławeczkę blisko wiśni, gdzie się
spotkaliśmy. Byłem zdenerwowany jak nigdy w życiu. Ręce aż mi
się spociły. W głowie miałem pustkę i przyznam, że się bałem
lecz jak na mężczyznę przystało nie uciekłem, choć miałem
ochotę. Za to przyklęknąłem na jedno kolano i wyjąłem
pudełeczko z kieszeni.
-
Sakura wyjdziesz za mnie? – padło z moich ust. Serce biło mi jak
oszalałe. W końcu ją spytałem. Teraz czekałem na jej odpowiedź,
ale milczała w końcu odezwała się:
-
Sasuke jesteś pewien...
-
Tak.- przerwałem jej.- jak niczego w życiu. Kocham cię całym
sercem i chcę byś została moją żoną.- oczy się jej zaszkliły,
aż w końcu wzruszona powiedziała:
-
Tak, wyjdę za ciebie.- wsunął pierścionek na palec, po czym
wstałem i chwyciłem w ramiona. Byłem taki szczęśliwy. Zaśmiała
się. Ale najgorsze było przede mną. Powiedziałem rodzicom, a oni
wyrzekli się mnie i wyrzucili mnie z domu. Na szczęście pomogła
mi ciotka Tsunade. Pozwoliła nam u siebie zamieszkać. Wzięliśmy
ślub i cieszyliśmy się swoim szczęściem. Ale Sakura zaczęła
gasnąć w oczach, schudła. Ale jej oczy nadal pozostały żywe.
Byłem z nią do samego końca. Głaskałem ją czule po dłoni,
szepcząc słowa miłości. Myślałem, że byłem przygotowany.
Jednak nie. Moje serce płakało. Spojrzała na mnie i powiedziała:
-
Sasuke dziękuję ci za to, że byłeś przy mnie. Byłam z tobą
szczęśliwa.- po tych słowach zamknęła oczy. Na jej ustach kwitł
delikatny uśmiech. Wyglądała jakby spała. W moich oczach pojawiły
się łzy. Pochyliłem się i pocałowałem ją lekko w usta. Nie
chciałem dopuszczać do siebie myśli, że ją stracę i nigdy nie
ujrzę. Patrzyłam na tą kruchą kobietę i myślałem ile ona dla
mnie znaczy. Nie wiem jak mogłem uważać, że życie jest cudowne
za nim ją spotkałem? Gdybym wcześniej ją poznał, zapewne bym nie
chodził na te wszystkie imprezy i nie podrywał dziewczyn. Byłbym
innym człowiekiem, ale...
-
Śpij dobrze kochanie.- wyszeptałem. Pogrzeb pamiętam jak przez
mgłę. Byłem na środkach uspokajających. Jednak tabletki nie
spowodowany, że zapomniałem jak ją poznałem. Przed moimi oczami
przesuwały się obrazy naszych wspólnych spędzonych chwil .
Słyszałem jej melodyjny śmiech, który dźwięczał mi w uszach.
Uśmiechałem się lekko, słysząc jej piękny głos. Ludzie zapewne
uznali, że zwariowałem, jednak nie obchodziło mnie to wcale.
Liczyła się tylko ona. Nagle się wszystko skończyło. Trumna
została spuszczona w głęboki dół. Moje oczy nabrały ostrości.
Zauważyłem jak mężczyźni zaczęli zakopywać otwór. Monotonny
głos kapłana wdzierał się do mojej głowy. Ostatnie słowa,
krótka modlitwa... Chciałem się rzucić na obcych mężczyzn. Co
oni robili? Jak mogli grzebać moją miłą. Czyjeś mocne dłonie
złapały mnie za ręce.
-Puść
mnie.- wrzeszczałem jak szaleniec, pragnąć dostać się do
ukochanej.
-Sasuke,
nie. – odwróciłem głowę i spostrzegłem smutne błękitne oczy.
To był Naruto, mój przyjaciel.
-Nie?
– powtórzyłem głucho.
-Nie.
– Pokiwał głową. „Nie” – pomyślałem, patrząc jak
kolejna porcja ziemi zakrywa trumnę.
-Nie...
Odeszła
ta, którą kochałem lecz musiałem się pozbierać i wziąć w
garść. Wyjechałem z kraju. Po kilku latach wróciłem jako doktor.
Rozglądałem się po miasteczku, które nic się nie zmieniło. Ale
mojego nogi podążyły w jedno konkretne miejsce, a mianowicie
cmentarz. Furtka zaskrzypiała lekko gdy ją popchnąłem i wszedłem
na żwirowaną ścieżkę. Czułem chrzęst pod stopami. Dawno mnie
tu nie było. Prawo, potem lewo. W końcu stanąłem przed grobem
żony.
-
Witaj kochanie. Dawno mnie tu nie było.- odezwałem się.- jestem
teraz kardiologiem. Ratuję ludzi. Robię co w mojej mocy. Tak bardzo
za tobą tęsknię.- popatrzyłem na złote litery. Na jej grobie
położyłem bukiet róż.- twoje ulubione. Pójdę już, ale będę
tu przychodziłem często by z tobą porozmawiać.- moja tęsknota
ożyła. Chciałem zobaczyć jej uśmiech, dotknąć. Odepchnąłem
bolesne wspomnienia na bok. Za to w mojej głowie pojawił się jej
żywy obraz.- do zobaczenia.- odwróciłem się i odszedłem. Gdy
wyszedłem z cmentarza moje nogi poniosły mnie na ławeczkę, gdzie
pierwszy raz się spotkaliśmy. Wspomnienia ożyły. Pamiętałem co
powiedziała. Usiadłem na niej i popatrzyłem na przekwitłe kwiaty
wiśni, które wirowały niesione przez wiatr.
-
Życie jest krótkie i piękne jak kwiaty sakury.- przypomniałem
sobie. W końcu stałem i odwróciłem się. Zrobiłem kilkanaście
kroków, gdy powiał wiatr. Doleciał do mnie jaśminowo- piżmowy
zapach. To niemożliwe pomyślałem ale naprawdę go czułem. To był
jej zapach. Dobrze go zapamiętałem.
-
Sasuke.- usłyszałem melodyjny głos. Odwróciłem się, ale nikogo
nie widziałem. Rozczarowany ruszyłem. To było złudzenie. Nie
mogłem czuć jej zapachu perfum, które tak uwielbiała. Do moich
uszu doleciał śmiech brzmiący jak dzwoneczki. Uśmiechnął się
lekko. Choć nie widziałem jej to czułem, że jej przy mnie i
zawsze będzie. To ona nauczyła mnie miłością. Była moją
bratnią duszą. Wniosła do mojego jałowego życia tyle ciepła i
radości, że nigdy tego nie zapomnę. Wiedziałem, że kiedyś znów
się spotkamy. Byliśmy sobie przeznaczeni i jesteśmy. Choć nasze
szczęście nie trwało długo to cieszyłem się, że mogłem
spotkać Sakurę i poznać smak miłości. Byłem za to wdzięczny
losowi.
-
Kiedyś znów się spotkamy.- powiedziałem na głos. – w innym
życiu.- dodałem, odprowadzany jej śmiechem, który dał mi
nadzieję i wiarę że kiedyś znów ją ujrzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz