niedziela, 24 sierpnia 2014

Jednopartówka "Jutro nie nastąpi"

Upadłam, tracąc oddech. To się nie mogło tak skończyć, nie!
Zawyłam głośno, nic mnie nie obchodziło. Nie przejmowałam się upapranymi od błota nogami, które odkryte były przez czarne, podarte w niektórych miejscach, szorty. Nie interesował mnie fakt, że byłam cała mokra od deszczu, który sprawiał wrażenie, jakby płakał razem ze mną. Wtedy krzyknęłam:
- Nie!
Po co?
Pociągnęłam nosem. On tu był, prawda? Cały czas... stał przy mnie, miał otwarte oczy, oddychał, uśmiechał się, dotykał mnie...
Nie jestem wariatką!
Nie. Jego nie było. Leżał przy mnie, tuż obok - a jednak tak daleko.
- Ty... ty to zrobiłeś! - Głos mi strasznie drżał, tak samo jak ja cała, więc mój krzyk nie był dostatecznie głośny czy nawet stanowczy. Serce biło mi tak głośno, niemalże pulsowało w mojej głowie, a ja dalej nie mogłam uwierzyć w zaistniałą sytuację.
A jednak...
- Co teraz masz zamiar zrobić? - spytał, nie przejmując się ani trochę tym, co przed kilkoma minutami uczynił.
To nie on!, coś krzyczało w mojej podświadomości.
To on...
- Naruto - wyjąkałam, dławiąc się własnymi łzami. Wydałam z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, jakby stęk, przez który przedzierał się krzyk dziecka, opuszczonego przez najbliższych.
A czy nie jestem tym dzieckiem?
Tak, byłam tym dzieckiem, które zostało pozostawione na pastwę losu. Właśnie opuścił mnie najlepszy przyjaciel, jakiego miałam, a mnie zapadł się cały dotychczasowy świat, podtrzymywany przez blondyna.
Już nie.
Dotarło to do mnie. Po prawie godzinie, ale w końcu - dotarło. Nie! Nie była to godzina, a zaledwie kilka minut. Jednak to zdarzenie sprawiło, jakby świat się zatrzymał.
Naruto...
Dotknęłam jego chłodnej dłoni. Nawet nie drgnął, tylko leżał w źdźbłach mokrej trawy i błota, sprawiając wrażenie pogrążonego w swoim świecie snów.
Ty nie żyjesz...
I to było prawdziwe. On leżał tutaj, jakby spał - a odszedł. Nie było go tutaj, a do mnie w końcu to doszło.
Ledwie byłam w stanie zakryć swoją buzię, nie pozwalając, aby kolejny szloch wydobył się z mojej krtani. Wtem jednak zastąpił go krzyk, którego nie byłam w stanie powstrzymać. Wydarłam się, podnosząc głowę do góry. Do moich ust trafiły krople nasilającego się deszczu.
Usłyszałam kroki, echem odbijające się w mojej głowie. Poczułam dłoń na ramieniu.
- Ty to zrobiłeś... - powtórzyłam słowa wypowiedziane kilka minut temu. - To ty... ty... Ty to zrobiłeś, zrobiłeś to... ty... - majaczyłam, przytulając do swojej piersi sztywną dłoń Naruto.
- Tak, ja. - Te słowa, choć tak jasne i zrozumiałe, trafiły we mnie niczym piorun, przez co od razu nie pojęłam ich znaczenia. Wiedziałam to jednak od początku, bo byłam przecież świadkiem zdarzenia, w którym jasne było, kto zadał ostatni cios blondynowi. 
Mimo to, uklęknął przy mnie. Nie odszedł, a mógł - tak jak kilka lat temu.
- Nie chciałem...
- Otóż to - fuknęłam z wyrzutem. Spojrzałam na jego twarz, ale od razu mnie odrzuciło. Brzydziłam się osoby, która zamordowała z zimną krwią mojego najlepszego przyjaciela. Nawet nie mojego, a swojego.
