Upadłam,
tracąc oddech. To się nie mogło tak skończyć, nie!
Zawyłam
głośno, nic mnie nie obchodziło. Nie przejmowałam się upapranymi
od błota nogami, które odkryte były przez czarne, podarte w
niektórych miejscach, szorty. Nie interesował mnie fakt, że byłam
cała mokra od deszczu, który sprawiał wrażenie, jakby płakał
razem ze mną. Wtedy krzyknęłam:
-
Nie!
Po
co?
Pociągnęłam
nosem. On tu był, prawda? Cały czas... stał przy mnie, miał
otwarte oczy, oddychał, uśmiechał się, dotykał mnie...
Nie
jestem wariatką!
Nie.
Jego nie było. Leżał przy mnie, tuż obok - a jednak tak daleko.
-
Ty... ty to zrobiłeś! - Głos mi strasznie drżał, tak samo jak ja
cała, więc mój krzyk nie był dostatecznie głośny czy nawet
stanowczy. Serce biło mi tak głośno, niemalże pulsowało w mojej
głowie, a ja dalej nie mogłam uwierzyć w zaistniałą sytuację.
A
jednak...
-
Co teraz masz zamiar zrobić? - spytał, nie przejmując się ani
trochę tym, co przed kilkoma minutami uczynił.
To
nie on!, coś krzyczało w mojej podświadomości.
To
on...
-
Naruto - wyjąkałam, dławiąc się własnymi łzami. Wydałam z
siebie bliżej nieokreślony dźwięk, jakby stęk, przez który
przedzierał się krzyk dziecka, opuszczonego przez najbliższych.
A
czy nie jestem tym dzieckiem?
Tak,
byłam tym dzieckiem, które zostało pozostawione na pastwę losu.
Właśnie opuścił mnie najlepszy przyjaciel, jakiego miałam, a
mnie zapadł się cały dotychczasowy świat, podtrzymywany przez
blondyna.
Już
nie.
Dotarło
to do mnie. Po prawie godzinie, ale w końcu - dotarło. Nie! Nie
była to godzina, a zaledwie kilka minut. Jednak to zdarzenie
sprawiło, jakby świat się zatrzymał.
Naruto...
Dotknęłam
jego chłodnej dłoni. Nawet nie drgnął, tylko leżał w źdźbłach
mokrej trawy i błota, sprawiając wrażenie pogrążonego w swoim
świecie snów.
Ty
nie żyjesz...
I
to było prawdziwe. On leżał tutaj, jakby spał - a odszedł. Nie
było go tutaj, a do mnie w końcu to doszło.
Ledwie
byłam w stanie zakryć swoją buzię, nie pozwalając, aby kolejny
szloch wydobył się z mojej krtani. Wtem jednak zastąpił go krzyk,
którego nie byłam w stanie powstrzymać. Wydarłam się, podnosząc
głowę do góry. Do moich ust trafiły krople nasilającego się
deszczu.
Usłyszałam
kroki, echem odbijające się w mojej głowie. Poczułam dłoń na
ramieniu.
-
Ty to zrobiłeś... - powtórzyłam słowa wypowiedziane kilka minut
temu. - To ty... ty... Ty to zrobiłeś, zrobiłeś to... ty... -
majaczyłam, przytulając do swojej piersi sztywną dłoń Naruto.
-
Tak, ja. - Te słowa, choć tak jasne i zrozumiałe, trafiły we mnie
niczym piorun, przez co od razu nie pojęłam ich znaczenia.
Wiedziałam to jednak od początku, bo byłam przecież świadkiem
zdarzenia, w którym jasne było, kto zadał ostatni cios
blondynowi.
Mimo
to, uklęknął przy mnie. Nie odszedł, a mógł - tak jak kilka lat
temu.
-
Nie chciałem...
-
Otóż to - fuknęłam z wyrzutem. Spojrzałam na jego twarz, ale od
razu mnie odrzuciło. Brzydziłam się osoby, która zamordowała z
zimną krwią mojego najlepszego przyjaciela. Nawet nie mojego, a
swojego.
-
Naprawdę! - Podniósł głos. Według osoby, która przechodziłaby
obok, byłoby to jak najbardziej rzeczywiste, dla mnie jednak było
to niewiarygodne.
-
Czemu? - Ściszyłam głos, przymrużając jednocześnie oczy.
Dyskretnie przeniosłam głowę Naruto na swoje kolana, gładząc
jego chłodnawy policzek. Zastanawiałam się od czego bardziej:
dlatego, że nie żył, czy od mrozu panującego dookoła.
Kiedy
opady się wzmocniły, miałam wrażenie, jakby krople uderzały
coraz mocniej o twarz Uzumakiego - jak gdyby chciały go ocucić. Na
próżno, a ja byłam tego świadoma. Teraz zdałam sobie sprawę z
faktu, że ja do tej pory nie odpowiedziałam na pytanie Sasuke
zadane jakiś czas temu, a on cały czas siedział przy mnie nawet
nie racząc mnie wzrokiem, kiedy to ja zadałam mu najprostsze w
świecie pytanie: czemu?
-
Zabiłeś go... - Gula w moim gardle była tak wielka, że ledwie
wypowiedziałam te słowa. Czułam się taka... pusta w środku.
Rozbita.
-
Tak, zabiłem. Nie zaprzeczam - powiedział to tak normalnie, jakby
był przyzwyczajony. Jakby mówił zwykłe "cześć", gdy
kogoś mija. A nie była to zwykła rzecz. Tym bardziej niezrozumiała
dla mnie. Wrócił do wioski, żył ze mną i z Naruto od kilku lat,
tak jak za czasu dzieciństwa. Znów nasunęło mi się pytanie:
czemu?
-
Było już tak dobrze... - mruknęłam.
-
Temu też nie zaprzeczę. - Nachylił się i złożył krótki,
delikatny pocałunek na mojej skroni. Bolał mnie fakt, że Naruto
leżał martwy z głową na moich kolanach, a obok mnie siedział
jego morderca, jego przyjaciel, mój przyjaciel i moja miłość. W
jednym.
-
Jeszcze wczoraj... - Zaczęłam, nie mając zamiaru dokańczać na
głos. Jeszcze wczoraj powiedział do mnie te słowa, które od
trzech lat słyszałam od niego niejednokrotnie.
Zależy
mi na tobie.
-
A dzisiaj... - Teraz, to jemu wymsknęła się myśl, którą zapewne
dokończył w taki sam sposób, jak ja. Nie miałam ochoty cokolwiek
mówić, to nawet nie był czas na rozmowę. Podniosłam więc ciało
Naruto i zdjęłam z niego czarno-pomarańczową bluzę, zarzucając
na własne ramiona.
Pachnie
jak on. Nadal.
Cholera,
rzeczywiście. Czułam się tak, jakby blondyn mnie obejmował. Ten
znany mi doskonale miękki materiał, ten zapach, to samo uczucie. A
jednak tak inne - to nie był on. Tylko zwyczajny kawałek materiału,
którego ludzie zazwyczaj zakładają, gdy jest im zimno.
Wtuliłam
się w miękką tkaninę, pogrążając się w większym płaczu.
Choć tego nie widziałam, mogłabym przysiąc, że moje łzy były
wielkości kropli deszczu, które cały czas spadały z nieba,
kończąc swój żywot w ziemi, na trawie, niektóre też w błocie.
Tak
jak on.
Dotknęłam
swojego brzucha. Zrobiłam coś niezrozumiałego dla Uchihy -
pogładziłam lekkie wypuklenie.
-
Chciałam tylko spokojnie żyć. Z tobą, z Naruto... - Poczułam
nadmierną ilość łez w swojej buzi. - Z nim. - Wskazałam palcem
na swój brzuch. Mięśnie Sasuke się napięły, nie wiedział. -
Miałam ci powiedzieć. Zbierałam tylko myśli, ale ty... ty
wszystko zniszczyłeś, jak zwykle - powiedziałam ponuro, bez uczuć.
Pieprz
się teraz!
-
Ja... ja... my...
-
Nie, Sasuke! Żadne "my". Nas już nie ma, jasne? -
Zacisnęłam pięści na skrawkach materiału czarno-pomarańczowej
bluzy, hamując kolejne łzy. Chciałam się gdzieś schować przed
nim. Przed tym wszystkim.
Nie
mogę.
Przełknęłam
ślinkę, głowę mając cały czas spuszczoną. Ukradkiem
dostrzegłam, jak brunet uniósł rękę, aby po chwili dotknąć
mojego policzka. Nie protestowałam, choć tak chciałam. Nie miałam
siły. Właśnie zginął mój najlepszy przyjaciel z rąk Sasuke,
mojego ukochanego.
To
ty, Naruto. Zawsze byłeś przy mnie i nadal jesteś, choć cię nie
ma.
Chciałam
wstać, skrzyczeć Uchihę, wyżyć się na nim, wyzwać od
najgorszych, znienawidzić, uciec i zapomnieć.
Nie
potrafię.
Przeklęte
uczucia. To, co zawsze powtarzał Sasuke, to prawda. Przez uczucia
jesteśmy słabsi, to nas tylko spowalnia, zatrzymuje. Brunet gładził
mój polik, a ja nie umiałam odtrącić jego ręki - czemu? Przez
uczucia.
Zaciskam
oczy.
Przybliżył
się do mnie, przytulił. Co mi po tym?
-
Przestań... - wyszeptałam, łamiącym się głosem. Nic to nie
dawało, a on tym bardziej mnie do siebie przycisnął. Płakał, tak
samo jak i ja, tak samo jak niebo.
Naruto,
chcę ujrzeć twoje oczy!
Pociągnęłam
nosem, odwzajemniłam uścisk, czując zapach Uchihy, wymieszany z
wonią bluzy Naruto i aromatem wilgotnego powietrza.
To
przytłaczające.
Irytujące.
Ja
jestem irytująca.
Wzdrygnęłam
się. Słowa, które uderzyły we mnie niczym bicz, wstrząsnęły
mną, choć słyszałam je tyle razy.
-
Jestem irytująca - wyszeptałam. - Ty jesteś irytujący. To
wszystko jest irytujące - majaczyłam bezsensu. Spojrzałam jeszcze
raz na ciało blondyna.
Idiota.
Po
co go sprowadził? Nacieszyłam się zaledwie kilka lat, zupełnie
jak Uzumaki, a ten na sam koniec zabił osobę, która go
sprowadziła.
Naruto,
kretynie.
Za
jaką cenę to zrobiłeś?
A
jednak. Zrobił to. Nie dla mnie, a dla siebie. Sprowadził swojego
przyjaciela, odzyskał go, a ten perfidnie go oszukał. Wtem ogarnęła
mnie nagła złość. Dziwne, nieznane mi dotąd uczucie, które
spowodowało, że całkowicie znienawidziłam Uchihę i wszystko, co
z nim związane.
Dziecko.
Zabił
mojego przyjaciela, jedyną osobę, która wiernie przy mnie stała.
Mojego dobrego duszka, któremu tak naprawdę tylko utrudniałam
życie, a jednak był przy mnie.
-
Nienawidzę cię - wygarnęłam. On jedynie przytaknął i odparł:
-
Wiem.
Zmarszczyłam
brwi i drżącą ręką sięgnęłam do kabury na swoim lewym udzie,
cały czas będąc w objęciach czarnookiego.
Czarne
oczy.
Te
oczy, w których kiedyś uwielbiałam tonąć, bezgranicznie ich
ufałam - dziś mnie zawiodły.
Ostrożnie
wyciągnęłam z kabury kunai, nie będąc pewną następnego ruchu.
Jednak musiało to nastąpić. Naruto tego nie uczynił, musiałam
zrobić to ja.
Niepewnie
posunęłam ręką naprzód, zaciskając mocno oczy, jakbym chciała
uchronić swoje tęczówki przed najmniejszym promykiem słońca. I
wbiłam go. Powoli, zadając ogromny ból, ale wbiłam go prosto w
brzuch Sasuke, powodując natychmiastowe krwawienie.
Nie
spodziewał się, natychmiastowo mnie puścił, rozszerzył oczy, a z
jego ust wydobył się stłumiony stęk bólu. Nie mogłam nic na to
poradzić, że cierpienie, jakie mu zadałam, podnieciło mnie. Byłam
z siebie dumna, wreszcie to zrobiłam.
Powoli,
nie śpiesząc się za bardzo, unosiłam coraz wyżej dłoń, rżnąc
brzuch Sasuke coraz wyżej i wyżej, pnąc się kunai przez jego
jelita.
Nie
broni się.
Nie
przeszkadzało mi to, a nawet ułatwiło zadanie.
To
uczucie. Ty to znasz.
Zemsta.
Ta
nagła nienawiść, której jeszcze chwilę temu nie rozumiałam, to
było to samo pragnienie, przed którym wraz z Naruto próbowaliśmy
uchronić Sasuke kilka lat temu. Ja teraz tego tak pragnęłam,
chciałam sprawiedliwości. Czy nie każdy jej chce? Jeśli ktoś
wyrządza krzywdę bliskiemu, automatycznie stajemy się wrogo
nastawieni ku tej osobie.
Tak
było i tym razem - całkowicie znienawidziłam Sasuke, choć gdzieś
głęboko, na samym dnie mojego serca, jeszcze tliło się niewielkie
ziarenko miłości, zasiane przed laty. Nie wykiełkowało, a mogło.
Nie udało się, a teraz rozkoszuję się rozpruwaniem wnętrz
Sasuke.
Teraz
spostrzegłam, że z jego buzi zaczęła płynąć krew. Mój uśmiech
się pogłębił, jednak nie byłam na tyle psychopatyczną osobą,
aby kontynuować znęcanie się.
Niestety.
Zaprzestałam,
dochodząc do wcześniejszego stanu. Sasuke się już nacierpiał, a
jedno było pewne. Na tym świecie nie było miejsca dla takich
śmieci, jak on.
Szybkim,
płynnym ruchem wyciągnęłam kunai z brzucha bruneta, kierując go
w serce, przedzierając go jeszcze w szybkim tempie do gardła.
-
Żegnaj. Należało ci się - wyszeptałam, przybliżając usta do
jego warg. Złożyłam na jego ustach krótki pocałunek, którego
pragnęłam. Krótki, ostatni, jedyny.
-
Należało mi... - nie dokończył. Fala krwi wylała się z jego
buzi, brudząc moją czerwoną bluzkę, na której niewiele się
wyróżniała. Jego ciało bezwładnie opadło w moje piersi.
Przytuliłam go do siebie po raz ostatni, po czym położyłam go tuż
obok Naruto.
Pociągnęłam
nosem po raz kolejny. Z moich oczu lało się więcej łez, a ja nie
byłam w stanie nic zrobić. Do nosa docierał zapach stęchlizny i
krwi, którym delektowałam się przez kilka najbliższych godzin, aż
oba ciała całkowicie zbladły.
Powoli,
niepewnie dźwignęłam się na nogi, które wyjątkowo się trzęsły,
były jak z waty. Podążyłam kilka kroków pod najbliższe drzewo,
jedno z wielu, otaczających piękny krajobraz zbluzgany krwią,
smutkiem, płaczem i żalem, a także tęsknotą i miłością.
Upadłam na kolana pod wielką wierzbą, z której nurtem skapywały
krople deszczu.
Płacząca
wierzba.
-
Wybacz, kochanie - zwróciłam się do maleństwa w moim delikatnie
zaokrąglonym brzuchu. - Chciałabym cię kiedyś zobaczyć. Kocham
cię tak mocno, jak kochałam twojego tatę. Musiałam to zrobić i
choć wiem, że podobnie jak ja nie dożyjesz kolejnych dni, to
wiedz, że zawsze cię kochałam, a jednak nienawidziłam. - Sama nie
byłam w pełni świadoma, co mówiłam. To wszystko mnie tak
przytłaczało, że byłam w stanie rozmawiać z nieożywionymi
stworzeniami. Nie było ze mną najlepiej.
Jednak
nastąpiło kolejne pytanie: skąd wiedziałam, że to maleństwo
miało nie dożyć kolejnych dni?
-
Jutro nie nastąpi. Nie dla mnie. Nie dla nas - wyszeptałam,
chwytając kunai.
Pogrążyłam
się w śnie, tylko zostało ostatnie pytanie: czy w wiecznym?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz