Witajcie!
Opublikowałam wszystkie jednopartówki. Możecie czytać. Za tydzień wstawię sondę i wybierzecie najlepszą partówkę.
Jednopartówki gdzie widniej pytajnik są bez tytułów, dlatego do każdej przydzieliłam numerek by było wiadomo na kogo się głosuje.
Pozdrawiam
Jusia
niedziela, 24 sierpnia 2014
Jednopartówka "?" 3
Deszcz...kropla
po kropli najpierw powoli, aż w końcu przybiera na sile. Ciężkie
krople deszczu bębnią o dębowe wieko trumny. Bam, bam słyszę za
każdy razem, gdy uderzają o drewno. Zupełnie jak bębny. Podnoszę
głowę i spoglądam na niebo. Wszędzie widzę kłębiaste chmury,
które przyodziane w szarość wyglądają jakby zgromadziły się
nade mną i opłakiwały zmarłego. Z ich bezkształtnych i szarych
twarzy kapią obficie krople niczym łzy. Opatulam się szczelniej
płaszczem, gdyż powiał wiatr jakby chciał mnie pocieszyć. Niebo
płacze nad nim. Wygładzam palcami czarny aksamit sukienki, który
jest miękki w dotyku. Rozglądam się wokół się, widząc ludzi
poubieranych na czarno i idących za trumną. Na ich twarzach widzę
smutek jak i ślady łez. Mrugam powiekami, ale jakoś nie mogę
zmusić się do płaczu. Nie spłynęła ani jedna łza. Dlaczego?
Pytam siebie w duchu. Żyłam z nim cztery lata, byłam jego żoną,
a nie mogę zmusić się do płaczu. Jedyne co mi się udało to
zachować kamienną maskę. Już słyszę złośliwe uwagi moich
sąsiadek, że nie uroniłam ani jednej łzy na pogrzebie męża, ale
mam to gdzieś. Czuję pustkę. Nie wiem jak udało mi się wstać,
ubrać i przyjść tutaj. Wszystko wykonałam mechanicznie jak dobrze
poinstruktowany robot. Te cztery lata z Itachim nie były złe. Był
dobrym mężem. Nie bił mnie. Nie palił, nie pił. Był łagodny i
spokojny. Rozumiał mnie dobrze i ten jego ciepły uśmiech. Był
przy mnie zawsze, ale ta jego choroba ciągle pogarszała jego stan.
Jestem z zawodu lekarzem. Robiłam wszystko by go uratować, zachować
przy życiu. Stosowałam różne terapie, leki. Chciałam utrzymać
go przy życiu. Panicznie bałam się tego, że stracę. Był moją
podporą. Wspierałam go jak mogłam, ale nie udało się. Nawaliłam.
Wyrzucałam to sobie nieraz, ale Itachi uśmiechał się i mówił:
- Zrobiłaś kochanie wszystko co mogłaś. Tak musi być.- nie rozumiałam wtedy i nie mogłam się pogodzić z myślą, że umiera. A teraz? Nawet nie potrafię zapłakać po nim jak na żonę przystało. Teraz byłam wdową. Z moich ust wydobyło się westchnięcie. Chciałam aby to się jak najszybciej skończyło bym mogłam iść do domu, ale tam nikt na mnie nie czekał. Już nie zobaczę jego uśmiechu, jego czarnych oczu wpatrzonych we mnie z miłością. Już nigdy. Ogarnęła mnie fala smutku tak ogromna, że się zachwiałam, ale utrzymałam się. Muszę na siebie uważać. Nie dość, że straciłam męża, to byłam w ciąży. Tego było już za dużo. Dzieci nigdy nie poznają ojca. To miały być bliźnięta: chłopiec i dziewczynka. Gdy Itachi dowiedział się, że zostanie ojcem ucieszył się. Zalała mnie fala wspomnień.
Weszła do domu. Była zdenerwowana, gdyż nie wiedziała jak on zareaguje na wieść o ciąży. Oboje planowali, że jeszcze poczekają. Zwłaszcza, że stan Itachiego uległ pogorszeniu. No cóż stało się i nic nie mogła na to poradzić. Trochę się bała. Weszła do domu. Mąż był w kuchni. Spojrzała z rozbawieniem na małżonka, przepasanym różowym fartuszkiem i gotującego im kolację. Odwrócił się.
- Witaj kochanie.- podszedł i pocałował ją.
- Co ty tutaj gotujesz? – podeszła i zajrzała do garnka.
- Spaghetti. – odparł.
- A co to za święto? – spojrzała na niego. Znała ukochanego. Nie miał talentu do gotowania, ale coś prostego potrafił upichcić.
- Chciałem byśmy zjedli po prostu razem kolację.- to ją rozczuliło. Uśmiechnęła się. Itachi potrafił być romantyczny.
- Cieszę się.- cmoknęła go w policzek.- muszę ci coś powiedzieć ważnego.- dodała.
- Co takiego?- spojrzał na nią badawczo. Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Jestem w ciąży.- padło z jej ust. Spojrzała na niego zlękniona. Co on zrobi? Zastanawiała. Na razie milczał. Niespodziewanie na jego ustach pojawił się uśmiech.
- To cudownie!!! – chwycił ją w talii i zrobił obrót. Zaśmiała się.
- Puść mnie wariacie.- kamień spadł z jej serca. Poczuła ulgę i radość. Zawsze chcieli mieć dziecko, a tu taka niespodzianka. Postawił ją ostrożnie.
- Teraz mamy co świętować.
- Zgadza się.
- Pójdę po szampana. Musimy to uczcić.
- Wariat.- rzuciła za nim rozbawiona.
Na moich ustach pojawił się uśmiech. Żałobnicy szeptali między sobą, mówiąc że oszalałam i cieszę się, że Itachi nie żyje. Miałam dość ich domysłów i przestałam w ogóle ich słuchać. Niech sobie myślą co chcą. Ja wiem swoje. Weszliśmy na cmentarz. Moje obcasy stukały o chodnik.
Stuk, stuk…
Idziemy aleją otoczoną dębami
Stuk, stuk…
Pochód żałobników skręca w prawo
Stuk, stuk…
Nie powinnam była zakładać obcasów
Stuk, stuk…
Tłum się zatrzymuje. Stoję i patrzę jak ci co nieśli trumnę zdejmują ją z ramion i kładą na deskach. Ksiądz wypowiada wyuczoną formułkę. Z jego twarzy wyczytuję, że jest znużony i chce stąd jak najszybciej iść.
Widzę jak zabierają deski i pomału spuszczają trumnę w dół. Rozglądam się w koło, mając nadzieję, że pojawi się mój szwagier. Ale nigdzie go nie ma. Nie przyszedł. A przecież do niego dzwoniłam. No cóż nic na to nie poradzę. Uśmiecham się smutno. Wszyscy zaczynają się rozchodzić. Nie ruszyłam się z miejsca, czekam. W końcu, gdy nikogo nie ma podchodzę do dołu. Trumna prawie jest już zasypana.
- Poczekajcie.- mówię. Spoglądają na mnie, ale przerywają pracę. Otwieram torebkę i wyciągam z niej czarną różę. To rzadkość, ale jest stworzona genetycznie. Mój mąż lubił bardzo ten kwiat. Wpatruję się zasypaną prawie trumnę, po czym wrzucam kwiat.- Sayonara Itachi.- odwracam się i odchodzę. Czuję na sobie spojrzenia grabarza i jego pomocników, lecz nie przejmuję się. Idę wyprostowana, kierując się w stronę bramy.
Wchodzę do domu. Swoje kroki kieruję do sypialni, gdzie zrzucam buty. Bolą mnie nogi. Powinnam była założyć balerinki bądź sandały przychodzi mi na myśl. Zdejmuję z siebie płaszcz, który ląduje na łóżku. Następna jest sukienka, która opada na podłogę niczym welon. Idę do łazienki, gdzie przygotowuję sobie kąpiel. Wrzucam do wody płatki kąpielowe o zapachu bzu. Lubię ten zapach. Kąpiel gotowa. Spinam włosy i pozbywam się bielizny. Po chwili już tonę, aż po szyję w masie piany i bąbelków. Przymykam oczy. Jest mi zdecydowanie lepiej. Wzdycham zadowolona. Nie wiem jak długo siedzę w wannie, lecz gdy wychodzę woda jest chłodnawa. Wycieram starannie do sucha swoje ciało. Wkładam puchowy, biały szlafrok. Gdy wychodzę z łazienki nogi wsuwam w miękkie kapcie. Zmierzam do kuchni. Włączam czajnik, wyjmuję z szafki mój ulubiony kubek z napisem „I love you”, biorę torebkę herbaty o smaku wanilii z miodem, wrzucam do kubka, potem gdy woda się zagotowuje zalewam ją. Wsypuję dwie łyżki cukru i mieszam. Próbuję. Jest dobra. Mam właśnie iść do salonu, gdy słyszę dzwonek do drzwi. Upijam łyk i kieruję się do drzwi. Zastanawiam się kto to może być. Nie spodziewam się gości. Otwieram drzwi i zamieram. Nie spodziewałam się go, zwłaszcza że nie było go na pogrzebie.
- Sasuke.- wypowiadam jego imię. Otaksowuje mnie spojrzeniem.
- Widzę, że brałaś prysznic.- stwierdza. Jego wzrok dłużej zatrzymuje się na moim brzuchu.
- Czego chcesz? – pytam się go, ignorując jego wypowiedź. Nie podoba mi się, że przyszedł tutaj. Nie jest mile widziany.
- Mogę wejść? – pyta. Mam wątpliwości czy go wpuścić czy nie.- zaraz sobie pójdę.- dodaje.
- Dobrze.- wpuszczam go niechętnie. Wchodzi. Zamykam drzwi. Idzie za mną. Atmosfera jest napięta. Czuję się głupio, gdyż jestem w szlafroku, ale to mój dom, więc mam prawo chodzić w czym chce. Ponownie udaję się do kuchni i biorę kubek w ręce. Jest jeszcze gorący. Upijam łyk. Opieram się o szafkę i patrzę na niego wyczekująco.
- Więc? – ponaglam go. Chcę mieć to już z głowy. Nie chcę go widzieć.
- Przyszedłem porozmawiać.
- Nie mamy o czym.- odpowiadam.- nie było cię na pogrzebie Itachiego.- mówię z wyrzutem. Jakby był przyzwoitym bratem to by przyszedł na pogrzeb, ale nie pojawił się. Miałam do niego o to żal.
- Byłem zajęty.- prycham. Zawsze jesteś zajęty myślę nigdy nie masz czasu. Rzadko widuje mojego szwagra. Ostatni raz widziałam go pół roku temu.
- Jasne.
- Nie przyszedłem się kłócić.
- Więc po co?
- Naprawić błędy.- unoszę brew. O czym on mówił do jasnej anieli? Zastanawiam się. Zaczyna mnie wkurzać.
- Błędy?
- Tak.- kiwa głową.
- Jakie?
- Związane z tobą.- teraz już nic z tego nie rozumiem.
- O czym ty do diabła mówisz? – wyrywa mi się przekleństwo.- może trochę jaśniej.- dodaję.
- Jesteś w ciąży.- wskazuje na mój brzuch.
- I co z tego?
- To dziecko jest moje. Itachi był bezpłodny.- padają z jego ust dwa zdania, które rujnują wszystko. Coś we mnie pęka. Wpatruję się w niego wściekłym wzrokiem.
- Wynoś się!!! – krzyczę.- nie chcę cię widzieć!!!- tego było już za wiele. Miarka się przebrała. Jak śmiał tak mówić?! Wrzało we mnie.
- To prawda. Sakura ja nadal cię kocham i chcę być z tobą.- nie przejmuje się i podchodzi do mnie. Odtrącam go.
- Nie podchodź!!! – wrzeszczę.- wyjdź stąd i to już!!! – dodaje na granicy wytrzymałości.
- Dobra. Ale zostawiam list. Itachi wszystko w nim wyjaśnił. Znasz mój numer.- mówi cicho i wychodzi. Po chwili słyszę cichy trzask zamykanych drzwi. Osuwam się na podłogę. Nie wierzę w to co mówi. To wszystko kłamstwa myślę. Jestem skołowana. Moje myśli plączą się i kotłują w głowie. Nie wiem co o tym myśleć. Spoglądam na białą kopertę, która leży na blacie. Tu znajdują się odpowiedzi. Wstaję, opierając się. Nogi mam jak z waty, a moje ramiona drżą. Boję się. Boję się to przeczytać. W końcu biorę głęboki oddech i drżącą ręką chwytam ją. Na kopercie nie ma nic napisane. Otwieram ją i wyciągam list. Rozkładam go ostrożnie. Patrzę na pismo. To jego charakter pisma. Zaczynam czytać:
Gdy to pewnie czytasz ja już pewno nie żyję. Może i to dobrze. Miałem ci powiedzieć, gdy jeszcze żyłem, ale nie potrafiłem zdobyć się na odwagę. Gdy udawało mi się zebrać odwagę, ta zaraz mnie opuszczała po zobaczeniu ciebie. Miałaś i tak już za dużo na głowie. Źle sypiałaś i martwiłaś o mnie, więc milczałem. Postanowiłem przelać myśli na papier. Tak zdecydowanie lepiej mi wyrazić to co czuję i co chcę ci powiedzieć. Zawsze wiedziałem, że go kochasz. Te twoje spojrzenia na niego. Próbowałaś się z tym kryć, ale ja wiedziałem swoje. Nigdy nie przestałaś kochać Sasuke. To tylko powodowało, że robiłem się zazdrosny i rozgoryczony. Moja własna żona nie mogła mnie pokochać. Wiem, że to nie twoja wina, ale ja byłem tylko jego zastępstwem. Byłaś dobrą żoną i dbałaś o mnie. Doceniam to, ale nic poza tym skoro nie mogłem mieć twojej miłości, ale nie żałuję tych czterech lat. Dałaś mi szczęście, bo byłem z tobą. Razem rozmawialiśmy, spędzaliśmy czas. Dziękuję ci za te wszystkie lata. Jestem wdzięczny. Gdy dowiedziałem się, że zostanę ojcem byłem zaskoczony, ale także szczęśliwy. Naprawdę się cieszyłem. Tylko był jeden problem: ja nie mogłem mieć dzieci. Jestem bezpłodny. Kiedyś zrobiłem badania okresowe. Były potrzebne mi do pracy. Wtedy się o tym dowiedziałem, ale nie powiedziałem ci tego. Poprosiłem także Tsunade, żeby nikomu o tym nie mówiła i ukryła przed tobą ten fakt. Widocznie się udało, bo dopiero się dowiadujesz. Zrozumiałem, że mnie zdradziłaś. To ukłuło mnie najbardziej. Byłem wściekły i rozgoryczony. Miałem ochotę wszystko ci wygarnąć, ale przemyślałem to sobie i wybaczyłem. Myśl o tym, że mogę trzymać niemowlę na rękach rozczuliła mnie. Zawsze marzyłem o dziecku. Zaakceptowałem to, zwłaszcza że nie mógłbym ci dać dziecka. Cieszyłem się wraz z tobą szczerze. Wiem z kim spałaś. To był Sasuke. Dowiedziałem się o tym przypadkowo podsłuchując twoją rozmowę przez telefon z mym bratem. Wszystkiego się domyśliłem. To był dla mnie cios, a zaraz smutne. Zdradziły mnie dwie najbliższe osoby, lecz dobrze zrobiłem nic ci nie mówiąc. Wybaczam tobie i jemu. Ktoś kiedyś mi powiedział, że jak się kogoś kocha to trzeba pozwolić mu być szczęśliwy. Jeśli ty będziesz szczęśliwa to ja też. Miał rację. Chcę byś była szczęśliwa, a jedyną osobą, która może dać ci szczęście jest Sasuke. Życzę ci szczęścia. Dziękuję ci za wszystko jeszcze raz. Jesteś wolna.
Zatykam dłonią usta. Nie mogę uwierzyć. To wszystko prawda. On wiedział. Wiedział o mnie i o Sasuke. Zraniłam go. Nic nie powiedział. Żył w cierpieniu do samego końca, ale na jego ustach zawsze kwitł uśmiech. Zawiodłam go. Poczułam się jak dziwka. Z mojego gardła wydobył się szloch. W końcu popłynęły. Napłynęły do mnie wszystkie wspomnienia naszych czterech lat. Łzy kapały mi na policzki.
- Przepraszam Itachi. Przepraszam.- osunęłam się na podłogę i płakałam, ale szczerze. W końcu mogłam go opłakiwać szczerze. Nie wiem jak długo to trwa, ale w końcu uspokajam się. Podnoszę się z podłogi, sięgam po chusteczki leżące na blacie, wydmuchuję nos i wycieram policzki mokre od płaczu. Muszę wyglądać fatalnie. Spoglądam na kubek, ale nie mam już ochoty na picie herbaty. Jestem wykończona. Boli mnie głowa, a moje nogi zrobiły się ociężałe jakby były z ołowiu. Krok, po kroku kieruję się do sypialni, gdzie opadam na łóżko. Zwijałam się w kłębek. Myślę o braciach Uchiha. Zawsze byli popularni. Zwłaszcza Sasuke. Podczas, gdy Itachi był spokojny i łagodny niczym ciepły i jasny ogień w kominku, jego młodszy brat był jak pożar, która wchłaniał wszystko pozostawiając po sobie zgliszcza. Znałam go od dziecka i kochałam. Był moją pierwszą miłością. Miałam 12 lat, gdy wyznałam mu miłość. Wtedy byłam głupiutka i naiwna. Odrzucił mnie, mówiąc że jestem wkurzająca i irytująca. Umawiał się z dziewczynami pokroju lalki Barbie. Zabolało mnie te i wylałam morze łez, ale nie poddałam się. Gdy byliśmy w liceum spróbowałam drugi raz i zostałam przyjęta. Jaka byłam wtedy szczęśliwa i zakochana!! Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Ale to był dopiero początek koszmaru. Niczego nie zauważyłam zaślepiona miłością do niego. Docierały do mnie plotki, lecz ignorowałam je. W końcu zobaczyłam to na własne oczy. Przyłapałam go jak obściskiwał się z jakąś studentką na ulicy. Nie mogłam uwierzyć. Byłam zszokowana. Podeszłam do niego i zażądałam wyjaśnień, ale on tylko się uśmiechnął i mnie minął. Poszedł z tamtą dziewczyną. Zrozumiałam, że to już koniec. Odwróciłam się i zaczęłam wtedy biec, szlochając i wtedy na kogoś wpadłam. Upadłabym, ale chwyciły mnie męskie ramiona. Podniosłam głowę by przeprosić i napotkałam łagodny uśmiech. To był Itachi. Tamtego dnia wszystko mu opowiedziałam i wypłakałam na jego ramieniu. Byłam zdruzgotana i zraniona. I od tamtej pory zaczęliśmy się spotykać. Nim się obejrzałam zostaliśmy parą. Nie kochałam go tak jak Sasuke, ale czułam się bezpiecznie w jego towarzystwie. Poszłam na studia i zaręczyliśmy się, gdy byłam na czwartym roku studiów. I nagle znowu pojawił się Sasuke. Przepraszał mnie, nachodził. Mówił, że mnie kocha, lecz ja nie chciałam go słuchać. Miałam go dosyć. Unikałam go jak mogłam. Dwa lata po skończeniu studiów, wzięliśmy z Itachim ślub, a młodszy Uchiha wyjechał do Ameryki, a pół roku temu wrócił. Pojawił się w moim domu, gdy nie było mego męża. Nie chciałam go wpuścić, lecz w końcu to zrobiłam. Z początku byłam niechętna, ale zaczęliśmy wspominać stare czasy. Wyjęłam wino, zapomniałam się w alkoholowym upojeniu i przespałam z nim. Gdy się obudziłam rano z kacem, jego już nie było. Potem do mnie dzwonił, lecz powiedziałam mu, że to był błąd. Wkrótce dowiedziałam się o ciąży. I oto cała historia. W sumie jak o tym pomyślę to nadal mam do niego żal za zranienie i zabawienie się moimi uczuciami. Skąd mam wiedzieć czy teraz też nie kłamie? zastanawiam się. To możliwe. Przygryzam wargę. Sama nie wiem co o tym myśleć. Nadal nie mogę uwierzyć w to co przeczytałam. I w to, że noszę pod sercem dzieci Sasuke. Co mam zrobić? Pytam siebie w duchu. Biorę tabletki i popijam wodą. W końcu odpływam w słodką błogość.
Śnię. Wiem to. Stoję na pomoście ubrana w białą zwiewną sukienkę. Jestem boso. Wiatr rozwiewa moje włosy. Patrzę na lazurowe morze. Niebo jest błękitne. Ładny dzień. Nic nie zapowiada czegoś złego, ale wyczuwam to. Jestem niespokojna i rozglądam się wokół, szukając kogoś. Lecz prócz mnie nikogo nie ma. Jestem sama. W końcu na horyzoncie dostrzegam łódkę z kimś w środku. Wyczekuję, aż się zbliży. W końcu dobija do pomostu. W prostej łodzi siedzi staruszek. Ma na sobie koszulę i luźne spodnie, a na głowie kapelusz. Nie widzę jego twarzy. Robię krok by wejść, lecz ktoś łapie za rękę. Odwracam się. To Itachi.
- Nie.- mówi stanowczo.
- Itachi.- szepczę, szczęśliwa że go widzę.- puść mnie. Muszę iść.- nie wiem dlaczego, ale potrzeba by wypłynąć ze staruszkiem jest zbyt wielka by oprzeć się pokusie.
- Nie możesz. Jeszcze nie czas.- uściska staje się żelazny. Próbuję się wydostać.
- Ale ja muszę…
- Nie. – przerywa.- musisz zostać Sakura. To nie jest twój czas. Żyj dla nich.- wskazuje na mój brzuch. Spoglądam tam. Rzeczywiście.
- Dzieci.- padam z moich ust.
- Właśnie. Wracaj. On na ciebie czeka.- rzuca.
- Idziesz ze mną? – kręci głową i uśmiecha się lekko.
- Nie.- odpowiada.- idź.- popycha mnie lekko, po czym sam wsiada do łodzi. Daje staruszkowi pieniądz. On go przyjmuje. Odpływa. Wiem, że oddala się ode mnie coraz bardziej i już go nie zobaczę.- kiedyś się znów spotkamy, ale jeszcze nie teraz.- dodaje. Otwieram usta by coś powiedzieć, ale wtedy dostrzegam oczy starca. Są puste i świecą taki czerwonym blaskiem niczym dwie pochodnie. Przerażające. Z mojego gardła wydobywa się krzyk.
Otwieram oczy. Mrugam kilkakrotnie by widzieć wyraźniej. Rozglądam się. Widzę białe ściany, łóżka innych pacjentów i twarz pielęgniarki, która patrzy na mnie z ulgą.
- Obudziła się pani doktor. Pójdę do lekarza.- uświadamiam sobie, że jestem w szpitalu. Co ja tu robię? Ostatnie co pamiętam to jak spałam u siebie w łóżku. Do sali wchodzi doktor Sarutobi. Białe włosy ma starannie uczesane, a bródka jest przystrzyżona. Jak zwykle pod garniturem. Podchodzi do mego łóżka.
- Jak się czujesz?
- Całkiem znośnie.
- Masz szczęście.
- O czym pan mówi?
- Nałykałaś się tabletek nasennych. Na szczęście pan Uchiha znalazł cię nieprzytomną w łóżku i przywiózł do szpitala. Zdążyliśmy cię odratować. Chciałaś się zabić? – spojrzał na mnie surowo. Patrzę na niego zaskoczona.
- Nawet mi przez głowę to nie przyszło. Bolała strasznie mnie głowa i wzięłam parę…- umilkłam. Musiałam wziąć za dużo. Nagle przypomniałam sobie o ciąży.- co z moimi dziećmi? – pytam przestraszona. Moja dłoń szybko spoczywa na moim brzuchu. Wyczuwam kopnięcie.
- Nic im się nie stało. Wszystko w porządku.
- To dobrze.- oddycham z ulgą. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś im się stało przez moją głupotę.
- Następnym razem uważaj co robisz.
- Przepraszam.- mówię cicho. Jest mi wstyd.
- Jest tu ktoś kto chce cię zobaczyć.- wiem o kogo mu chodzi. Uratował mi życie. Nie mogę ciągle przed nim uciekać.
- Niech wejdzie.
- Dobrze.- odchodzi, a do sali wchodzi on. Ma zatroskaną twarz. Patrzy na mnie z niepokojem.
- Wszystko w porządku?
- Tak.- zapewniam go.- nie chciałam się zabić. Wzięłam za dużo tabletek.- uprzedzam jego pytanie. Kiwa głową. Przypomina mi się ten sen. Był taki realistyczny. Gdyby wsiadła na tą łódź to bym już nie wróciła myślę. – porozmawiajmy.- wyjaśniamy sobie wszystko. Jest to szczera rozmowa. Czuję się znacznie lepiej. Uśmiecham się, a on także.
Idę na cmentarz. Minął już prawie miesiąc od jego śmierci. Pozałatwiałam wszystkie sprawy. Sprzedałam dom. W ręku trzymam walizkę. Wyjeżdżam stąd. Czuję, że nie wytrzymam tu dłużej. Wszystko mi go przypominało. Same bolesne jak i szczęśliwe wspomnienia. W końcu staję nad jego grobem. Wpatruję się w wieńce i znicze.
- Hej.- odzywam się.- to już miesiąc prawie jak cię nie ma na tym świecie. Przeczytałam twój list. Przepraszam. Masz rację. Byłam beznadziejną żoną, ale byłeś dla mnie ważny. Jak przyjaciel. Naprawdę.- mówię szczerze. Słowa sama wypływają z moich ust.- te cztery lata były najlepsze co do tej pory mnie spotkało. Nigdy ich nie zapomnę. Wtedy na tym pomoście powstrzymałeś mnie od przejścia na drugą stronę. Jestem ci wdzięczna. Dziękuję ci za wszystko Itachi.- uśmiecham się. Czuję się znacznie lepiej. Jestem wolna. Żegnaj.- kładę na bukiet czarnych róż. Jego ulubione. Odwracam się i odchodzę. Ogarnia mnie radość i szczęście. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Niebo jest błękitne, świeci słońce. Wieje leciutki wietrzyk. To tak jakby cały świat świętował ze mną moje odrodzenia. Zostawiam za sobą przeszłość. Muszę podążać naprzód ku przyszłości. Mam z kim iść przez życie. Nie jestem sama. Przy bramie czeka na mnie Sasuke. Uśmiecham się i wyciągam rękę do niego. Łapie ją.
- Idziemy?
- Tak.- zaczynam nowe życie.
- Zrobiłaś kochanie wszystko co mogłaś. Tak musi być.- nie rozumiałam wtedy i nie mogłam się pogodzić z myślą, że umiera. A teraz? Nawet nie potrafię zapłakać po nim jak na żonę przystało. Teraz byłam wdową. Z moich ust wydobyło się westchnięcie. Chciałam aby to się jak najszybciej skończyło bym mogłam iść do domu, ale tam nikt na mnie nie czekał. Już nie zobaczę jego uśmiechu, jego czarnych oczu wpatrzonych we mnie z miłością. Już nigdy. Ogarnęła mnie fala smutku tak ogromna, że się zachwiałam, ale utrzymałam się. Muszę na siebie uważać. Nie dość, że straciłam męża, to byłam w ciąży. Tego było już za dużo. Dzieci nigdy nie poznają ojca. To miały być bliźnięta: chłopiec i dziewczynka. Gdy Itachi dowiedział się, że zostanie ojcem ucieszył się. Zalała mnie fala wspomnień.
Weszła do domu. Była zdenerwowana, gdyż nie wiedziała jak on zareaguje na wieść o ciąży. Oboje planowali, że jeszcze poczekają. Zwłaszcza, że stan Itachiego uległ pogorszeniu. No cóż stało się i nic nie mogła na to poradzić. Trochę się bała. Weszła do domu. Mąż był w kuchni. Spojrzała z rozbawieniem na małżonka, przepasanym różowym fartuszkiem i gotującego im kolację. Odwrócił się.
- Witaj kochanie.- podszedł i pocałował ją.
- Co ty tutaj gotujesz? – podeszła i zajrzała do garnka.
- Spaghetti. – odparł.
- A co to za święto? – spojrzała na niego. Znała ukochanego. Nie miał talentu do gotowania, ale coś prostego potrafił upichcić.
- Chciałem byśmy zjedli po prostu razem kolację.- to ją rozczuliło. Uśmiechnęła się. Itachi potrafił być romantyczny.
- Cieszę się.- cmoknęła go w policzek.- muszę ci coś powiedzieć ważnego.- dodała.
- Co takiego?- spojrzał na nią badawczo. Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Jestem w ciąży.- padło z jej ust. Spojrzała na niego zlękniona. Co on zrobi? Zastanawiała. Na razie milczał. Niespodziewanie na jego ustach pojawił się uśmiech.
- To cudownie!!! – chwycił ją w talii i zrobił obrót. Zaśmiała się.
- Puść mnie wariacie.- kamień spadł z jej serca. Poczuła ulgę i radość. Zawsze chcieli mieć dziecko, a tu taka niespodzianka. Postawił ją ostrożnie.
- Teraz mamy co świętować.
- Zgadza się.
- Pójdę po szampana. Musimy to uczcić.
- Wariat.- rzuciła za nim rozbawiona.
Na moich ustach pojawił się uśmiech. Żałobnicy szeptali między sobą, mówiąc że oszalałam i cieszę się, że Itachi nie żyje. Miałam dość ich domysłów i przestałam w ogóle ich słuchać. Niech sobie myślą co chcą. Ja wiem swoje. Weszliśmy na cmentarz. Moje obcasy stukały o chodnik.
Stuk, stuk…
Idziemy aleją otoczoną dębami
Stuk, stuk…
Pochód żałobników skręca w prawo
Stuk, stuk…
Nie powinnam była zakładać obcasów
Stuk, stuk…
Tłum się zatrzymuje. Stoję i patrzę jak ci co nieśli trumnę zdejmują ją z ramion i kładą na deskach. Ksiądz wypowiada wyuczoną formułkę. Z jego twarzy wyczytuję, że jest znużony i chce stąd jak najszybciej iść.
Widzę jak zabierają deski i pomału spuszczają trumnę w dół. Rozglądam się w koło, mając nadzieję, że pojawi się mój szwagier. Ale nigdzie go nie ma. Nie przyszedł. A przecież do niego dzwoniłam. No cóż nic na to nie poradzę. Uśmiecham się smutno. Wszyscy zaczynają się rozchodzić. Nie ruszyłam się z miejsca, czekam. W końcu, gdy nikogo nie ma podchodzę do dołu. Trumna prawie jest już zasypana.
- Poczekajcie.- mówię. Spoglądają na mnie, ale przerywają pracę. Otwieram torebkę i wyciągam z niej czarną różę. To rzadkość, ale jest stworzona genetycznie. Mój mąż lubił bardzo ten kwiat. Wpatruję się zasypaną prawie trumnę, po czym wrzucam kwiat.- Sayonara Itachi.- odwracam się i odchodzę. Czuję na sobie spojrzenia grabarza i jego pomocników, lecz nie przejmuję się. Idę wyprostowana, kierując się w stronę bramy.
Wchodzę do domu. Swoje kroki kieruję do sypialni, gdzie zrzucam buty. Bolą mnie nogi. Powinnam była założyć balerinki bądź sandały przychodzi mi na myśl. Zdejmuję z siebie płaszcz, który ląduje na łóżku. Następna jest sukienka, która opada na podłogę niczym welon. Idę do łazienki, gdzie przygotowuję sobie kąpiel. Wrzucam do wody płatki kąpielowe o zapachu bzu. Lubię ten zapach. Kąpiel gotowa. Spinam włosy i pozbywam się bielizny. Po chwili już tonę, aż po szyję w masie piany i bąbelków. Przymykam oczy. Jest mi zdecydowanie lepiej. Wzdycham zadowolona. Nie wiem jak długo siedzę w wannie, lecz gdy wychodzę woda jest chłodnawa. Wycieram starannie do sucha swoje ciało. Wkładam puchowy, biały szlafrok. Gdy wychodzę z łazienki nogi wsuwam w miękkie kapcie. Zmierzam do kuchni. Włączam czajnik, wyjmuję z szafki mój ulubiony kubek z napisem „I love you”, biorę torebkę herbaty o smaku wanilii z miodem, wrzucam do kubka, potem gdy woda się zagotowuje zalewam ją. Wsypuję dwie łyżki cukru i mieszam. Próbuję. Jest dobra. Mam właśnie iść do salonu, gdy słyszę dzwonek do drzwi. Upijam łyk i kieruję się do drzwi. Zastanawiam się kto to może być. Nie spodziewam się gości. Otwieram drzwi i zamieram. Nie spodziewałam się go, zwłaszcza że nie było go na pogrzebie.
- Sasuke.- wypowiadam jego imię. Otaksowuje mnie spojrzeniem.
- Widzę, że brałaś prysznic.- stwierdza. Jego wzrok dłużej zatrzymuje się na moim brzuchu.
- Czego chcesz? – pytam się go, ignorując jego wypowiedź. Nie podoba mi się, że przyszedł tutaj. Nie jest mile widziany.
- Mogę wejść? – pyta. Mam wątpliwości czy go wpuścić czy nie.- zaraz sobie pójdę.- dodaje.
- Dobrze.- wpuszczam go niechętnie. Wchodzi. Zamykam drzwi. Idzie za mną. Atmosfera jest napięta. Czuję się głupio, gdyż jestem w szlafroku, ale to mój dom, więc mam prawo chodzić w czym chce. Ponownie udaję się do kuchni i biorę kubek w ręce. Jest jeszcze gorący. Upijam łyk. Opieram się o szafkę i patrzę na niego wyczekująco.
- Więc? – ponaglam go. Chcę mieć to już z głowy. Nie chcę go widzieć.
- Przyszedłem porozmawiać.
- Nie mamy o czym.- odpowiadam.- nie było cię na pogrzebie Itachiego.- mówię z wyrzutem. Jakby był przyzwoitym bratem to by przyszedł na pogrzeb, ale nie pojawił się. Miałam do niego o to żal.
- Byłem zajęty.- prycham. Zawsze jesteś zajęty myślę nigdy nie masz czasu. Rzadko widuje mojego szwagra. Ostatni raz widziałam go pół roku temu.
- Jasne.
- Nie przyszedłem się kłócić.
- Więc po co?
- Naprawić błędy.- unoszę brew. O czym on mówił do jasnej anieli? Zastanawiam się. Zaczyna mnie wkurzać.
- Błędy?
- Tak.- kiwa głową.
- Jakie?
- Związane z tobą.- teraz już nic z tego nie rozumiem.
- O czym ty do diabła mówisz? – wyrywa mi się przekleństwo.- może trochę jaśniej.- dodaję.
- Jesteś w ciąży.- wskazuje na mój brzuch.
- I co z tego?
- To dziecko jest moje. Itachi był bezpłodny.- padają z jego ust dwa zdania, które rujnują wszystko. Coś we mnie pęka. Wpatruję się w niego wściekłym wzrokiem.
- Wynoś się!!! – krzyczę.- nie chcę cię widzieć!!!- tego było już za wiele. Miarka się przebrała. Jak śmiał tak mówić?! Wrzało we mnie.
- To prawda. Sakura ja nadal cię kocham i chcę być z tobą.- nie przejmuje się i podchodzi do mnie. Odtrącam go.
- Nie podchodź!!! – wrzeszczę.- wyjdź stąd i to już!!! – dodaje na granicy wytrzymałości.
- Dobra. Ale zostawiam list. Itachi wszystko w nim wyjaśnił. Znasz mój numer.- mówi cicho i wychodzi. Po chwili słyszę cichy trzask zamykanych drzwi. Osuwam się na podłogę. Nie wierzę w to co mówi. To wszystko kłamstwa myślę. Jestem skołowana. Moje myśli plączą się i kotłują w głowie. Nie wiem co o tym myśleć. Spoglądam na białą kopertę, która leży na blacie. Tu znajdują się odpowiedzi. Wstaję, opierając się. Nogi mam jak z waty, a moje ramiona drżą. Boję się. Boję się to przeczytać. W końcu biorę głęboki oddech i drżącą ręką chwytam ją. Na kopercie nie ma nic napisane. Otwieram ją i wyciągam list. Rozkładam go ostrożnie. Patrzę na pismo. To jego charakter pisma. Zaczynam czytać:
Sakura
Gdy to pewnie czytasz ja już pewno nie żyję. Może i to dobrze. Miałem ci powiedzieć, gdy jeszcze żyłem, ale nie potrafiłem zdobyć się na odwagę. Gdy udawało mi się zebrać odwagę, ta zaraz mnie opuszczała po zobaczeniu ciebie. Miałaś i tak już za dużo na głowie. Źle sypiałaś i martwiłaś o mnie, więc milczałem. Postanowiłem przelać myśli na papier. Tak zdecydowanie lepiej mi wyrazić to co czuję i co chcę ci powiedzieć. Zawsze wiedziałem, że go kochasz. Te twoje spojrzenia na niego. Próbowałaś się z tym kryć, ale ja wiedziałem swoje. Nigdy nie przestałaś kochać Sasuke. To tylko powodowało, że robiłem się zazdrosny i rozgoryczony. Moja własna żona nie mogła mnie pokochać. Wiem, że to nie twoja wina, ale ja byłem tylko jego zastępstwem. Byłaś dobrą żoną i dbałaś o mnie. Doceniam to, ale nic poza tym skoro nie mogłem mieć twojej miłości, ale nie żałuję tych czterech lat. Dałaś mi szczęście, bo byłem z tobą. Razem rozmawialiśmy, spędzaliśmy czas. Dziękuję ci za te wszystkie lata. Jestem wdzięczny. Gdy dowiedziałem się, że zostanę ojcem byłem zaskoczony, ale także szczęśliwy. Naprawdę się cieszyłem. Tylko był jeden problem: ja nie mogłem mieć dzieci. Jestem bezpłodny. Kiedyś zrobiłem badania okresowe. Były potrzebne mi do pracy. Wtedy się o tym dowiedziałem, ale nie powiedziałem ci tego. Poprosiłem także Tsunade, żeby nikomu o tym nie mówiła i ukryła przed tobą ten fakt. Widocznie się udało, bo dopiero się dowiadujesz. Zrozumiałem, że mnie zdradziłaś. To ukłuło mnie najbardziej. Byłem wściekły i rozgoryczony. Miałem ochotę wszystko ci wygarnąć, ale przemyślałem to sobie i wybaczyłem. Myśl o tym, że mogę trzymać niemowlę na rękach rozczuliła mnie. Zawsze marzyłem o dziecku. Zaakceptowałem to, zwłaszcza że nie mógłbym ci dać dziecka. Cieszyłem się wraz z tobą szczerze. Wiem z kim spałaś. To był Sasuke. Dowiedziałem się o tym przypadkowo podsłuchując twoją rozmowę przez telefon z mym bratem. Wszystkiego się domyśliłem. To był dla mnie cios, a zaraz smutne. Zdradziły mnie dwie najbliższe osoby, lecz dobrze zrobiłem nic ci nie mówiąc. Wybaczam tobie i jemu. Ktoś kiedyś mi powiedział, że jak się kogoś kocha to trzeba pozwolić mu być szczęśliwy. Jeśli ty będziesz szczęśliwa to ja też. Miał rację. Chcę byś była szczęśliwa, a jedyną osobą, która może dać ci szczęście jest Sasuke. Życzę ci szczęścia. Dziękuję ci za wszystko jeszcze raz. Jesteś wolna.
Itachi
Zatykam dłonią usta. Nie mogę uwierzyć. To wszystko prawda. On wiedział. Wiedział o mnie i o Sasuke. Zraniłam go. Nic nie powiedział. Żył w cierpieniu do samego końca, ale na jego ustach zawsze kwitł uśmiech. Zawiodłam go. Poczułam się jak dziwka. Z mojego gardła wydobył się szloch. W końcu popłynęły. Napłynęły do mnie wszystkie wspomnienia naszych czterech lat. Łzy kapały mi na policzki.
- Przepraszam Itachi. Przepraszam.- osunęłam się na podłogę i płakałam, ale szczerze. W końcu mogłam go opłakiwać szczerze. Nie wiem jak długo to trwa, ale w końcu uspokajam się. Podnoszę się z podłogi, sięgam po chusteczki leżące na blacie, wydmuchuję nos i wycieram policzki mokre od płaczu. Muszę wyglądać fatalnie. Spoglądam na kubek, ale nie mam już ochoty na picie herbaty. Jestem wykończona. Boli mnie głowa, a moje nogi zrobiły się ociężałe jakby były z ołowiu. Krok, po kroku kieruję się do sypialni, gdzie opadam na łóżko. Zwijałam się w kłębek. Myślę o braciach Uchiha. Zawsze byli popularni. Zwłaszcza Sasuke. Podczas, gdy Itachi był spokojny i łagodny niczym ciepły i jasny ogień w kominku, jego młodszy brat był jak pożar, która wchłaniał wszystko pozostawiając po sobie zgliszcza. Znałam go od dziecka i kochałam. Był moją pierwszą miłością. Miałam 12 lat, gdy wyznałam mu miłość. Wtedy byłam głupiutka i naiwna. Odrzucił mnie, mówiąc że jestem wkurzająca i irytująca. Umawiał się z dziewczynami pokroju lalki Barbie. Zabolało mnie te i wylałam morze łez, ale nie poddałam się. Gdy byliśmy w liceum spróbowałam drugi raz i zostałam przyjęta. Jaka byłam wtedy szczęśliwa i zakochana!! Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Ale to był dopiero początek koszmaru. Niczego nie zauważyłam zaślepiona miłością do niego. Docierały do mnie plotki, lecz ignorowałam je. W końcu zobaczyłam to na własne oczy. Przyłapałam go jak obściskiwał się z jakąś studentką na ulicy. Nie mogłam uwierzyć. Byłam zszokowana. Podeszłam do niego i zażądałam wyjaśnień, ale on tylko się uśmiechnął i mnie minął. Poszedł z tamtą dziewczyną. Zrozumiałam, że to już koniec. Odwróciłam się i zaczęłam wtedy biec, szlochając i wtedy na kogoś wpadłam. Upadłabym, ale chwyciły mnie męskie ramiona. Podniosłam głowę by przeprosić i napotkałam łagodny uśmiech. To był Itachi. Tamtego dnia wszystko mu opowiedziałam i wypłakałam na jego ramieniu. Byłam zdruzgotana i zraniona. I od tamtej pory zaczęliśmy się spotykać. Nim się obejrzałam zostaliśmy parą. Nie kochałam go tak jak Sasuke, ale czułam się bezpiecznie w jego towarzystwie. Poszłam na studia i zaręczyliśmy się, gdy byłam na czwartym roku studiów. I nagle znowu pojawił się Sasuke. Przepraszał mnie, nachodził. Mówił, że mnie kocha, lecz ja nie chciałam go słuchać. Miałam go dosyć. Unikałam go jak mogłam. Dwa lata po skończeniu studiów, wzięliśmy z Itachim ślub, a młodszy Uchiha wyjechał do Ameryki, a pół roku temu wrócił. Pojawił się w moim domu, gdy nie było mego męża. Nie chciałam go wpuścić, lecz w końcu to zrobiłam. Z początku byłam niechętna, ale zaczęliśmy wspominać stare czasy. Wyjęłam wino, zapomniałam się w alkoholowym upojeniu i przespałam z nim. Gdy się obudziłam rano z kacem, jego już nie było. Potem do mnie dzwonił, lecz powiedziałam mu, że to był błąd. Wkrótce dowiedziałam się o ciąży. I oto cała historia. W sumie jak o tym pomyślę to nadal mam do niego żal za zranienie i zabawienie się moimi uczuciami. Skąd mam wiedzieć czy teraz też nie kłamie? zastanawiam się. To możliwe. Przygryzam wargę. Sama nie wiem co o tym myśleć. Nadal nie mogę uwierzyć w to co przeczytałam. I w to, że noszę pod sercem dzieci Sasuke. Co mam zrobić? Pytam siebie w duchu. Biorę tabletki i popijam wodą. W końcu odpływam w słodką błogość.
Śnię. Wiem to. Stoję na pomoście ubrana w białą zwiewną sukienkę. Jestem boso. Wiatr rozwiewa moje włosy. Patrzę na lazurowe morze. Niebo jest błękitne. Ładny dzień. Nic nie zapowiada czegoś złego, ale wyczuwam to. Jestem niespokojna i rozglądam się wokół, szukając kogoś. Lecz prócz mnie nikogo nie ma. Jestem sama. W końcu na horyzoncie dostrzegam łódkę z kimś w środku. Wyczekuję, aż się zbliży. W końcu dobija do pomostu. W prostej łodzi siedzi staruszek. Ma na sobie koszulę i luźne spodnie, a na głowie kapelusz. Nie widzę jego twarzy. Robię krok by wejść, lecz ktoś łapie za rękę. Odwracam się. To Itachi.
- Nie.- mówi stanowczo.
- Itachi.- szepczę, szczęśliwa że go widzę.- puść mnie. Muszę iść.- nie wiem dlaczego, ale potrzeba by wypłynąć ze staruszkiem jest zbyt wielka by oprzeć się pokusie.
- Nie możesz. Jeszcze nie czas.- uściska staje się żelazny. Próbuję się wydostać.
- Ale ja muszę…
- Nie. – przerywa.- musisz zostać Sakura. To nie jest twój czas. Żyj dla nich.- wskazuje na mój brzuch. Spoglądam tam. Rzeczywiście.
- Dzieci.- padam z moich ust.
- Właśnie. Wracaj. On na ciebie czeka.- rzuca.
- Idziesz ze mną? – kręci głową i uśmiecha się lekko.
- Nie.- odpowiada.- idź.- popycha mnie lekko, po czym sam wsiada do łodzi. Daje staruszkowi pieniądz. On go przyjmuje. Odpływa. Wiem, że oddala się ode mnie coraz bardziej i już go nie zobaczę.- kiedyś się znów spotkamy, ale jeszcze nie teraz.- dodaje. Otwieram usta by coś powiedzieć, ale wtedy dostrzegam oczy starca. Są puste i świecą taki czerwonym blaskiem niczym dwie pochodnie. Przerażające. Z mojego gardła wydobywa się krzyk.
Otwieram oczy. Mrugam kilkakrotnie by widzieć wyraźniej. Rozglądam się. Widzę białe ściany, łóżka innych pacjentów i twarz pielęgniarki, która patrzy na mnie z ulgą.
- Obudziła się pani doktor. Pójdę do lekarza.- uświadamiam sobie, że jestem w szpitalu. Co ja tu robię? Ostatnie co pamiętam to jak spałam u siebie w łóżku. Do sali wchodzi doktor Sarutobi. Białe włosy ma starannie uczesane, a bródka jest przystrzyżona. Jak zwykle pod garniturem. Podchodzi do mego łóżka.
- Jak się czujesz?
- Całkiem znośnie.
- Masz szczęście.
- O czym pan mówi?
- Nałykałaś się tabletek nasennych. Na szczęście pan Uchiha znalazł cię nieprzytomną w łóżku i przywiózł do szpitala. Zdążyliśmy cię odratować. Chciałaś się zabić? – spojrzał na mnie surowo. Patrzę na niego zaskoczona.
- Nawet mi przez głowę to nie przyszło. Bolała strasznie mnie głowa i wzięłam parę…- umilkłam. Musiałam wziąć za dużo. Nagle przypomniałam sobie o ciąży.- co z moimi dziećmi? – pytam przestraszona. Moja dłoń szybko spoczywa na moim brzuchu. Wyczuwam kopnięcie.
- Nic im się nie stało. Wszystko w porządku.
- To dobrze.- oddycham z ulgą. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś im się stało przez moją głupotę.
- Następnym razem uważaj co robisz.
- Przepraszam.- mówię cicho. Jest mi wstyd.
- Jest tu ktoś kto chce cię zobaczyć.- wiem o kogo mu chodzi. Uratował mi życie. Nie mogę ciągle przed nim uciekać.
- Niech wejdzie.
- Dobrze.- odchodzi, a do sali wchodzi on. Ma zatroskaną twarz. Patrzy na mnie z niepokojem.
- Wszystko w porządku?
- Tak.- zapewniam go.- nie chciałam się zabić. Wzięłam za dużo tabletek.- uprzedzam jego pytanie. Kiwa głową. Przypomina mi się ten sen. Był taki realistyczny. Gdyby wsiadła na tą łódź to bym już nie wróciła myślę. – porozmawiajmy.- wyjaśniamy sobie wszystko. Jest to szczera rozmowa. Czuję się znacznie lepiej. Uśmiecham się, a on także.
Idę na cmentarz. Minął już prawie miesiąc od jego śmierci. Pozałatwiałam wszystkie sprawy. Sprzedałam dom. W ręku trzymam walizkę. Wyjeżdżam stąd. Czuję, że nie wytrzymam tu dłużej. Wszystko mi go przypominało. Same bolesne jak i szczęśliwe wspomnienia. W końcu staję nad jego grobem. Wpatruję się w wieńce i znicze.
- Hej.- odzywam się.- to już miesiąc prawie jak cię nie ma na tym świecie. Przeczytałam twój list. Przepraszam. Masz rację. Byłam beznadziejną żoną, ale byłeś dla mnie ważny. Jak przyjaciel. Naprawdę.- mówię szczerze. Słowa sama wypływają z moich ust.- te cztery lata były najlepsze co do tej pory mnie spotkało. Nigdy ich nie zapomnę. Wtedy na tym pomoście powstrzymałeś mnie od przejścia na drugą stronę. Jestem ci wdzięczna. Dziękuję ci za wszystko Itachi.- uśmiecham się. Czuję się znacznie lepiej. Jestem wolna. Żegnaj.- kładę na bukiet czarnych róż. Jego ulubione. Odwracam się i odchodzę. Ogarnia mnie radość i szczęście. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Niebo jest błękitne, świeci słońce. Wieje leciutki wietrzyk. To tak jakby cały świat świętował ze mną moje odrodzenia. Zostawiam za sobą przeszłość. Muszę podążać naprzód ku przyszłości. Mam z kim iść przez życie. Nie jestem sama. Przy bramie czeka na mnie Sasuke. Uśmiecham się i wyciągam rękę do niego. Łapie ją.
- Idziemy?
- Tak.- zaczynam nowe życie.
Jednopartówka "Jutro nie nastąpi"
Upadłam,
tracąc oddech. To się nie mogło tak skończyć, nie!
Zawyłam
głośno, nic mnie nie obchodziło. Nie przejmowałam się upapranymi
od błota nogami, które odkryte były przez czarne, podarte w
niektórych miejscach, szorty. Nie interesował mnie fakt, że byłam
cała mokra od deszczu, który sprawiał wrażenie, jakby płakał
razem ze mną. Wtedy krzyknęłam:
-
Nie!
Po
co?
Pociągnęłam
nosem. On tu był, prawda? Cały czas... stał przy mnie, miał
otwarte oczy, oddychał, uśmiechał się, dotykał mnie...
Nie
jestem wariatką!
Nie.
Jego nie było. Leżał przy mnie, tuż obok - a jednak tak daleko.
-
Ty... ty to zrobiłeś! - Głos mi strasznie drżał, tak samo jak ja
cała, więc mój krzyk nie był dostatecznie głośny czy nawet
stanowczy. Serce biło mi tak głośno, niemalże pulsowało w mojej
głowie, a ja dalej nie mogłam uwierzyć w zaistniałą sytuację.
A
jednak...
-
Co teraz masz zamiar zrobić? - spytał, nie przejmując się ani
trochę tym, co przed kilkoma minutami uczynił.
To
nie on!, coś krzyczało w mojej podświadomości.
To
on...
-
Naruto - wyjąkałam, dławiąc się własnymi łzami. Wydałam z
siebie bliżej nieokreślony dźwięk, jakby stęk, przez który
przedzierał się krzyk dziecka, opuszczonego przez najbliższych.
A
czy nie jestem tym dzieckiem?
Tak,
byłam tym dzieckiem, które zostało pozostawione na pastwę losu.
Właśnie opuścił mnie najlepszy przyjaciel, jakiego miałam, a
mnie zapadł się cały dotychczasowy świat, podtrzymywany przez
blondyna.
Już
nie.
Dotarło
to do mnie. Po prawie godzinie, ale w końcu - dotarło. Nie! Nie
była to godzina, a zaledwie kilka minut. Jednak to zdarzenie
sprawiło, jakby świat się zatrzymał.
Naruto...
Dotknęłam
jego chłodnej dłoni. Nawet nie drgnął, tylko leżał w źdźbłach
mokrej trawy i błota, sprawiając wrażenie pogrążonego w swoim
świecie snów.
Ty
nie żyjesz...
I
to było prawdziwe. On leżał tutaj, jakby spał - a odszedł. Nie
było go tutaj, a do mnie w końcu to doszło.
Ledwie
byłam w stanie zakryć swoją buzię, nie pozwalając, aby kolejny
szloch wydobył się z mojej krtani. Wtem jednak zastąpił go krzyk,
którego nie byłam w stanie powstrzymać. Wydarłam się, podnosząc
głowę do góry. Do moich ust trafiły krople nasilającego się
deszczu.
Usłyszałam
kroki, echem odbijające się w mojej głowie. Poczułam dłoń na
ramieniu.
-
Ty to zrobiłeś... - powtórzyłam słowa wypowiedziane kilka minut
temu. - To ty... ty... Ty to zrobiłeś, zrobiłeś to... ty... -
majaczyłam, przytulając do swojej piersi sztywną dłoń Naruto.
-
Tak, ja. - Te słowa, choć tak jasne i zrozumiałe, trafiły we mnie
niczym piorun, przez co od razu nie pojęłam ich znaczenia.
Wiedziałam to jednak od początku, bo byłam przecież świadkiem
zdarzenia, w którym jasne było, kto zadał ostatni cios
blondynowi.
Mimo
to, uklęknął przy mnie. Nie odszedł, a mógł - tak jak kilka lat
temu.
-
Nie chciałem...
-
Otóż to - fuknęłam z wyrzutem. Spojrzałam na jego twarz, ale od
razu mnie odrzuciło. Brzydziłam się osoby, która zamordowała z
zimną krwią mojego najlepszego przyjaciela. Nawet nie mojego, a
swojego.
-
Naprawdę! - Podniósł głos. Według osoby, która przechodziłaby
obok, byłoby to jak najbardziej rzeczywiste, dla mnie jednak było
to niewiarygodne.
-
Czemu? - Ściszyłam głos, przymrużając jednocześnie oczy.
Dyskretnie przeniosłam głowę Naruto na swoje kolana, gładząc
jego chłodnawy policzek. Zastanawiałam się od czego bardziej:
dlatego, że nie żył, czy od mrozu panującego dookoła.
Kiedy
opady się wzmocniły, miałam wrażenie, jakby krople uderzały
coraz mocniej o twarz Uzumakiego - jak gdyby chciały go ocucić. Na
próżno, a ja byłam tego świadoma. Teraz zdałam sobie sprawę z
faktu, że ja do tej pory nie odpowiedziałam na pytanie Sasuke
zadane jakiś czas temu, a on cały czas siedział przy mnie nawet
nie racząc mnie wzrokiem, kiedy to ja zadałam mu najprostsze w
świecie pytanie: czemu?
-
Zabiłeś go... - Gula w moim gardle była tak wielka, że ledwie
wypowiedziałam te słowa. Czułam się taka... pusta w środku.
Rozbita.
-
Tak, zabiłem. Nie zaprzeczam - powiedział to tak normalnie, jakby
był przyzwyczajony. Jakby mówił zwykłe "cześć", gdy
kogoś mija. A nie była to zwykła rzecz. Tym bardziej niezrozumiała
dla mnie. Wrócił do wioski, żył ze mną i z Naruto od kilku lat,
tak jak za czasu dzieciństwa. Znów nasunęło mi się pytanie:
czemu?
-
Było już tak dobrze... - mruknęłam.
-
Temu też nie zaprzeczę. - Nachylił się i złożył krótki,
delikatny pocałunek na mojej skroni. Bolał mnie fakt, że Naruto
leżał martwy z głową na moich kolanach, a obok mnie siedział
jego morderca, jego przyjaciel, mój przyjaciel i moja miłość. W
jednym.
-
Jeszcze wczoraj... - Zaczęłam, nie mając zamiaru dokańczać na
głos. Jeszcze wczoraj powiedział do mnie te słowa, które od
trzech lat słyszałam od niego niejednokrotnie.
Zależy
mi na tobie.
-
A dzisiaj... - Teraz, to jemu wymsknęła się myśl, którą zapewne
dokończył w taki sam sposób, jak ja. Nie miałam ochoty cokolwiek
mówić, to nawet nie był czas na rozmowę. Podniosłam więc ciało
Naruto i zdjęłam z niego czarno-pomarańczową bluzę, zarzucając
na własne ramiona.
Pachnie
jak on. Nadal.
Cholera,
rzeczywiście. Czułam się tak, jakby blondyn mnie obejmował. Ten
znany mi doskonale miękki materiał, ten zapach, to samo uczucie. A
jednak tak inne - to nie był on. Tylko zwyczajny kawałek materiału,
którego ludzie zazwyczaj zakładają, gdy jest im zimno.
Wtuliłam
się w miękką tkaninę, pogrążając się w większym płaczu.
Choć tego nie widziałam, mogłabym przysiąc, że moje łzy były
wielkości kropli deszczu, które cały czas spadały z nieba,
kończąc swój żywot w ziemi, na trawie, niektóre też w błocie.
Tak
jak on.
Dotknęłam
swojego brzucha. Zrobiłam coś niezrozumiałego dla Uchihy -
pogładziłam lekkie wypuklenie.
-
Chciałam tylko spokojnie żyć. Z tobą, z Naruto... - Poczułam
nadmierną ilość łez w swojej buzi. - Z nim. - Wskazałam palcem
na swój brzuch. Mięśnie Sasuke się napięły, nie wiedział. -
Miałam ci powiedzieć. Zbierałam tylko myśli, ale ty... ty
wszystko zniszczyłeś, jak zwykle - powiedziałam ponuro, bez uczuć.
Pieprz
się teraz!
-
Ja... ja... my...
-
Nie, Sasuke! Żadne "my". Nas już nie ma, jasne? -
Zacisnęłam pięści na skrawkach materiału czarno-pomarańczowej
bluzy, hamując kolejne łzy. Chciałam się gdzieś schować przed
nim. Przed tym wszystkim.
Nie
mogę.
Przełknęłam
ślinkę, głowę mając cały czas spuszczoną. Ukradkiem
dostrzegłam, jak brunet uniósł rękę, aby po chwili dotknąć
mojego policzka. Nie protestowałam, choć tak chciałam. Nie miałam
siły. Właśnie zginął mój najlepszy przyjaciel z rąk Sasuke,
mojego ukochanego.
To
ty, Naruto. Zawsze byłeś przy mnie i nadal jesteś, choć cię nie
ma.
Chciałam
wstać, skrzyczeć Uchihę, wyżyć się na nim, wyzwać od
najgorszych, znienawidzić, uciec i zapomnieć.
Nie
potrafię.
Przeklęte
uczucia. To, co zawsze powtarzał Sasuke, to prawda. Przez uczucia
jesteśmy słabsi, to nas tylko spowalnia, zatrzymuje. Brunet gładził
mój polik, a ja nie umiałam odtrącić jego ręki - czemu? Przez
uczucia.
Zaciskam
oczy.
Przybliżył
się do mnie, przytulił. Co mi po tym?
-
Przestań... - wyszeptałam, łamiącym się głosem. Nic to nie
dawało, a on tym bardziej mnie do siebie przycisnął. Płakał, tak
samo jak i ja, tak samo jak niebo.
Naruto,
chcę ujrzeć twoje oczy!
Pociągnęłam
nosem, odwzajemniłam uścisk, czując zapach Uchihy, wymieszany z
wonią bluzy Naruto i aromatem wilgotnego powietrza.
To
przytłaczające.
Irytujące.
Ja
jestem irytująca.
Wzdrygnęłam
się. Słowa, które uderzyły we mnie niczym bicz, wstrząsnęły
mną, choć słyszałam je tyle razy.
-
Jestem irytująca - wyszeptałam. - Ty jesteś irytujący. To
wszystko jest irytujące - majaczyłam bezsensu. Spojrzałam jeszcze
raz na ciało blondyna.
Idiota.
Po
co go sprowadził? Nacieszyłam się zaledwie kilka lat, zupełnie
jak Uzumaki, a ten na sam koniec zabił osobę, która go
sprowadziła.
Naruto,
kretynie.
Za
jaką cenę to zrobiłeś?
A
jednak. Zrobił to. Nie dla mnie, a dla siebie. Sprowadził swojego
przyjaciela, odzyskał go, a ten perfidnie go oszukał. Wtem ogarnęła
mnie nagła złość. Dziwne, nieznane mi dotąd uczucie, które
spowodowało, że całkowicie znienawidziłam Uchihę i wszystko, co
z nim związane.
Dziecko.
Zabił
mojego przyjaciela, jedyną osobę, która wiernie przy mnie stała.
Mojego dobrego duszka, któremu tak naprawdę tylko utrudniałam
życie, a jednak był przy mnie.
-
Nienawidzę cię - wygarnęłam. On jedynie przytaknął i odparł:
-
Wiem.
Zmarszczyłam
brwi i drżącą ręką sięgnęłam do kabury na swoim lewym udzie,
cały czas będąc w objęciach czarnookiego.
Czarne
oczy.
Te
oczy, w których kiedyś uwielbiałam tonąć, bezgranicznie ich
ufałam - dziś mnie zawiodły.
Ostrożnie
wyciągnęłam z kabury kunai, nie będąc pewną następnego ruchu.
Jednak musiało to nastąpić. Naruto tego nie uczynił, musiałam
zrobić to ja.
Niepewnie
posunęłam ręką naprzód, zaciskając mocno oczy, jakbym chciała
uchronić swoje tęczówki przed najmniejszym promykiem słońca. I
wbiłam go. Powoli, zadając ogromny ból, ale wbiłam go prosto w
brzuch Sasuke, powodując natychmiastowe krwawienie.
Nie
spodziewał się, natychmiastowo mnie puścił, rozszerzył oczy, a z
jego ust wydobył się stłumiony stęk bólu. Nie mogłam nic na to
poradzić, że cierpienie, jakie mu zadałam, podnieciło mnie. Byłam
z siebie dumna, wreszcie to zrobiłam.
Powoli,
nie śpiesząc się za bardzo, unosiłam coraz wyżej dłoń, rżnąc
brzuch Sasuke coraz wyżej i wyżej, pnąc się kunai przez jego
jelita.
Nie
broni się.
Nie
przeszkadzało mi to, a nawet ułatwiło zadanie.
To
uczucie. Ty to znasz.
Zemsta.
Ta
nagła nienawiść, której jeszcze chwilę temu nie rozumiałam, to
było to samo pragnienie, przed którym wraz z Naruto próbowaliśmy
uchronić Sasuke kilka lat temu. Ja teraz tego tak pragnęłam,
chciałam sprawiedliwości. Czy nie każdy jej chce? Jeśli ktoś
wyrządza krzywdę bliskiemu, automatycznie stajemy się wrogo
nastawieni ku tej osobie.
Tak
było i tym razem - całkowicie znienawidziłam Sasuke, choć gdzieś
głęboko, na samym dnie mojego serca, jeszcze tliło się niewielkie
ziarenko miłości, zasiane przed laty. Nie wykiełkowało, a mogło.
Nie udało się, a teraz rozkoszuję się rozpruwaniem wnętrz
Sasuke.
Teraz
spostrzegłam, że z jego buzi zaczęła płynąć krew. Mój uśmiech
się pogłębił, jednak nie byłam na tyle psychopatyczną osobą,
aby kontynuować znęcanie się.
Niestety.
Zaprzestałam,
dochodząc do wcześniejszego stanu. Sasuke się już nacierpiał, a
jedno było pewne. Na tym świecie nie było miejsca dla takich
śmieci, jak on.
Szybkim,
płynnym ruchem wyciągnęłam kunai z brzucha bruneta, kierując go
w serce, przedzierając go jeszcze w szybkim tempie do gardła.
-
Żegnaj. Należało ci się - wyszeptałam, przybliżając usta do
jego warg. Złożyłam na jego ustach krótki pocałunek, którego
pragnęłam. Krótki, ostatni, jedyny.
-
Należało mi... - nie dokończył. Fala krwi wylała się z jego
buzi, brudząc moją czerwoną bluzkę, na której niewiele się
wyróżniała. Jego ciało bezwładnie opadło w moje piersi.
Przytuliłam go do siebie po raz ostatni, po czym położyłam go tuż
obok Naruto.
Pociągnęłam
nosem po raz kolejny. Z moich oczu lało się więcej łez, a ja nie
byłam w stanie nic zrobić. Do nosa docierał zapach stęchlizny i
krwi, którym delektowałam się przez kilka najbliższych godzin, aż
oba ciała całkowicie zbladły.
Powoli,
niepewnie dźwignęłam się na nogi, które wyjątkowo się trzęsły,
były jak z waty. Podążyłam kilka kroków pod najbliższe drzewo,
jedno z wielu, otaczających piękny krajobraz zbluzgany krwią,
smutkiem, płaczem i żalem, a także tęsknotą i miłością.
Upadłam na kolana pod wielką wierzbą, z której nurtem skapywały
krople deszczu.
Płacząca
wierzba.
-
Wybacz, kochanie - zwróciłam się do maleństwa w moim delikatnie
zaokrąglonym brzuchu. - Chciałabym cię kiedyś zobaczyć. Kocham
cię tak mocno, jak kochałam twojego tatę. Musiałam to zrobić i
choć wiem, że podobnie jak ja nie dożyjesz kolejnych dni, to
wiedz, że zawsze cię kochałam, a jednak nienawidziłam. - Sama nie
byłam w pełni świadoma, co mówiłam. To wszystko mnie tak
przytłaczało, że byłam w stanie rozmawiać z nieożywionymi
stworzeniami. Nie było ze mną najlepiej.
Jednak
nastąpiło kolejne pytanie: skąd wiedziałam, że to maleństwo
miało nie dożyć kolejnych dni?
-
Jutro nie nastąpi. Nie dla mnie. Nie dla nas - wyszeptałam,
chwytając kunai.
Pogrążyłam
się w śnie, tylko zostało ostatnie pytanie: czy w wiecznym?
Jednopartówka "?" 2
Kiedyś
nie wierzyłem w miłość. Myślałem, że to bajka. Na początku
jest poznanie się, randki, zauroczenie, wielka miłość, która
kończy się ślubem. Finałem jest szara codzienność albo skakanie
sobie do gardeł. Nie mówiąc już o tym, że potem on albo ona
zdradza. Zresztą wszystko na tym świecie opiera się na jednym, a
mianowicie na pieniądzach. Myślałem, że za pieniądze można
kupić wszystko, ale myliłem się. Bo mnie się udało. Jednemu z
niewielu ludzi na świecie spotkałem tą jedną, jedyną. Wkroczyła
do mego życia niczym promyk słońca, który rozjaśnił moje jałowe
i szare życie wprowadzając do niego światło i ciepło. To czego
mi brakowało. Jej uśmiech był niczym tęcza na niebie po deszczu
dający nadzieję. Nigdy nie zapomnę jej zielonych, wnikliwych oczu
lśniących niczym dwa przejrzyste jeziora. Czułem się wtedy jakby
prześwietlały moją duszę na wylot. Ale od początku. Zacznę od
dnia kiedy ją spotkałem, a to był 20 marca początek
astronomicznej wiosny. Pamiętam jakby to było dziś...
Wracałem
z kolejnej zakrapianej imprezy, którą wyprawił Kiba podczas
nieobecności swoich rodziców. Nigdy nie było ich w mieście i
zostawiali syna samego obdarzając go zaufaniem. Grał przed nimi
potulnego i posłusznego synalka. Oni cieszyli się i ufali mu
bezgranicznie, a potem wyjeżdżali. Wtedy zrzucał maskę i
imprezował dzień w dzień. Tak czy owak: były panienki, seks,
alkohol i narkotyki. Oj było warto pomyślałem. Byłem nieźle
nawalony, ale w dobrym humorze. Moi rodzice nie mówili mi nigdy, o
której mam wracać. W sumie nie interesowało ich to. Byli wiecznie
zajęci swoją pracą i rzadko bywali w domu. Nasza willa była
teraz pusta, bo służba już dawno poszła do domów. Czknąłem
głośno. Czułem, że zaraz się zrzygam. Popatrzyłem na nocne
niebo uproszone gwiazdami.
-
Idealna noc dla kochanków.- zaśmiałem się. Znając życie jakieś
parki zaszyły się w parku i dawały upust swoim namiętnościom.
Nieraz natykałem się na takie pary. Ciekawe czy dzisiaj będzie tak
samo? Zadałem sobie pytanie w duchu. Ruszyłem przez park, gdyż
przechodząc skracałem sobie drogę do domu. Szedłem alejką, ale
na nikogo nie trafiłem jak na razie. Zatrzymałem się raptownie. Na
ławeczce pod rozłożystą sakurą, której gałęzie pod ciężarem
kwiatów zwieszały się ku dołowi siedziała dziewczyna, zwrócona
do mnie tyłem, więc nie widziałem twarzy. Jej skóra wydawała
się blada w blasku księżyca. Różowe włosy sięgające ramion
bawił się wiatr niczym pieszczotliwa dłoń kochanka. Potrzasnąłem
głową nie wiedziałem skąd przyszło mi do głowy to określenie
nie jest z natury romantyczny od razu przechodzę do rzeczy. Skupiłem
ponownie na niej swój wzrok. Na ramiona miała narzuconą chustę.
Najdziwniejsze było to, że siedziała tutaj sama i się nie bała.
– Czyż
nie jest piękna? – usłyszałem jej melodyjny głos. Był ciepły
i pełen rozmarzenia jak i nostalgii. Zmarszczyłem brwi.
-
Skąd wiesz, że ktoś za tobą stoi? – padło z moich ust. Byłem
ciekaw odpowiedzi. Nawet się nie odwróciła.
-
Czułam jak ktoś się we mnie wpatruje.- usłyszałem odpowiedź.
Nic nie powiedziałem. Zamierzałem się oddalić, lecz odezwała się
po chwili:
-
Wielcy poeci umieszczali w swych wierszach kwiat sakury, który
symbolizował krótkotrwałe i piękne życie niczym kwiaty wiśni.-
gadała jakieś bzdury i miałem to gdzieś. Przewróciłem oczami.
Zachciało się jej pogawędki ze mną. – i jest w tym prawda. Nie
zawsze nasze życie jest piękne, ale krótkie. Dlatego powinniśmy
cieszyć się z każdej minuty życia na ziemi, bo nie znamy daty i
godziny naszej śmierci.- byłem coraz bardziej zirytowany. Wygląda
na to, że spotkałem studentkę filozofii, który zastanawia się
nad sensem życia. Po prostu pięknie pomyślałem. Jeszcze tego mi
brakowało. Obrzuciłem obojętnym wzrokiem drzewo. Nie dostrzegłem
nic nadzwyczajnego. Zwykłe drzewo i tyle. Wzruszyłem ramionami.
Miałem gdzieś co myśli. Jedyne o czym myślałem w tej chwili to
ciepłe łóżko, które na mnie czekało.
-
Masz mnie za dziwaczkę? – to pytanie zbiło mnie z tropu.
Wyglądało na to, że nie byłem pierwszy który tak myślał.- nie
szkodzi. Ludzie zazwyczaj właśnie tak myślą i patrzą. Zwłaszcza,
że się nie odzywasz. – dodała nieznajoma. Wstała z ławeczki i
spojrzała w moim kierunku. Teraz mogłem się jej przyjrzeć bliżej.
Miała owalną twarz i zadarty nos. Biust dość sporawy, szczupła i
wysoka jak na dziewczynę. Ubrana była w ciemnozieloną bluzkę z
długimi rękawami i dżinsy. Nie była specjalnie ładna czy brzydka
taka przeciętna. Ale w jej wyglądzie rzucały się przede wszystkim
jej oczy. Intensywnie zielone przypominały mi szmaragdy lśniące w
słońcu. – nie będę ci już przeszkadzać.- jej spojrzenie
spowodowało, że drgnęło „coś” w mojej duszy. Nie wiem
dlaczego to powiedziałem. Może to było coś w jej spojrzeniu albo
tak podziałał na mnie romantyczny nastrój lub księżyc.
-
Wcale nie uważam, że jesteś wariatką. Po prostu człowiek się
nad tym nie zastanawia tylko pędzi przez życie nie zatrzymując
się, a powinien się zatrzymać i zastanowić.- na jej twarzy
pojawił się delikatny uśmiech.
-
Widocznie nie tylko ja. – odparła z uśmiechem. Poprawiła chustę
na ramionach i ruszyła.- mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.-
dodała, omijając mnie. Szła w kierunku, z którego przyszedłem.
Odwróciłem się. Roztaczała wokół siebie taką ciepłą aurę.
Wyczułem to teraz. Odprowadziłem ją spojrzeniem dopóki nie
zniknęła mi z oczu. Potrzasnąłem głową.
– Co to było? – mruknąłem pod nosem, po czym
ruszyłem do domu.
Zapomniałem
o dziwnym spotkaniu w parku i nieznajomej dziewczynie pochłonięty
imprezowaniem. Spotkałem ją dwa tygodnie później. To była
nietypowa sytuacja. Wracałem wieczorem pijany z klubu, gdzie
zabawiałem się z kumplami i podrywałem dziewczyny. Były całkiem
niezłe. Szybki numerek w toalecie i koniec znajomości. Właśnie
skręcałem , gdy poczułem mocne uderzenie w brzuch. Złapałem się
za brzuch. Kompletnie nie wiedziałem co się dzieje. Przyszedł
drugi cios tym razem w szczękę. Poleciałem do tyłu. Zakręciło
mi się w głowie. Wokół mojej głowy zatańczyły gwiazdki jak w
kreskówce. A szczęka bolała. Było ich trzech. Spojrzałem na
swego oprawcę. Dostrzegłem szyderczy uśmiech Satsukiego i jego
kumpli. Imion nie pamiętałem. Zaskoczył mnie tym atakiem. Zupełnie
się nie spodziewałem. Gdybym nie był pijany to dałbym im radę,
ale tak to siedziałem z kręcącymi gwiazdeczkami, które nie
chciały zniknąć.
- To
za moją dziewczynę Ayame.- wysyczał. No tak. Ubzdurał sobie, że
ją mu odbiłem i porzuciłem. Kiedy sama ona do mnie przyszła i
flirtowała. Ja tylko się z nią przespałem, a gdy ją odtrąciłem
poleciała do niego i powiedziała jak ją wykorzystałem. Wredna
suka pomyślałem.- teraz już nie jesteś taki pewny siebie Uchiha
co? – spytał z szyderczo.
-
Wal się Satsuki. Jesteś tchórzem skoro przyszedłem z obstawą.
Gdybyś się mnie nie bał to przyszedłbyś sam.- dostałem w twarz
kilka razy. Poczułem coś lepkiego na ustach. Przejechałem językiem
po wargach. Poczułem metaliczny smak. To była moja krew. Nagle w
jego dłoni pojawił się scyzoryk kieszonkowy.
-
Trochę upiększymy twoją twarz. Po tym „upiększaniu” żadna
dziewczyna na ciebie nie spojrzy.- zaśmiał się. Wyglądał jak
czarny charakter z kreskówki. Opis i zachowanie się zgadzały.
Czułem jak jego pieski stawiają mnie na nogi. Trzymali mnie za ręce
bym się nie wyrywał. Byłem w kiepskiej sytuacji. Podszedł do
mnie i uniósł scyzoryk ku mej twarzy. Poczułem chłód stali. Już
było po mnie.
-
Satsuki co ty robisz? – usłyszałem znajomy głos. Gdzieś go już
słyszałem. Chłopak znieruchomiał i spojrzał za siebie.
-
Senpai.- padło z jego ust, wpatrywał się w dziewczęcą sylwetkę.
-
Natychmiast opuść scyzoryk i odejdź.- powiedziała spokojnym i
stanowczym głosem. Nie była przerażona.
- Bo
co? – spytał zaczepnie.
-
Wiesz co się stanie. – rzuciła.
-
Satsuki mamy ją...? – odezwał się z jeden jego piesków.
-
Nie.- przerwał mu.- opuścił scyzoryk i schował go.- Spadamy
stąd.- puścili mnie, a ja opadłem na kolana. Zasyczałem z bólu.
Patrzyłem jak odchodzą. Dziewczyna podbiegła do mnie. Po chwili
poczułem delikatny dotyk na policzku.
-
Nic mi nie jest.- odtrąciłem jej dłoń, choć jej dotyk przyniósł
mi ukojenie. Z trudem wstałem. Bym się przewrócił, gdyby mnie nie
objęła w pasie i nie zrzuciła mojego ramienia na swoje.
-
Zabiorę cię do szpitala- oznajmiła.
-
Żadnych szpitali. Nigdzie nie pójdę.- nie ma mowy. Moja noga tam
nie powstanie. Przekonywała mnie, ale ja byłem nieugięty. W końcu
westchnęła i powiedziała zrezygnowana:
-
Jesteś uparty jak osioł. Zabiorę cię do domu i opatrzę ci rany.-
już miałem zaprotestować, lecz mnie uprzedziła:
-
Nie ma żadnego ale.- rzuciła. Skapitulowałem wiedząc że nie
wygram i skupiłem się na tym by nie jęczeć przy każdym kroku.
-
Auć.- syknąłem, gdy przemywała mi ranę. Akurat zdążył mi ten
dupek zrobić lekkie nacięcie na policzku czego nie poczułem.
Przylepiła mi plaster i dokonywała dalszych oględzin. Czułem jej
jaśminowo- piżmowy zapach z nutką pomarańczy. Nie wiem dlaczego,
ale pasował do tej dziewczyny. Taki delikatny i kwiatowy jak ona
sama. Pogrążony w myślach nie zauważyłem kiedy skończyła.
Dopiero jak mnie poklepała po ramieniu poczułem ból i lekko się
skrzywiłem.
-
Gotowe. – uśmiechnęła się. Zastanawiało mnie teraz jedno.
-
Skąd znasz Satsukiego? – spytałem się jej. Ten świr nie
wyglądał na faceta udzielającego się towarzysko zwłaszcza że
uwielbiał bójki. Nieraz mu przywaliłem, a tu wystarczyło jej
jedno słowo i proszę facet zmył się szybko.
-
Byliśmy kiedyś sąsiadami.- wyjaśniła pokrótce. Nie zagłębiała
się w szczegóły.
- To
dziwne, że go powstrzymałaś. Tylko powiedziałaś kilka słów i
po sprawie.- drążyłem temat.
-
Widocznie mam na niego wpływ. Znamy się wszak od dziecka.- coś
czułem, że ta sprawa ma drugie dno, ale nie zamierzałem się
wtrącać i drążyć tego. Gdyby chciała to by mi powiedziała.
Wzruszyłem ramionami i wstałem.
-
Będę już szedł.- odezwałem się. Nic mnie tu nie trzymało.
Opatrzyła mnie i byłem wolny. Skierowałem się ku drzwiom, ale
zawahałem się przez chwilę i odwróciłem się. I wtedy nasze
spojrzenia się skrzyżowały. Poczułem się tak jakoś lekko i
radośnie. Przestał liczyć się czas i to co znajduje się wokół
nas. Była tylko ona. Jej zielone oczy przyciągały i hipnotyzowały.
Coraz bardziej zanurzałem się w morzu zieleni. Czułem się tak
jakbym ją znał od zawsze. Ruszyłem w jej kierunku, gdy coś spadło
na podłogę i przerwało tą magiczną chwilę. Oderwałem wzrok od
niej i popatrzyłem na podłogę, na której leżały nożyczki. Nie
wiem jak się tam znalazły, ale to był sygnał by iść, choć moje
„ja” nie miało ochotę. Skierowałem się ku drzwiom, gdy moje
dłonie spoczęły na klamce powiedziałem:
-
Dziękuję.- należało się jej. Pomogła mi. Korciło mnie by
spojrzeć. Nie mogłem się powstrzymać i zrobiłem to. W odpowiedzi
otrzymałem jej uśmiech, który sprawił, że moje serce zabiło
szybciej. Wyglądała ślicznie z tym uśmiechem na twarzy.
Otrząsnąłem się i pożegnałem się szybko. Wyszedłem na świeże
powietrze i wziąłem głęboki oddech. To mnie otrzeźwiło. To był
już drugi raz gdy mnie oczarowała. Nie flirtowała ze mną, nie
posyłała żadnych zalotnych spojrzeń, a zrobiła na mnie duże
wrażenie. Nigdy czegoś takiego nie czułem. To było dziwne jak i
fascynujące. Zepchnąłem tą myśl w najgłębsze zakamarki mego
umysłu i ruszyłem do domu.
Dwa
dni później stałem pod drzwiami jej domu. Po powrocie od niej
uświadomiłem sobie dwie rzeczy; po pierwsze nie znam jej imienia, a
drugie chciałem ją lepiej poznać. Tłumaczyłem sobie, że chcę
jej należycie podziękować, choć wiedziałem jaka jest prawda.
Dobra to był pretekst. W ręku trzymałem bukiet czerwonych róż.
Nawet nie wiedziałem czy je lubi, ale wychodziłem z założenia że
wszystkie kobiety kochają czerwone róże. W końcu zadzwoniłem.
Otworzyła mi różowowłosa. Była zaskoczona moim widokiem, ale po
chwili uśmiechnęła się.
-
Wejdź.- przesunęła się by mnie wpuścić. Wszedłem do środka.
Po chwili usłyszałem trzask zamykanych drzwi, minęła mnie a ja
zrozumiałem że mam za nią podążyć. Znaleźliśmy się w
salonie. Przypomniałem sobie o różach. Nawet nie wiedziałem co tu
robiłem, nie przemyślałem tego. Po prostu kupiłem róże i do
niej przyszedłem. Nie mogłem wyrzucić jej ze swojej głowy.
Zaintrygowała mnie w jakiś sposób. Podszedłem do niej.
– To dla ciebie.-
podałem jej bukiet róż.- to podziękowanie. Wiesz za co.- co za
głupi tekst pomyślałem. Moja mowa wyszła słabo. Jakby nie
potrafił rozmawiać z dziewczyną. Nie wiedziałem co się ze mną
dzieje, ale miałem ochotę poznać ją lepiej. Nie wiem czemu mnie
naszło, ale już wtedy pod drzewem wiśni poczułem tą dziwną
magię, która mnie do niej przyciągała. Zaczynałem to zauważać.
Działo się ze mną coś dziwnego jak i niesamowitego.
– Dziękuję.- przyjęła ode mnie bukiet i powąchała.- ładnie
pachną. Ale najlepsze są dopiero co zerwane.- oczy się jej śmiały.
Zarejestrowałem w swym umyśle, aby następnym razem zerwać jej z
ogrodu. Jak szybko przyswoiłem sobie fakt, że ponownie ją
odwiedzę. Jakby to było dla mnie oczywiste.
– Nie
przedstawiłaś się. Nawet nie znam twego imienia.- zamyśliła się.
– Faktycznie. Ja nawet twego nie znam. Więc zacznijmy od
nowa. Jestem Sakura Haruno.- wyciągnęła do mnie dłoń, a ją
uścisnąłem. Była ciepła i taka delikatna. Moje ciało przeszedł
przyjemny prąd.
– Sasuke
Uchiha.- padło z moich ust. Z niechęcią puściłem jej dłoń,
chcąc potrzymać ją dłużej. – Możesz
się napijesz kawy? – zaproponowała. Pokiwałem głową. I tak się
zaczęła nasza znajomość.
I
tak mijał dzień za dniem, a my spędzaliśmy ze sobą coraz więcej
czasu, a raczej każdą wolną chwilę. Przestały mnie interesować
imprezy wolałem słuchać melodyjnego głosu Sakury albo jej
cudownego śmiechu, który brzmiał jak dzwoneczki na wietrze. Zieleń
jej oczu przeszywała mą duszę na wylot. Moje serce biło na jej
widok niczym dzwon. Moje oczy zawsze szukały jej spojrzenia, a moja
ręka jej dłoni. Wszystko zaczynało się mnie w jej podobać. Do
dziś nie mogę zapomnieć naszego pierwszego pocałunku pełnego
słodyczy i niewinnego. To było coś cudownego. Czułem się wtedy
jak w niebie. Serce biło mi jak oszalałe, a przecież nieraz się
całowałem, ale to było coś zupełnie innego. Nasze usta muskały
się delikatnie jakby się bały, że zranią tą drugą osobę.
Nigdy tego nie zapomnę. Zakochiwałem się w niej coraz bardziej.
Nie wiem nawet kiedy, a zostaliśmy parą. Byłem najszczęśliwszym
facetem na świecie. Ale nic nie trwa wiecznie. Raz na naszej randce
Sakura zemdlała. Nie mogła biegać i często nosiła tą chustę
mówiąc że jest jej w niej cieplej. Nie komentowałem tego. W końcu
jednego razu złapała się za serce i zaczęła się osuwać na
chodnik. Przerażony zadzwoniłem na pogotowanie. Zdenerwowany
modliłem się by przyjechali jak najszybciej. Minuty wlokły mi się
niemiłosiernie. Nie wiedziałem co się dzieje z mą ukochaną.
Byłem przerażony. Zrobiła się blada, ale uśmiechnęła się do
mnie i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. W końcu
przyjechała karetka i zabrała ją. Chciałem z nią jechać, lecz
mi nie pozwolono, więc pojechałem taksówką. Zdezorientowany
pobiegłem do recepcji i wypytywałem o Sakurę. Dowiedziałem się,
że jest na badaniach i zostanie przewieziona na oddział
kardiologii. W końcu mogłem ją zobaczyć. Nie rozumiałem czemu ją
tu przywieźli. Popatrzyła na mnie i powiedziała:
-
Sasuke muszę ci coś powiedzieć. – wzięła głęboki oddech.-
jestem chora na serce. Ja umieram.- to mi wystarczyło. Zamierzała
mi powiedzieć dawno, ale zwlekała. Dowiedziałem się, że jest od
małego chora na serce. Robiono jej niedawno przeszczep i nie przyjął
się. Szukano ponownego dawcy, ale na próżno. Umierała i nic nie
dało się zrobić. Poczułem się tak jakbym dostałem obuchem po
głowie. Nagle zrobiło mi się zimno. Nie mogłem uwierzyć w to co
usłyszałem. Myślałem, że to żart ale jej mina mówiła co
innego. To była prawda. Mój cały świat się zawalił. Moja
ukochana umierała!!! Nie chciałem tego. Byłem zrozpaczony. Nie
wiem jakim cudem znalazłem się w domu. Otępiały poszedłem do
pokoju. Przez kilka dnia jadłem i chodziłem jak robot wyprany z
uczuć. Nic do mnie nie docierało prócz bólu w sercu. Nie chciałem
jej stracić, ale w końcu uzmysłowiłem jedną rzecz. Nie mogłem
żyć bez Sakury. Tak bardzo ją kochałem i chciałem spędzić z
nią każdą minutę życia i nie zostawić jej. Bez niej byłem
nikim. Poszedłem do niej do szpitala i oświadczyłem:
- To
nie ma znaczenia Sakura. Chcę być z tobą.- byłem poważny.
Zielone oczy spojrzały na mnie.
-
Naprawdę? – spytała cicho.
-
Naprawdę.- rzekłem i położyłem dłoń na jej.- będę cię
wspierał.- dodałem.
Od
tamtej pory zająłem się szukaniem jakiegoś leku czy dawcy dla
Sakury, ale na próżno. Lecz nie poddawałem. Jej uśmiech dodawał
mi odwagi. Szukałem jak mogłem. W końcu zdecydowałem się na
pewien krok. Poszliśmy na ławeczkę blisko wiśni, gdzie się
spotkaliśmy. Byłem zdenerwowany jak nigdy w życiu. Ręce aż mi
się spociły. W głowie miałem pustkę i przyznam, że się bałem
lecz jak na mężczyznę przystało nie uciekłem, choć miałem
ochotę. Za to przyklęknąłem na jedno kolano i wyjąłem
pudełeczko z kieszeni.
-
Sakura wyjdziesz za mnie? – padło z moich ust. Serce biło mi jak
oszalałe. W końcu ją spytałem. Teraz czekałem na jej odpowiedź,
ale milczała w końcu odezwała się:
-
Sasuke jesteś pewien...
-
Tak.- przerwałem jej.- jak niczego w życiu. Kocham cię całym
sercem i chcę byś została moją żoną.- oczy się jej zaszkliły,
aż w końcu wzruszona powiedziała:
-
Tak, wyjdę za ciebie.- wsunął pierścionek na palec, po czym
wstałem i chwyciłem w ramiona. Byłem taki szczęśliwy. Zaśmiała
się. Ale najgorsze było przede mną. Powiedziałem rodzicom, a oni
wyrzekli się mnie i wyrzucili mnie z domu. Na szczęście pomogła
mi ciotka Tsunade. Pozwoliła nam u siebie zamieszkać. Wzięliśmy
ślub i cieszyliśmy się swoim szczęściem. Ale Sakura zaczęła
gasnąć w oczach, schudła. Ale jej oczy nadal pozostały żywe.
Byłem z nią do samego końca. Głaskałem ją czule po dłoni,
szepcząc słowa miłości. Myślałem, że byłem przygotowany.
Jednak nie. Moje serce płakało. Spojrzała na mnie i powiedziała:
-
Sasuke dziękuję ci za to, że byłeś przy mnie. Byłam z tobą
szczęśliwa.- po tych słowach zamknęła oczy. Na jej ustach kwitł
delikatny uśmiech. Wyglądała jakby spała. W moich oczach pojawiły
się łzy. Pochyliłem się i pocałowałem ją lekko w usta. Nie
chciałem dopuszczać do siebie myśli, że ją stracę i nigdy nie
ujrzę. Patrzyłam na tą kruchą kobietę i myślałem ile ona dla
mnie znaczy. Nie wiem jak mogłem uważać, że życie jest cudowne
za nim ją spotkałem? Gdybym wcześniej ją poznał, zapewne bym nie
chodził na te wszystkie imprezy i nie podrywał dziewczyn. Byłbym
innym człowiekiem, ale...
-
Śpij dobrze kochanie.- wyszeptałem. Pogrzeb pamiętam jak przez
mgłę. Byłem na środkach uspokajających. Jednak tabletki nie
spowodowany, że zapomniałem jak ją poznałem. Przed moimi oczami
przesuwały się obrazy naszych wspólnych spędzonych chwil .
Słyszałem jej melodyjny śmiech, który dźwięczał mi w uszach.
Uśmiechałem się lekko, słysząc jej piękny głos. Ludzie zapewne
uznali, że zwariowałem, jednak nie obchodziło mnie to wcale.
Liczyła się tylko ona. Nagle się wszystko skończyło. Trumna
została spuszczona w głęboki dół. Moje oczy nabrały ostrości.
Zauważyłem jak mężczyźni zaczęli zakopywać otwór. Monotonny
głos kapłana wdzierał się do mojej głowy. Ostatnie słowa,
krótka modlitwa... Chciałem się rzucić na obcych mężczyzn. Co
oni robili? Jak mogli grzebać moją miłą. Czyjeś mocne dłonie
złapały mnie za ręce.
-Puść
mnie.- wrzeszczałem jak szaleniec, pragnąć dostać się do
ukochanej.
-Sasuke,
nie. – odwróciłem głowę i spostrzegłem smutne błękitne oczy.
To był Naruto, mój przyjaciel.
-Nie?
– powtórzyłem głucho.
-Nie.
– Pokiwał głową. „Nie” – pomyślałem, patrząc jak
kolejna porcja ziemi zakrywa trumnę.
-Nie...
Odeszła
ta, którą kochałem lecz musiałem się pozbierać i wziąć w
garść. Wyjechałem z kraju. Po kilku latach wróciłem jako doktor.
Rozglądałem się po miasteczku, które nic się nie zmieniło. Ale
mojego nogi podążyły w jedno konkretne miejsce, a mianowicie
cmentarz. Furtka zaskrzypiała lekko gdy ją popchnąłem i wszedłem
na żwirowaną ścieżkę. Czułem chrzęst pod stopami. Dawno mnie
tu nie było. Prawo, potem lewo. W końcu stanąłem przed grobem
żony.
-
Witaj kochanie. Dawno mnie tu nie było.- odezwałem się.- jestem
teraz kardiologiem. Ratuję ludzi. Robię co w mojej mocy. Tak bardzo
za tobą tęsknię.- popatrzyłem na złote litery. Na jej grobie
położyłem bukiet róż.- twoje ulubione. Pójdę już, ale będę
tu przychodziłem często by z tobą porozmawiać.- moja tęsknota
ożyła. Chciałem zobaczyć jej uśmiech, dotknąć. Odepchnąłem
bolesne wspomnienia na bok. Za to w mojej głowie pojawił się jej
żywy obraz.- do zobaczenia.- odwróciłem się i odszedłem. Gdy
wyszedłem z cmentarza moje nogi poniosły mnie na ławeczkę, gdzie
pierwszy raz się spotkaliśmy. Wspomnienia ożyły. Pamiętałem co
powiedziała. Usiadłem na niej i popatrzyłem na przekwitłe kwiaty
wiśni, które wirowały niesione przez wiatr.
-
Życie jest krótkie i piękne jak kwiaty sakury.- przypomniałem
sobie. W końcu stałem i odwróciłem się. Zrobiłem kilkanaście
kroków, gdy powiał wiatr. Doleciał do mnie jaśminowo- piżmowy
zapach. To niemożliwe pomyślałem ale naprawdę go czułem. To był
jej zapach. Dobrze go zapamiętałem.
-
Sasuke.- usłyszałem melodyjny głos. Odwróciłem się, ale nikogo
nie widziałem. Rozczarowany ruszyłem. To było złudzenie. Nie
mogłem czuć jej zapachu perfum, które tak uwielbiała. Do moich
uszu doleciał śmiech brzmiący jak dzwoneczki. Uśmiechnął się
lekko. Choć nie widziałem jej to czułem, że jej przy mnie i
zawsze będzie. To ona nauczyła mnie miłością. Była moją
bratnią duszą. Wniosła do mojego jałowego życia tyle ciepła i
radości, że nigdy tego nie zapomnę. Wiedziałem, że kiedyś znów
się spotkamy. Byliśmy sobie przeznaczeni i jesteśmy. Choć nasze
szczęście nie trwało długo to cieszyłem się, że mogłem
spotkać Sakurę i poznać smak miłości. Byłem za to wdzięczny
losowi.
-
Kiedyś znów się spotkamy.- powiedziałem na głos. – w innym
życiu.- dodałem, odprowadzany jej śmiechem, który dał mi
nadzieję i wiarę że kiedyś znów ją ujrzę.
Jednopartówka "SasuSaku - Moje marzenie"
Witam
Cię Drogi Pamiętniku.
Zaczynam Cię
pisać, bo mam mały problem związany z moim organizmem… ale to
później. Zacznę od początku.
Nazywam się
Sakura Haruno. Moim marzeniem jest zostać sławną Gitarzystką,
lecz to się nie spełni. Jestem bardzo biedna, a moja rodzina ledwo
wiąże koniec z końcem. Nie mam nawet pieniędzy na naukę gry.
Próbowałam już zarabiać, ale musiałam oddać pieniądze na moją
rodzinę. Mój tata zostawił mnie, trójkę mojego młodszego
rodzeństwa i mamę. Jesteśmy sami, mama bierze jakieś dodatkowe
prace, ale to nie wystarcza.
Gitarę trzymałam
tylko kilka razy na lekcji muzyki, ale wiem, że chcę na niej grać.
Gdy tylko usłyszę dźwięki Gitary Elektrycznej od razu czuje, że
żołądek mi się przekręca. To jest uczucie nie do opisania.
Mam dwie najlepsze
przyjaciółki. Obie wiedzą o moim marzeniu. Nazywają się Hinata
Hyuga i Ino Yamanaka. Ino jest z nas najbogatsza i wiele razy
próbowała mnie na mówić, że zapłaci za moje lekcje, ale się
nie zgodziłam.
Jest już 17:00,
wracamy właśnie z kina. Przechodziłyśmy obok sklepu muzycznego i
ja znowu oczywiście do niego weszłam, aby trochę popatrzeć na
Yamaha ERG 121 U- jest to mój wymarzony rodzaj gitary.
Jest to czarna
Gitara Elektryczna. Jest naprawdę piękna. Dziewczyny weszły za mną
i Ino zaczęła swój monolog.
-
Sakura jeśli chcesz to zawsze…- nie dokończyła, bo jej
przerwałam.
-
Ino nawet nie zaczynaj. Nie chcę jałmużny.- mruknęłam i ruszyłam
do znanej mi części sklepu.
-
Ale Sakuro to będzie pożyczka…
-
Taa, a wtedy nie będę miała z…- przerwałam, bo usłyszałam
dźwięk mojej kochanej Gitary Yamaha.
Pobiegłam tam i
zobaczyłam chłopaka. Miał krótkir czarne włosy i tak delikatnie
oraz sprawnie pociągał za struny. Nie widziałam jego oczu, bo miał
je lekko przymknięte. Serce mi zabiło szybciej, gdy usłyszałam
kawałek utworu Skillet- Hero. Przerwał i uśmiechnął się do
jakiegoś chłopaka.
-
Bracie, to jest Gitara której szukałem.- powiedział, podszedł do
tego chłopaka i ruszyli to Roch Lee- właściciela sklepu.
Już nie zwracałam
uwagi na dziewczyny, tylko poszłam za nimi.
-
Chcę tą Gitarę.- powiedział i położył ją na ladzie.
-
Nie…- szepnęłam do siebie. Lee spojrzał na mnie smutno. Chłopak
podążył za jego wzrokiem, a ja szybko schowałam się za regałem
z płytami gramofonowymi. Niestety chłopak mnie zauważył.
-
Kim jesteś?- zapytał podchodząc do mnie. W ręku trzymał Gitarę.
Spojrzałam na nią. Było mi jej szkoda. Obiecałam sobie, że jeśli
zarobię to ją kupię. Niestety, jednak mi się nie udało.
-
Nie ważne.- wybiegłam z sklepu i skierowałam się do parku.
Usiadłam na ławce.
I co teraz mam
zrobić? Już nie znajdę takiej drugiej. Była wspaniała i idealna.
Po chwili przyszły do mnie dziewczyny. Usiadły obok mnie.
-
Przykro mi Sakura, ale mogłaś przyjąć moją kasę i oddać jak
zostaniesz sławna.- powiedziała Ino.
-
Nie pocieszasz jej.- powiedziała Hinata i mnie przytuliła.
-
Dziewczyny chcę być sama.- wstałam dałam krok do przodu i
poczułam, że robi mi się słabo. Upadłam i straciłam
przytomność.
Już dawno czułam
się słabo, ale nie chciałam nie potrzebnie niepokoić moją mamę.
Dziewczyny zabrały mnie do szpitala i tam okazało się, że mam
raka. Tak za 1 rok, a może szybciej umrę. Teraz przed śmiercią
mam zamiar spełnić moje marzenia za wszelką cenę. Nie wiem jak to
zrobię, ale jakoś mi się uda.
Przecież mam
dopiero 16 lat i mało przeżyłam. Dlatego nauczę się gry na
Gitarze i dam koncert w naszej miejscowości, a potem mogę umierać.
Lekarze wypuścili
mnie ze szpitala, ale kazali moim przyjaciółką mnie pilnować,
abym nie zasłabła. Teraz coraz szybciej się męczę mimo to
kombinuję ciągle pieniądze na naukę i Gitarę. Mam zamiar odkupić
Yamahę od tego chłopaka ze sklepu.
Szłam właśnie
przez park, gdy nagle zobaczyłam tego chłopaka. W ręce trzymał
futerał z Gitarą, a obok niego szedł ten drugi. Chyba jego brat,
bo był do niego podobny. Podbiegłam do niego, ponieważ skręcał w
bok, kierując się tym samym do centrum parku.
-
Hej!- krzyknęłam.- Zaczekaj!- byłam lekko zdyszana, bo moja
kondycja robi się coraz gorsza. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-
Cześć, to ty jesteś tą smutną dziewczyną z sklepu?- bardziej
stwierdził niż spytał.
-
Tak.- wysapałam.- mam pytanie. Ile chcesz za ta gitarę?
-
Nic, nie sprzedam jej. Jest wspaniała.- powiedział z lekkim
uśmiechem.
-
Proszę zależy mi na niej.- zaczęłam.- Powiedz ile chcesz za nią,
a uzbieram tyle.- powiedziałam z nadzieją.
-
Nie.- upierał się.
-
Proszę.- nic więcej nie powiedział, tylko odwrócił się i
poszedł.
Ja spuściłam
głowę i ruszyłam do domu. Dziewczyny szły obok mnie i nic nie
mówiły. Lecz Ino i Hinata miały plan o którym wtedy nie
wiedziałam.
Weszłam do domu i
usłyszałam jak dwójka moich najmłodszych braci się kłóciło.
Głowa mnie bolała i nie miałam na nic siły. Weszłam do mojego
pokoju który dzielę z Konohamaru ( jest 3 lata ode mnie młodszy).
Położyłam się wykończona na łóżku i zamknęłam oczy.
-
Sakura…- usłyszałam Konohamaru.- pomożesz mi z bliźniakami?-
zapytał. Spojrzałam na niego słabym wzrokiem.
-
Nie mam siły.- powiedziałam i zasnęłam.
Obudziłam się
następnego dnia bardzo głodna. Teraz mogę spać naprawdę długo.
-
O nie! Nie odrobiłam lekcji.- mruknęłam cicho. Wyczołgałam się
z łóżka i poszłam do kuchni. Konohamaru i bliźniaki jeszcze
spali. Zrobiłam śniadanie, przy okazji trochę podjadając.
-
Sakura czemu robisz śniadanie?- była to moja mama. Uśmiechnęłam
się do niej blado. Byłam nadal smutna z powodu Gitary.
-
Jestem głodna.- powiedziałam wracając do czynności, którą mama
mi przerwała.
-
Daj ja dokończę, a ty siadaj.- powiedziała i zabrała mi nóż.
-
Jestem trochę zła.- mruknęłam siadając na krześle.- Pamiętasz
opowiadałam ci o Gitarze u Lee Yamaha się nazywała. Taki jeden
kupił ją przede mną i nie chce mi jej odsprzedać.
SOBOTA
Chodziłam z
Konohamaru po mieście i zbierałam ulotki z pracą dla nastolatków.
Mój brat chował je do torby. Mam zamiar wziąć obojętnie jaką
pracę i zarobić ponad 1000 złoty, a następnie kupić gitarę,
nauczyć się na niej grać, a potem założyć zespół i zagrać
koncert. I to tylko w 1 rok. Wróciliśmy do domu i oboje zaczęliśmy
dzwonić.
Konohamaru był na
początku przeciwny temu, ale jakoś go przekonałam, że teraz nie
mam nic do stracenia. Zgodził się.
-
Mam.- krzyknął. Chwilę rozmawiał, a ja czekałam z
niecierpliwością. W końcu skończył.- Nie będziesz musiała się
przemęczać, bo masz tylko pilnować domu i psa który tam będzie.
Zaczynasz o 16, a kończysz o 18:30, bo wtedy wracają jej synowie.
Jest to w tej bogatej dzielnicy z willami. Suma pieniędzy to za
godzinę 30 złoty, bo jest to duży Dom.- zakończył, a ja
krzyknęłam ze szczęścia.
-
To razem wynosi…- obliczyłam w pamięci.- 105 złoty dziennie.
Kiedy zaczynam?
-
Od jutra. Tu masz adres.- podał mi kartkę na której uprzednio
zapisał adres.
NIEDZIELA:
dzień pracy…
Szłam razem z Mamą
do tej kobiety. Mama chciała upewnić się, że nic mi nie będzie
tam grozić. Ostrzegłam mamę, aby nie mówiła nic o moim raku, bo
wtedy nie dostane tej pracy. Weszliśmy na piękną, wielką posesję
rodziny Uchiha. Zadzwoniłam na dzwonek i po chwili otworzyła mi
niska drobna i ładna kobieta. Miała na oko 40 lat, długie czarne
włosy, ciemne oczy i wystające kości policzkowe.
-
Pani Uchiha?- zapytałam.
-
Tak. To ty jesteś Sakura?- pokiwałam głowa. Wpuściła nas do
środka.
Gdy moja mama
gadała z właścicielką domu ja zostałam oprowadzona po nim.
Oprowadzała mnie gosposia. Grubsza kobieta mogła mieć zaledwie 45
lat. Następnie poznałam psa którego miałam pilnować. Był to
szaro biały Husky, wabił się Apollo. Pies starszego syna kobiety.
O 16 kobieta i
gosposia opuściły Dom i zostawiły mnie samą. Obiecałam Ino, że
będę puszczać do niej sygnały co 15 minut. Mówiłam jej, że to
przesada, ale uparła się przy swoim. Powiedziała, że nigdy nic
nie wiadomo.
Przez te 3 godziny
siedziałam i się nudziłam. Więc razem z Apollo poszliśmy na górę
i zaczęłam zwiedzać dokładniej Dom.
Zaglądałam do
każdego pokoju i właśnie wchodziłam do ostatniego, gdy nagle
usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybko zamknęłam drzwi i zbiegłam
na dół. Poszłam otworzyć, za nim to zrobiłam wyrównałam
przyśpieszony oddech. Od kluczyłam drzwi i zastałam tam chłopaka
ze sklepu.
-
Co ty tu robisz?- zapytałam zdziwiona.
-
Ja? Mieszkam.- powiedział nonszalancko i wszedł do środka,
omijając mnie.- Zapomniałem kluczy. Ściągnął skórzaną kurtkę,
a następnie buty.- Ty pilnujesz teraz nasz Dom?- zapytał.
-
Tak, a co przeszkadza?- zapytałam wyzywająco. Nagle poczułam
ukłucie w sercu. Lekarze mówili, że będę miała czasami bóle
serca. Chwyciłam się za nie i cicho jęknęła.
-
Nie, nie przeszkadza.- spojrzał na mnie.- Coś się stało?-
zapytał.
-
Nie, to nic.- mruknęłam.
-
Dziwne. Jesteś taka mała i drobna i wytrzymałaś z Apollo?-
zapytał zdziwiony. Ruszyłam za nim do salonu. Pies podszedł do
mnie, a ja go pogłaskałam.
-
Czemu się pytasz?- usiadłam obok niego. Do 18:30 zostało jeszcze
15 minut.
-
Bo on nawet mi robi piekło, gdy z nim zostaję.- powiedział.-
Słucha się tylko Itachi’ego, mojego brata.
-
Ja zawsze dogadywałam się dobrze z zwierzętami.- powiedziałam.
-
Jeśli chcesz to możesz już iść. Itachi zaraz też powinien być.-
powiedział zmieniając temat.
-
Nie, poczekam, aż będzie 18:30. Mam płacone za 3 i pół godziny,
więc tak będzie.- poszłam do kuchni nalać sobie do szklanki wodę
mineralną.
-
Widzę, że czujesz się tu swobodnie, jak u siebie.- powiedział, a
na jego ustach zabłąkał się ironiczny uśmiech.
-
To moja woda, a poza tym twoja mama powiedziała, że do 18:30 mam tu
się czuć jak u siebie.- powiedziałam, a po chwili mój telefon
odezwał się piosenka Skillet’a. Dzwoniła Ino.
-
Sakura nic ci nie jest? Miałaś zadzwonić 5 minut temu.-
powiedziała z wyrzutem.
-
Wszystko okej. Zaraz będę wychodzić, jeśli chcesz możesz po mnie
wyjść.- rozłączyłam się.
-
Wzięłaś tą pracę, aby kupić moją Gitarę?- zapytał.
Spojrzałam mu w oczy, były czarne niczym noc. Ciągle uśmiechał
się chytrze. Włosy lekko zachodziły mu na buzie i oczy. Wyglądał
na osobę, która niczym się nie przejmuje.
-
Tak.- teraz to ja się uśmiechnęłam.
-
Jesteś zdeterminowana, ale i tak ci jej nie sprzedam.- powiedział.
Ja posmutniałam. Po chwili zadzwonił mój telefon, był to
minutnik. Bez słowa ruszyłam do korytarza.
Chłopak nawet za
mną nie poszedł. Otworzyłam drzwi, które znowu były zakluczone.
Za drzwiami stał Itachi z prawą ręką uniesiona do góry i zgięta
w piąstkę.
-
O, hej! Właśnie miałem…- zaczął ale ja mu ponuro przerwałam.
-
Niech zgadnę pukać? Bo zapomniałeś kluczy tak jak ten drugi, co?-
ominęłam go i ruszyłam w stronę bramki.
-
Jakie przywitanie.- usłyszałam jeszcze wesoło wypowiedziane słowa.
PONIEDZIAŁEK:
szpital, godzina 12…
Znowu zrobiło mi
się słabo i zemdlałam, co spowodowało, że znalazłam się w
szpitalu. Jeśli tak dalej pójdzie to moje marzenie się nie spełni.
-
Sakura, proszę, dam ci kasę tylko przestań się przemęczać.-
powiedziała Ino.
-
Nie przejmuj się kochana.- powiedziałam. Siedziałam na kozetce u
lekarza.- wszystko będzie okej. Nie umrę dopóki nie spełnię
mojego marzenia.- tak myślę, dodałam w myślach.
Pracowałam już
tydzień u rodziny Uchiha i zarobiłam już 910 złoty. Jest kolejna
sobota pracy siedziałam na kanapie przed plazmą u Uchihów.
Czekałam z pieniędzmi w ręce na Sasuke (tak nazywa się ten
chłopak z sklepu). Miałam nadzieję, że mi sprzeda Gitarę. Dam mu
więcej niż kosztowała, bo w sklepie była warta 695 złoty.
Apollo miał łeb
położone mi na kolanach i spał. Po chwili ja też zasnęłam. Nie
wiedziałam, która była godzina kiedy się obudziłam, ale
telewizor był wyłączony, lecz Apollo nadal leżał mi na brzuchu.
Zaraz na brzuchu? Przecież zasnęłam na siedząco i nie byłam
przykryta kocem.
-
O widzę, że się obudziłaś?- usłyszałam wiecznie sarkastyczny
głos. Usiadłam i spojrzałam za siebie. Stał tam Sasuke.- Wiesz,
nie wiem co zrobiłaś Apollo, ale gdy tylko przykryłem cię kocem
pies z powrotem się obok ciebie położył i był smutny.- zakończył
z chytrym uśmiechem.
-
Nie ważne.- machnęłam dłonią.- Sprzedasz mi tą Gitarę? Proszę…
Bardzo mi na niej zależy. Dam ci 910, a to więcej niż za nią
dałeś.- powiedziałam.
-
Dlaczego ci tak na niej zależy?- zapytał. Posmutniałam.
Zastanawiałam się, czy powiedzieć mu o moim raku.
-
Bo… Bo…- zająknęłam się.- bo ja za rok umrę, a moim
marzeniem jest nauczenie się gry na gitarze i danie koncertu na tej
Yamaha ERG 121 U.- zakończyłam.
-
Naprawdę umrzesz?- zapytał cicho.- Nie ściemniasz?- znowu poczułam
ukłucie w sercu. Musiała być około 19. Wiem to bo ostatnio często
o tej godzinie moje serce mnie zaczyna kłóć. Chwyciłam się za
nie.- Co się stało?- zapytał i podszedł do mnie.
-
To nic. I nie ściemniam. Mam raka. Proszę sprzedaj mi ją.
Przyrzekam, że za 13 dni mnie już nie będzie, bo będę miała
kasę by opłacić nauczyciela.- powiedziałam, a do oczu napłynęły
mi łzy.
-
No dobra. Zaraz ci przyniosę Yue.- spojrzałam na niego zdziwiona.
-
Nazwałeś Yamahę Yue?- zapytałam, z uśmiechem, ale po policzkach
leciały mi nadal łzy. Podszedł do mnie, otarł krople i
powiedział.
-
Tak, bo Yue to ładne imię.- pobiegł na górę. Ja spojrzałam na
telefon. Nie było żadnych nieodebranych. Zajrzałam do ostatnio
wybieranych. Sasuke dzwonił do Hinaty, Ino i mamy.- Proszę, ale
najpierw kaska.- powiedział wyciągając do mnie rękę po kasę.
Bez słowa mu ją dałam i chciałam odebrać Gitarę, ale on zaczął
uciekać.- Jeśli ci na niej zależy to mnie złap.- pobiegł na
górę.
-
Apollo pomożesz mi?- pies wesoło szczeknął i zaczął wbiegać po
schodach. Ja pobiegłam za nim. Biegałam od drzwi do drzwi, ale
nigdzie nie znalazłam Sasuke. Tak jakby wyparował. Wtedy poczułam,
że robi mi się słabo i upadłam na podłogę.
Znowu leżałam w
szpitalu. Obok mnie była Yamaha i leżała w otwartym futerale. W
pomieszczeniu nikogo nie było. Po chwili do środka wszedł Sasuke i
Ino, a za nimi Hinata i Konohamaru.
-
Przepraszam.- wykrzyknął Sasuke i podbiegł do mnie.- Nie miałem
pojęcia, że nie możesz się przemęczać.
-
Taa, bo każdy człowiek z rakiem może skakać, biegać i najlepiej
uprawiać zapasy.- powiedziała z sarkazmem Ino.
-
Nic się nie stało.- powiedziałam.
-
Wiesz co wymyśliłem?- zapytał Sasuke.- W ramach przeprosin, będę
cię uczyć gry na Gitarze.- uśmiechnął się ciepło.
Chwilę się wtedy
zastanawiałam no i się zgodziłam, ponieważ nie wiedziałam ile
czasu mi zostało.
Więc tak się
stało. Sasuke wziął sobie miesiąc wolnego. (Zapomniałabym, bo
Sasuke ma 19 lat i już pracuje). Zaczął mnie codziennie uczyć od
17 do 18:30. Sasuke nie mógł uwierzyć, że nauczyłam się tego
naprawdę szybko. Po dwóch tygodniach umiałam już prawie doskonale
grać.
…
i wtedy zaczęły
się kłopoty. Mój organizm przestał być tak silny i od tygodnia
leże w szpitalu. Mam już tego miejsca serdecznie dość. Sasuke,
Hinata, Ino i reszta moich ukochanych osób ciągle mnie odwiedzały,
gdyby nie oni nie wiem jakbym wytrzymała. Itachi, tylko raz w
tygodniu mógł przyprowadzać Apollo do szpitala. Pies przywiązał
się do mnie, a ja do niego.
Byłam coraz
bardziej przygnębiona i miałam coraz mniej sił. Już się nie
uśmiechałam, nie grałam na Gitarze i nie rozmawiałam, nie miałam
siły. Czułam się okropnie. Sasuke grał za mnie na Gitarze.
Jestem tak słaba,
że nie mam już sił czasami pisać w tym moim pamiętniku. Czasami
przypominam sobie jak się wygłupiałam z dziewczynami. Jak Lee
śmiał się ze mnie, gdy w jego sklepie próbowałam zagrać na
Yamaha. Strasznie za nimi tęsknię. Mimo, że pogodziłam się z
tym, że umrę to nie mogę sobie wybaczyć tego, że nie zagram
koncertu.
Już kilka razy
miałam chęć powiedzieć wszystkim dobranoc na wieki, bo tak
okropnie się czuję. W nocy płaczę w poduszkę z bez silności.
Zawsze unikałam słabości. Często biłam się z chłopakami z
mojej klasy, gdy tylko mnie lub Ino oraz Hinate obrazili.
Nagle do mojej Sali
weszli Sasuke i Itachi. Sasuke trzymał w reku moją gitarę.
-
Możesz wstać?- zapytał Itachi. Co za głupie pytanie.
-
No jasne, mogę nawet tańczyć w balecie.- mruknęłam sarkastycznie
i ziewnęłam.
-
Itachi nie dołuj jej.- powiedziała Ino, która zeszła za nimi.-
Wyjdźcie stąd. Muszę pomóc jej się ubrać, a ty Sakura nie
zadawaj pytań.
Nie miałbym
nawet sił. Pomyślałam. Po chwili chłopacy jechali moim
łóżkiem w stronę windy. Zjechali ze mną na parter i skierowali w
stronę dworu.
-
Co robicie?- zapytałam lekko zdziwiona.
-
Pomagamy ci zrealizować twoje marzenia.- powiedział Sasuke i
chwycił mnie za dłoń.
Zapomniałam
wspomnieć, Pamiętniku. Sasuke zaczął mi się podobać, ale nie
chciałam mu tego mówić, bo jeżeli ja mu się też podobam to nie
chcę, aby on cierpiał.
-
Jak to?- zapytałam coraz bardziej podejrzliwa.
-
Zobaczysz.- powiedział i wyjechaliśmy na dwór. Przede mną była
wielka scena, a na niej. Ino za perkusją, Hinata za keyboardem, a
Konohamaru z basem w ręce.- wszyscy dla ciebie nauczyli się grać.
Teraz tylko jeszcze ty brakujesz. Utwory znasz, są to Skillet’a
twoje ulubione.
Sasuke śpiewał.
Miał idealny głos do ich piosenek.
To był mój
najwspanialszy dzień. Muszę się pożegnać Pamiętniku. Dziękuję
Ci, że ze mną byłeś i chłonąłeś moje myśli, ale to już
koniec. Wiem, że dziś umrę. To koniec. Moje marzenie zostało
spełnione i mogę trafić do nieba lub tam gdzie wyśle mnie Bóg.
Chcę cię jeszcze
upewnić, że KOCHAM SASUKE!
Jest mi ciężko
się żegnać z innymi, ale wiesz jak to bywa. Jak trzeba odejść to
nie wolno się sprzeciwiać. Mam nadzieję, że Sasuke znajdzie sobie
kogoś przy kim będzie szczęśliwy. Dobranoc.
Hej tu Sasuke. Tak,
Sakura już nie żyje. Też ją kochałem i strasznie za nią
tęsknię. Mała cwaniara ukryła ten pamiętnik w futerale w
wydrążonej dziurze na dnie. Dopiero po roku czasu znalazłem ten
pamiętnik. Wszyscy przeżyli jej śmierć.
Ja… Tak tęsknię
za nią. Była jedyną i pierwszą osobą, którą pokochałem. Nawet
teraz po roku czasu nie mogę o niej zapomnieć. Jej szmaragdowe,
piękne oczy, długie, różowe włosy. Wszystko mam przed oczami tak
jakby po prostu chwilę temu opuściła mój Dom. Czasami się
zastanawiam, czy ja będę musiał tracić wszystkie osoby, które
pokocham? Tego się nie dowiem, ale dla niej codziennie gram nad jej
grobem.
~by
Kim Nakadai
Subskrybuj:
Posty (Atom)