- Naprawdę! - Podniósł głos. Według osoby, która przechodziłaby obok, byłoby to jak najbardziej rzeczywiste, dla mnie jednak było to niewiarygodne.
- Czemu? - Ściszyłam głos, przymrużając jednocześnie oczy. Dyskretnie przeniosłam głowę Naruto na swoje kolana, gładząc jego chłodnawy policzek. Zastanawiałam się od czego bardziej: dlatego, że nie żył, czy od mrozu panującego dookoła.
Kiedy opady się wzmocniły, miałam wrażenie, jakby krople uderzały coraz mocniej o twarz Uzumakiego - jak gdyby chciały go ocucić. Na próżno, a ja byłam tego świadoma. Teraz zdałam sobie sprawę z faktu, że ja do tej pory nie odpowiedziałam na pytanie Sasuke zadane jakiś czas temu, a on cały czas siedział przy mnie nawet nie racząc mnie wzrokiem, kiedy to ja zadałam mu najprostsze w świecie pytanie: czemu?
- Zabiłeś go... - Gula w moim gardle była tak wielka, że ledwie wypowiedziałam te słowa. Czułam się taka... pusta w środku. Rozbita. 
- Tak, zabiłem. Nie zaprzeczam - powiedział to tak normalnie, jakby był przyzwyczajony. Jakby mówił zwykłe "cześć", gdy kogoś mija. A nie była to zwykła rzecz. Tym bardziej niezrozumiała dla mnie. Wrócił do wioski, żył ze mną i z Naruto od kilku lat, tak jak za czasu dzieciństwa. Znów nasunęło mi się pytanie: czemu?
- Było już tak dobrze... - mruknęłam.
- Temu też nie zaprzeczę. - Nachylił się i złożył krótki, delikatny pocałunek na mojej skroni. Bolał mnie fakt, że Naruto leżał martwy z głową na moich kolanach, a obok mnie siedział jego morderca, jego przyjaciel, mój przyjaciel i moja miłość. W jednym.
- Jeszcze wczoraj... - Zaczęłam, nie mając zamiaru dokańczać na głos. Jeszcze wczoraj powiedział do mnie te słowa, które od trzech lat słyszałam od niego niejednokrotnie.
Zależy mi na tobie.
- A dzisiaj... - Teraz, to jemu wymsknęła się myśl, którą zapewne dokończył w taki sam sposób, jak ja. Nie miałam ochoty cokolwiek mówić, to nawet nie był czas na rozmowę. Podniosłam więc ciało Naruto i zdjęłam z niego czarno-pomarańczową bluzę, zarzucając na własne ramiona.
Pachnie jak on. Nadal.
Cholera, rzeczywiście. Czułam się tak, jakby blondyn mnie obejmował. Ten znany mi doskonale miękki materiał, ten zapach, to samo uczucie. A jednak tak inne - to nie był on. Tylko zwyczajny kawałek materiału, którego ludzie zazwyczaj zakładają, gdy jest im zimno.
Wtuliłam się w miękką tkaninę, pogrążając się w większym płaczu. Choć tego nie widziałam, mogłabym przysiąc, że moje łzy były wielkości kropli deszczu, które cały czas spadały z nieba, kończąc swój żywot w ziemi, na trawie, niektóre też w błocie.
Tak jak on.
Dotknęłam swojego brzucha. Zrobiłam coś niezrozumiałego dla Uchihy - pogładziłam lekkie wypuklenie.
- Chciałam tylko spokojnie żyć. Z tobą, z Naruto... - Poczułam nadmierną ilość łez w swojej buzi. - Z nim. - Wskazałam palcem na swój brzuch. Mięśnie Sasuke się napięły, nie wiedział. - Miałam ci powiedzieć. Zbierałam tylko myśli, ale ty... ty wszystko zniszczyłeś, jak zwykle - powiedziałam ponuro, bez uczuć.
Pieprz się teraz!
- Ja... ja... my...
- Nie, Sasuke! Żadne "my". Nas już nie ma, jasne? - Zacisnęłam pięści na skrawkach materiału czarno-pomarańczowej bluzy, hamując kolejne łzy. Chciałam się gdzieś schować przed nim. Przed tym wszystkim.
Nie mogę.
Przełknęłam ślinkę, głowę mając cały czas spuszczoną. Ukradkiem dostrzegłam, jak brunet uniósł rękę, aby po chwili dotknąć mojego policzka. Nie protestowałam, choć tak chciałam. Nie miałam siły. Właśnie zginął mój najlepszy przyjaciel z rąk Sasuke, mojego ukochanego.
To ty, Naruto. Zawsze byłeś przy mnie i nadal jesteś, choć cię nie ma.
Chciałam wstać, skrzyczeć Uchihę, wyżyć się na nim, wyzwać od najgorszych, znienawidzić, uciec i zapomnieć.
Nie potrafię.
Przeklęte uczucia. To, co zawsze powtarzał Sasuke, to prawda. Przez uczucia jesteśmy słabsi, to nas tylko spowalnia, zatrzymuje. Brunet gładził mój polik, a ja nie umiałam odtrącić jego ręki - czemu? Przez uczucia.
Zaciskam oczy.
Przybliżył się do mnie, przytulił. Co mi po tym?
- Przestań... - wyszeptałam, łamiącym się głosem. Nic to nie dawało, a on tym bardziej mnie do siebie przycisnął. Płakał, tak samo jak i ja, tak samo jak niebo.
Naruto, chcę ujrzeć twoje oczy!
Pociągnęłam nosem, odwzajemniłam uścisk, czując zapach Uchihy, wymieszany z wonią bluzy Naruto i aromatem wilgotnego powietrza.
To przytłaczające.
Irytujące.
Ja jestem irytująca.
Wzdrygnęłam się. Słowa, które uderzyły we mnie niczym bicz, wstrząsnęły mną, choć słyszałam je tyle razy.
- Jestem irytująca - wyszeptałam. - Ty jesteś irytujący. To wszystko jest irytujące - majaczyłam bezsensu. Spojrzałam jeszcze raz na ciało blondyna.
Idiota.
Po co go sprowadził? Nacieszyłam się zaledwie kilka lat, zupełnie jak Uzumaki, a ten na sam koniec zabił osobę, która go sprowadziła.
Naruto, kretynie.
Za jaką cenę to zrobiłeś?
A jednak. Zrobił to. Nie dla mnie, a dla siebie. Sprowadził swojego przyjaciela, odzyskał go, a ten perfidnie go oszukał. Wtem ogarnęła mnie nagła złość. Dziwne, nieznane mi dotąd uczucie, które spowodowało, że całkowicie znienawidziłam Uchihę i wszystko, co z nim związane.
Dziecko.
Zabił mojego przyjaciela, jedyną osobę, która wiernie przy mnie stała. Mojego dobrego duszka, któremu tak naprawdę tylko utrudniałam życie, a jednak był przy mnie.
- Nienawidzę cię - wygarnęłam. On jedynie przytaknął i odparł:
- Wiem.
Zmarszczyłam brwi i drżącą ręką sięgnęłam do kabury na swoim lewym udzie, cały czas będąc w objęciach czarnookiego.
Czarne oczy.
Te oczy, w których kiedyś uwielbiałam tonąć, bezgranicznie ich ufałam - dziś mnie zawiodły.
Ostrożnie wyciągnęłam z kabury kunai, nie będąc pewną następnego ruchu. Jednak musiało to nastąpić. Naruto tego nie uczynił, musiałam zrobić to ja.
Niepewnie posunęłam ręką naprzód, zaciskając mocno oczy, jakbym chciała uchronić swoje tęczówki przed najmniejszym promykiem słońca. I wbiłam go. Powoli, zadając ogromny ból, ale wbiłam go prosto w brzuch Sasuke, powodując natychmiastowe krwawienie.
Nie spodziewał się, natychmiastowo mnie puścił, rozszerzył oczy, a z jego ust wydobył się stłumiony stęk bólu. Nie mogłam nic na to poradzić, że cierpienie, jakie mu zadałam, podnieciło mnie. Byłam z siebie dumna, wreszcie to zrobiłam.
Powoli, nie śpiesząc się za bardzo, unosiłam coraz wyżej dłoń, rżnąc brzuch Sasuke coraz wyżej i wyżej, pnąc się kunai przez jego jelita.
Nie broni się.
Nie przeszkadzało mi to, a nawet ułatwiło zadanie.
To uczucie. Ty to znasz.
Zemsta.
Ta nagła nienawiść, której jeszcze chwilę temu nie rozumiałam, to było to samo pragnienie, przed którym wraz z Naruto próbowaliśmy uchronić Sasuke kilka lat temu. Ja teraz tego tak pragnęłam, chciałam sprawiedliwości. Czy nie każdy jej chce? Jeśli ktoś wyrządza krzywdę bliskiemu, automatycznie stajemy się wrogo nastawieni ku tej osobie.
Tak było i tym razem - całkowicie znienawidziłam Sasuke, choć gdzieś głęboko, na samym dnie mojego serca, jeszcze tliło się niewielkie ziarenko miłości, zasiane przed laty. Nie wykiełkowało, a mogło. Nie udało się, a teraz rozkoszuję się rozpruwaniem wnętrz Sasuke.
Teraz spostrzegłam, że z jego buzi zaczęła płynąć krew. Mój uśmiech się pogłębił, jednak nie byłam na tyle psychopatyczną osobą, aby kontynuować znęcanie się.
Niestety.
Zaprzestałam, dochodząc do wcześniejszego stanu. Sasuke się już nacierpiał, a jedno było pewne. Na tym świecie nie było miejsca dla takich śmieci, jak on.
Szybkim, płynnym ruchem wyciągnęłam kunai z brzucha bruneta, kierując go w serce, przedzierając go jeszcze w szybkim tempie do gardła.
- Żegnaj. Należało ci się - wyszeptałam, przybliżając usta do jego warg. Złożyłam na jego ustach krótki pocałunek, którego pragnęłam. Krótki, ostatni, jedyny.
- Należało mi... - nie dokończył. Fala krwi wylała się z jego buzi, brudząc moją czerwoną bluzkę, na której niewiele się wyróżniała. Jego ciało bezwładnie opadło w moje piersi. Przytuliłam go do siebie po raz ostatni, po czym położyłam go tuż obok Naruto.
Pociągnęłam nosem po raz kolejny. Z moich oczu lało się więcej łez, a ja nie byłam w stanie nic zrobić. Do nosa docierał zapach stęchlizny i krwi, którym delektowałam się przez kilka najbliższych godzin, aż oba ciała całkowicie zbladły.
Powoli, niepewnie dźwignęłam się na nogi, które wyjątkowo się trzęsły, były jak z waty. Podążyłam kilka kroków pod najbliższe drzewo, jedno z wielu, otaczających piękny krajobraz zbluzgany krwią, smutkiem, płaczem i żalem, a także tęsknotą i miłością. Upadłam na kolana pod wielką wierzbą, z której nurtem skapywały krople deszczu.
Płacząca wierzba.
- Wybacz, kochanie - zwróciłam się do maleństwa w moim delikatnie zaokrąglonym brzuchu. - Chciałabym cię kiedyś zobaczyć. Kocham cię tak mocno, jak kochałam twojego tatę. Musiałam to zrobić i choć wiem, że podobnie jak ja nie dożyjesz kolejnych dni, to wiedz, że zawsze cię kochałam, a jednak nienawidziłam. - Sama nie byłam w pełni świadoma, co mówiłam. To wszystko mnie tak przytłaczało, że byłam w stanie rozmawiać z nieożywionymi stworzeniami. Nie było ze mną najlepiej.
Jednak nastąpiło kolejne pytanie: skąd wiedziałam, że to maleństwo miało nie dożyć kolejnych dni?
- Jutro nie nastąpi. Nie dla mnie. Nie dla nas - wyszeptałam, chwytając kunai.

Pogrążyłam się w śnie, tylko zostało ostatnie pytanie: czy w wiecznym?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz