wtorek, 7 sierpnia 2012

Jednopartówka numer 3

Skarbie, wciąż cię kocham…

(Sasusaku)

Sakura

Według wierzeń wielu religii, ślub to najważniejsze wydarzenie w życiu kobiety… Ale mnie się to nie tyczy. Jest to dla mnie ważne ale nie aż tak, żeby robić wokół tego tyle zamieszania. Ja sama wolałabym stanąć przed ołtarzem w dżinsach i ulubionej koszulce, która jest pamiątką z koncertu Nirvany. Powiedziałabym szybko sakramentalne tak a zaraz po tym wskoczyłabym na motor z moim świeżo upieczonym mężem i odjechała w siną dal – jak najdalej od denerwującej teściowej.

Po moim wyznaniu, mój narzeczony powiedział, że jestem najwspanialszą kobietą, którą kiedykolwiek spotkał i gdyby do tej pory mi się nie oświadczył to zrobiłby to właśnie w tamtym momencie. Nasze plany musiały niestety zostać zmienione. Jego matka, gdy dowiedziała się o naszym pomyśle, zrobiła nam karczemną awanturę i zarzekła się, że jeżeli nie zmienimy zdania, przyczynimy się do jej przedwczesnej śmierci. Tak więc zostałam zmuszona do wzięcia udziału w hucznej ceremonii, która odbędzie się za parę minut. Na razie jestem skazana na siedzenie z moją przyszłą matką i szwagierką w jednym pokoju a także zgodzenie się na ich zabiegi kosmetyczne.

Obydwie były w siódmym niebie.

- Wyglądasz ślicznie, Sakuro. – powiedziała Temari, poprawiając moje dopiero co zrobione loki. Patrząc na swoje odbicie w lustrze, byłam zupełnie innego zdania niż ona. Wyglądałam jak beza, dosłownie. Moja „kochana” teściowa zaoferowała a raczej wzięła sprawę w swoje ręce i bez jakiejkolwiek konsultacji ze mną, zaplanowała cały mój ślub – łącznie z suknią, która jest okropna. Ogromna, szeroka z dużymi bufkami przy ramionach i ze sporym kloszem. Welon podobny wielkością do tego, jaki miała Księżna Diana na swoim ślubie. Jest to projekt „mamusi”, wykonany przez jakąś jej przyjaciółkę.

Oczywiście musiałam się nią zachwycić, chociaż nie było czym. Nie miałam zamiaru pojawić się w niej publicznie na moim ślubie. Nie w takiej sukni.

Już wcześniej obmyśliłam plan zemsty na mojej znienawidzonej teściowej i jej córeczce. Jak to możliwe, że one są rodziną mojego narzeczonego… Kompletnie różne osobowości a są ze sobą spokrewnieni.

Kiedy Tsunade, moja przyszła mamusia, chwyciła lakier do włosów do pokoju wbiegła, zgodnie z umową, moja przyjaciółka - Ino. W brzoskwiniowej kiecce.

Oczywiście ten okropny projekt także wyszedł spod ręki genialnej Tsunade. Cała w falbanach…

- Stało się coś strasznego…. – z udawanym przerażanie, stała przed nami, trzymając w dłoni brzydki kapelusz do kompletu. – Dziewczynki od kwiatów siedzą w łazience i wymiotują na wszystkie strony świata…

Nie minęła sekunda jak pisnęły z przerażenia a już ich nie było. Jak tylko zniknęły nam z oczu, do pokoju wpadła moja druga druhna i przyjaciółka - Karin. Zatrzasnęła drzwi i zakluczyła je, w obawie, że zombie wrócą. Oparła się o ścianę i zjechała po niej, niszcząc kreację. Ale nie miałam jej tego za złe.

- Wyglądasz jak ciastko z kremem… - powiedziała Ino, śmiejąc się głośno. – Dobra chodź, zrobimy z tobą porządek bo zaczynasz przypominać siostrę Frankensteina. – podeszła do mnie i pomogła uwolnić się z niej. Odpinała zamek, który zaciął się w połowie drogi, wiec… rozerwałyśmy cały strój. Nie powiem, dało mi to naprawdę dużą satysfakcją.

- Zauważyłyście jak jest cicho i spokojnie jak tych dwóch jędz nie ma? – spytała się nas Karin, która miała na twarzy nieopisaną błogość. Na czworakach podeszła do swojej torebki, z której wyciągnęła nożyczki. Z ogromnym uśmiechem na twarzy zaczęła ciąć sukienkę. – Nie mogę się doczekać ich min jak zobaczą te wszystkie zmiany.

- Ja też. – powiedziałam, siadając przy toaletce. – Wiesz… zastanawiam się, czy ona jest aż tak głupia na jaką wygląda… No bo kto mądry, uwierzyłby mi na słowo, że wystąpię jako tort śmietankowy, na własnym ślubie?

___________________________________________________________________

Dziewczynki od kwiatów, które ostatnią godzinę oglądały Barbie w Dziadku do Orzechów,  stały z koszyczkami w dłoniach i czekały na znak. Okropne sukienki, uszyte z tego samego materiału co druhen, leżały teraz w piwnicy, wrzucone tam przeze mnie. W najbliższej przyszłości posłużą do ogrzania domu parafialnego.

Zanim zaczęły oglądać bajkę, Ino kazała im się przebrać w słodkie bladoróżowe sukienki, które uszyła Karin w swoim salonie sukien ślubnych. Były bardzo skromne, bez żadnych wzorów i ozdób. Jedynie na wysokości brzucha, umieściłyśmy małe róże, które dodały im uroku. Wszystkie były uczesane w koczki, w które wpięłyśmy kwitnącą wiśnie. Wyglądały o wiele śliczniej niż w tamtym stroju…

Ino i Karin przebrały się w sukienki w kolorze beżowym. Były proste, dopasowane do ciała – tzw. mała czarna. Włosy miały rozpuszczone a każda w dłoni trzymała malutki, skromny bukiecik z konwalii. Prezentowały się wspaniale w porównaniu z tamtą brzoskwinią kreacją, pełną falban, którą miały na sobie jeszcze półgodziny temu. Czekałam teraz na moment, w której zobaczę minę Tsunade. Niech wie, że ja nie tańczę tak jak ktoś mi zagra.

W końcu zabrzmiały pierwsze takty marszu weselnego ale wiedziałam, że nie będzie trwać długo. Ksiądz zgodził się na parę ulepszeń, które postanowiłam wprowadzić. Zna mnie od wielu lat i wie jaka jestem. Wszystkie moje pomysły zatwierdził ale kazał mi zapytać własnego sumienia, czy nie będzie miało z tym problemu.

Raczej nie. Czuje się wspaniale robiąc to co w tym momencie robię.

Drzwi otwarły się i ruszyłyśmy do przodu. Dziewczynki płynęły po dywanie rzucając kwiatki na drogę, którą miałam przebyć. Moje druhny też już ruszyły, posuwając się do przodu powoli, tak jak było ustalone. Ja na razie stałam w miejscu, czekałam aż pojawi się koło mnie mój przyjaciel, Naruto, który miał poprowadzić mnie do ołtarza. Po sekundzie stał przy mnie. W eleganckim garniturze i nastroszonych blond włosach wyglądał cudownie. Włożyłam mu ramie pod ramię  i dałam ustalony znak: pstryknęłam palcami i uśmiechnęłam się szeroko. Organista od razu zmienił płytkę.

Najpierw rozbrzmiała gitara a zaraz za nią perkusja i rozległ się głos, bez którego nie mogłabym tak po prostu wziąć ślubu. On jest moją częścią…

- Load up on guns and bring your friends. It’s fun to lose and to pretend. She’s over bored and self assured. Oh no, I know a dirty word. 

Nirvana – Smell Like Teen Spirit         

http://www.youtube.com/watch?v=hTWKbfoikeg&feature=relmfu

Z daleka widziałam jak twarz mojej teściowej robi się czerwona a z jej nozdrzy dymi para. Zupełnie jak w tych bajkach o bykach. Z początku były pewne obiekcje przed puszczeniem tej piosenki w kościele ale Hidan, ksiądz, który ma udzielić mi ślubu, zgodził się zrobić wyjątek. Sam przyznał mi, że jest jego wielkim fanem ale nie może uwierzyć jak mógł tak nisko upaść pod koniec życia.

Z ogromnym uśmiechem przeszłam przez całą drogę prowadzącą do ołtarza, słysząc po drodze różne głosy zachwytu nad moją suknią. Nie dziwię się. Była długa do ziemi, bez jakichkolwiek ramiączek, z dużym dekoltem. Talie przepasałam paskiem pokrytym fałszywymi diamencikami, a na głowie miałam malutki kapelusik, upięty z boku głowy. Skromnie, ślicznie, niewinnie… Czego chcieć więcej?

Kiedy dotarłam do końca dywanu, zobaczyłam to na co bardzo czekałam. Wściekła mina, na której malowała się również przegrana, była najwspanialszym prezentem ślubnym jaki na razie dostałam. Teraz już wie, że nie wolno zadzierać ze mną i na pewno następnym razem nie wtrąci się już do mojego życia.

Zrobiłam jeszcze parę kroków i stanęłam przed moim narzeczonym, Sasuke Uchiha. Patrzał na mnie wzrokiem, który oznaczał, że wie wszystko co zrobiłam. Ale uśmiechnął się do mnie i bezgłośnie powiedział „kocham cię”.

___________________________________________________________________

Sakramentalne „TAK” powiedzieliśmy już normalnie, bez żadnych wymysłów – z mojej strony. Tym razem Sasuke zaskoczył mnie swoimi słowami przysięgi. Były krótkie ale ważne.

- Sakura… Jestem twój. Cały twój. Tak długo, jak będziesz mnie chciała. – założył mi na palec obrączkę i nie czekając na pozwolenie, wziął mnie w ramiona i pocałował. Do naszych uszu nie doszło już – ’możesz pocałować pannę młodą’.

My byliśmy już w swoim świecie.

Zamkniętym dla innych.

Kiedy oderwaliśmy się od siebie, chwycił moją dłoń i razem wybiegliśmy z kościoła, już jako mąż i żona. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami, gdzie rzuciłam za siebie bukietem. Złapała go Tayuya, dziewczyna mojego partnera z pracy.

Mhm… Szykuje się kolejny ślub...

Puściłam jej oczko i pomachałam wszystkim gościom. Nasi przyjaciele otworzyli przed nami wrota kościoła a sami wyszli na zewnątrz, przygotowani do rzucania ryżem.  Zbiegaliśmy po schodkach, zatrzymując się dopiero na ostatnim. Odwróciliśmy się w stronę gości, machając na pożegnanie. Ryż utkwił w moich włosach i sukience ale nie zwracałam na to uwagi. Byłam szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa.  W jednej sekundzie wykonałam obrót i stanęłam przed Sasuke, chcąc go kolejny raz pocałować…

Ale w tym momencie poczułam ogromny ból w plecach. Moja głowa wygięła się do tyłu i zabrakło mi tchu. Miałam przed sobą twarz mojego męża ale zupełnie rozmazaną. Coś do mnie mówił, nie wiem jednak co. Jedyne co pamiętam to ciemność…

___________________________________________________________________

Moje następne wspomnienie to lampa. Zwykła lampa szpitalna, którą zobaczyłam gdy się obudziłam. Wpatrywałam się w sufit a tam ona mrugała. Raz się świeciła, a raz nie. Byłam strasznie ociężała, nie mogłam ruszyć żadną częścią ciała a wzrok, chociaż widziałam tą lampę, miałam zamazany. Koło mnie coś pikało, coś bardzo denerwującego. Gdybym nie była przykuta do łóżka, wyrzuciłabym ten sprzęt przez okno. Chciałam coś powiedzieć ale moja krtań była jakby sucha. Jedyne co mogłam z siebie wydusić to coś na miarę jęku.

Ktoś to usłyszał, bo od razu pojawiła się koło mnie jakaś kobieta. Wyglądała co najmniej dziwnie jakby nie powiedzieć strasznie. Blond włosy sterczały jej na wszystkie strony, a upiornym dodatkiem były czarne, o ogromnych oprawkach, okulary. Biały kitel upewnił mnie w przekonaniu, że jestem w szpitalu. Pielęgniarka czy lekarka, zrobiła chyba ogromne oczy i zaczęła się modlić, co jakiś czas mówiąc coraz głośniejszym szeptem.

- To cud… Boże, stał się cud.

Nie wiedziałam o co jej chodziło. I chociaż jestem katoliczką jakoś trudno mi uwierzyć w jakiekolwiek cudy więc wzięłam ją za jakąś wariatkę, której przywidział się cień jakiegoś świętego. Starałam się poruszyć głową w lewo ale nie mogłam. Od razu czułam ogromny ból. Przez chwilę miałam nadzieje, że może ta pani mi pomoże ale ona zamknęła się w swoich czterech ścianach mózgu i dziękowała Bogu za wspaniały cud. Ale, kurwa, o jaki cud jej chodzi?

Nagle do pokoju czy pomieszczenia wszedł mężczyzna. Wyglądał na bardzo starego ale doświadczonego lekarza. Podszedł do mnie i poświecił mi lekarką w oczy. Odzwyczajona od światła, poczułam się strasznie. Jakby ktoś wbił mi igłę w oko. Chyba nabawiłam się światłowstrętu.

- To nie żaden cud, pani Iminoko. – powiedział w końcu, chwytając moją rękę i patrząc na tarczę od zegarka. – Pani Haruno to po prostu silna i twarda kobieta. Ona nigdy nie przegrywa. Nawet gdy walczy z chorobą.

Widząc moje zdziwienie chyba zrozumiał, że chciałabym, żeby ktoś mi powiedział co się wokół mnie dzieje. Ale to czego się dowiedziałam, wcale mi się nie spodobało.

___________________________________________________________________

Podczas mojego ślubu, doszło do zamachu. Na mojego męża, który miał zeznawać przeciwko facetowi, który przemycał lewy alkohol przez granicę. On był celem ale osłoniłam go własnym ciałem, przez co zostałam ranna i miałam uszkodzony kręgosłup. Na szczęście nie uszkodzono żadnego kręgu ani połączenia, jedynym poważniejszym obrażenie było to, że moja szyja może czasami szwankować.

Oczywiście, jeżeli dobrze zrozumiałam słowa doktora. Trudno mi było w to uwierzyć ale była to prawda, z którą muszę się pogodzić.

Niestety, z powodu obrażeń zapadłam w czteroletnią śpiączkę. Wszyscy pomału tracili nadzieje, że kiedykolwiek się obudzę ale, jak się dowiedziałam, nie mój lekarz. Zwierzył mi się, że jest moim wielkim fanem.

Gdy miałam piętnaście lat zaczęłam trenować boks a trzy lata później, wzięłam udział w pierwszych zawodach i pokonałam największą faworytkę – Żmiję. Od tamtej pory, przez całe dwa lata brałam udział w dwudziestu siedmiu walkach, wszystkie wygrane z czego dziewiętnaście przez nokaut. Wiele było transmitowanych w telewizji i stąd właśnie on mnie znał.

Musiałam zakończyć karierę z powodu kontuzji nadgarstka. Jako, że nie miałam zbyt dobrego wykształcenia, musiałam poszukać sobie jakiejś pracy i przypadkowo dostałam się do wojska. Szkolenie nie było straszne, chociaż bardzo ciężkie. Jedyną rzeczą, której nie mogłam znieść to ścięcie włosów – prawie na łyso. Teraz były długie, aż za łopatkę. Ale wtedy miałam ich tyle ile normalny facet. Zdobyłam stopień sierżanta i zrezygnowałam z życia w wojsku. Przeszłam do policji.

Podczas jednej sprawy poznałam Sasuke, był prawnikiem jednego podejrzanego w sprawie o morderstwo. Gdy ona się wyjaśniła, umówił się ze mną na kawę… Do tej pory nie wiem czemu mnie zaprosił ale po tym spotkaniu wszystko działo się bardzo szybko. Nie minął miesiąc jak zamieszkaliśmy razem, a pół roku później mi się oświadczył.

Gdyby nie tamten postrzał, byłabym teraz z pewnością szczęśliwą żoną i matką, mieszkającą w dużym, ślicznym domku z ogródkiem. Niestety nie było mi to dane… Dlatego teraz muszę się wziąć w garść i jak najszybciej dojść do siebie, żeby wrócić do domu.

Na razie byłam codziennie zmuszana do godzinnego, ciężkiego masażu i picia różnych płynów i odżywek, które miały postawić mnie na nogi. Mój lekarz zaproponował mi również akupunkturę, zapowiadając, że to właśnie ona jak najszybciej postawi mnie na nogi. I chociaż dziwnie się czułam z prawie tysiącem igieł w moim ciele, codziennie zgadzałam się na kontynuowanie terapii, chcąc jak najszybciej zobaczyć się z Sasuke.

___________________________________________________________________

Nie zadzwoniono do niego, że się obudziłam. Na moją własną prośbę. Chciałam mu zrobić niespodziankę. Co mi się udało.

Wypisano mnie ze szpitala dwa miesiące po wybudzeniu i pierwsze co zrobiłam to spakowałam wszystkie swoje rzeczy, których i tak nie było dużo. Zmieściłam się w jedną, małą, podręczną torbę, z którą teraz podróżuje po Nowym Yorku. Od półgodziny siedzę w taksówce, która od tamtego czasu poruszyła się tylko o trzydzieści metrów. W takim tempie dojadę do biura mojego męża najwcześniej jutro. Bębnienie palcami w okno bardzo irytowało taksówkarza ale nie zwracałam na niego uwagi. Był to bardzo burkliwy człowiek, od którego czuć było dużą ilość spalonych papierosów.

Kiedy po kolejnych pięciu minutach nie posunęliśmy się dalej, wyszłam bez ostrzeżenie z samochodu. Wyciągnęłam z bagażnika torbę, zatrzasnęłam go głośno i wrzuciłam kierowcy przez szybę dziesięć dolców. Szybciej dojdę na piechotę.

Założyłam na nos okulary i ruszyłam przed siebie. Pamiętam dobrze tamtą drogę, było gorąco i duszno. Ale ja pędziłam przed siebie, co parę sekund skręcając w inną ulicę. Po piętnastu minutach dotarłam na właściwą. Stanęłam przed ogromnym budynkiem i nie wiem czemu bałam się wejść do środka.

___________________________________________________________________

Winda wlokła się niemiłosiernie co z jednej strony mnie cieszyło a z drugiej irytowało. Chciałam jak najszybciej się z nim spotkać ale jednocześnie obawiałam się…

Nie wiem czego.

 Miałam wrażenie, że coś jest nie tak… Coś się zmieniło ale nie wiedziałam co. Na razie wpatrywałam się w tarczę z numerami, czekając aż strzałka wskaże ósemkę.

W końcu wskazała a ja poczułam się dziwnie. Odetchnęłam głęboko i wybiegłam z pomieszczenia, wpadając na jakiś mężczyzn. Ruszyłam dalej, przepraszając ich w biegu. Skręciłam w prawo i otworzyłam ogromne, szklane drzwi, które prowadziły do biura. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to sekretarka. Wciąż ta sama co cztery lata temu. Tenten była zajęta przeglądaniem papierów, chociaż w lewej dłoni trzymała lakier do paznokci.

Gdy weszłam do środka, spojrzała na mnie i momentalnie zrobiła się blada na twarzy. Lakier wylał się na dokumenty a ona wstała z miejsca i z palcem wycelowanym we mnie podeszła do mnie. Nigdy za sobą nie przepadałyśmy. Odkąd dowiedziała się o naszych zaręczynach była dla mnie zimna. Miała w planach usidlić Sasuke ale nie udało jej się to. To pusta brunetka, której głównym zmartwieniem jest wizyta u kosmetyczki.

- Szef u siebie? – spytałam się ale nie uzyskałam odpowiedzi. Ominęłam osłupiałą Tenten i skierowałam się do drzwi, prowadzących do pokoju mojego męża. Zapukałam do drzwi i weszłam bez czekania na pozwolenie. Zastałam go tam gdzie zawsze – przy biurku.

- Prosiłem, żeby mi nie przeszkadzano… - warknął nie podnosząc głowy. Nie byłam wstanie się odezwać. Zmienił się. Jego długie włosy stały się krótkie. Śmieszny krawat, który zawsze miał na sobie został zamieniony na zwykły czarny. Wyglądał inaczej ale to wciąż był mój Sasuke.

- Tak się wita swoją żonę po czterech latach rozłąki? – nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Chciałam, żeby moje pierwsze słowa do niego brzmiały inaczej ale jakoś nie miałam pomysłu. To jednak wystarczyło, żeby spojrzał na mnie. Z pierwszej chwili zamarł ale gdy upewnił się, że to rzeczywistość podbiegł do mnie i chwycił mnie w ramiona. Jak w dzień ślubu.

Całował mnie jak szalony, dotykając mnie wszędzie. Chyba wciąż wątpił w to, że to nie jest sen to było za mało realne. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, nie wytrzymałam i się popłakałam.

- Przestań. – powiedział do mnie, ścierając łzy dłonią. – Bo ja też zacznę płakać.

Roześmialiśmy się a ja, pociągając nosem, oparłam się o jego klatę. Wtuliłam się do niego, chcąc nacieszyć się bliskością. Jego serce biło jak szalone, był tak jak ja podekscytowany.

- Ale… - odezwał się. – Jak… Przecież…

- Długa historia. Ale mamy całe życie, żeby ją sobie opowiedzieć… - wspięłam się na palce i kolejny raz pocałowałam jego stęsknione usta. Byłam strasznie spragniona jego ciała. W końcu żyłam cztery lata w celibacie? Stęskniłam się do dobrego seksu w jego gabinecie. Rozluźniłam jego krawat i ściągnęłam z jego szyi. Chwycił mnie za biodra i podniósł wysoko, przywierając do ściany. Zajęłam się jego koszulą gdy nagle… odtrącił mnie. Oderwał się ode mnie i odsunął się na kilka metrów. Zupełnie zdziwiona, wpatrywałam się niego szukając odpowiedzi na to co się stało. On chwycił się za głowę, zupełnie jakby z czymś walczył.

- Co jest grane? – spytałam się podchodząc bliżej. Chwyciłam go za dłoń, chcąc odwrócić go w moja stronę. Spojrzał mi w oczy. Patrzył na mnie smutnym wzrokiem…

- Sakura. – chwycił moją twarz w dłonie, wzdychając głęboko. – Musze ci coś powiedzieć…

W tym momencie stało się coś, czego w ogóle się nie spodziewałam. Do pokoju wpadła szatynka, ale to nie była Tenten. W ogromnych okularach przeciwsłonecznych w stylu muchy. Miała na sobie białą sukienkę i buty na wysokich obcasach, wszystko z wysokiej półki. Gdy weszła, mina Sasuke zrzedła i momentalnie się ode mnie odsunął.

- Hej, skarbie… Gotowy… - zatrzymała się w połowie zdania. Zdjęła z nosa okulary i spojrzała na mnie, przeszywając mnie wzrokiem. – Co się tutaj dzieje? Kim ona jest?

- Raczej kim pani jest? – odpowiedziałam.

- Nie lubię, gdy ktoś odpowiada pytaniem na pytanie. – warknęła, podchodząc jeszcze bliżej. Wkurzyła mnie jak jeszcze nikt, z chęcią bym skopała ten jej gruby tyłek.

– Jestem jego żoną.  - zbliżyłam się do niej na jeszcze bliższą odległość.

Spojrzała na mnie jak na idiotkę. Przewróciła oczami i powiedziała. – Ach tak. Pani nazywa się Sakura Haruno, prawda? Wnioskuje to, patrząc…

-… na moje włosy. – dokończyłam, krzyżując ręce. – Nie jest pani pierwszą osobą, która mi to mówi.

- Hinata, nie kończ. Sam jej to powiem. – odezwał się Sasuke, stając między nami.

- Niby co? – spytałam się już kompletnie zirytowana. – Co się dzieje?

- Wystarczy jak się dowiesz, że nie jesteś już panią Uchiha. Resztę chyba sobie dośpiewasz…

Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam.

___________________________________________________________________

Po tym jak przywaliłam Sasuke pięścią prosto w nos a tej suce wyrwałam parę kłaków, wybiegłam z budynku i prawie wpadłam pod samochód. Cała byłam roztrzęsiona. Myślałam… raczej miałam nadzieje, że on na mnie czeka.

Nienawidzę cię, Sasuke.

Nie wiem jak długo szłam. Byłam wściekła, załamana i… nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nie miałam już nikogo. Żadnej rodziny. Zostałam sama. Nie wiedziałam do kogo iść ale nogi same poniosły mnie do sklepu mojej przyjaciółki Karin. No chyba, że tak samo jak Sasuke, postanowiła zapomnieć o mnie.

Weszłam do środka, mówiąc głośne „Dzień Dobry”. Wydawało mi się, że nie ma tutaj żywej duszy ale gdy tylko to pomyślałam, Karin pojawiła się przede mną. Gdy mnie zobaczyła była zszokowana ale przybiegła do mnie z piskiem, rzucając się na moją szyję.

- Ty żyjesz! – krzyknęła mi do ucha. – Mój Boże! Kiedy się wybudziłaś?

___________________________________________________________________

Spędziłyśmy ponad pięć godzin na plotkowaniu, jak za starych dobrych lat. Ino, która na wieść o tym, że żyje, zostawiła męża z córeczką w domu i przyjechała do nas z dużym zapasem wina. Oczywiście, jak w dawnych, dobrych czasach, upiłyśmy się do nieprzytomności. Obudziłyśmy się dopiero następnego dnia, z wielkim kacem. Jako, że wypiłam najmniej, wstałam najszybciej i zrobiłam nam kawę.

Siedziałyśmy teraz na podłodze w sklepie, wśród sukien ślubnych, na widok, których obecnie robi mi się niedobrze.

Jak się dowiedziałam, dziewczyny wiedziały o tym już od dawna. Wziął ze mną rozwód pół roku temu, gdy byłam nieprzytomna. Nawet nie wiedziałam, że coś takiego jest możliwe. Ale okazuje się, że można unieważnić małżeństwo w kilku przypadkach – min. w zaginięciu małżonka lub gdy, jak ja, zapadł w śpiączkę. I wielu innych ale mnie one nie interesowały.

Zrobił to dlatego, że nalegała na to jego matka. Nic dziwnego, tamta baba to wiedźma, której własny pies ma dosyć. Jednak pomyliłam się, Sasuke idealnie pasuje do swojej rodziny.

- Co teraz zrobisz? – odezwała się Ino. Chwyciła mnie za rękę, próbując dodać mi otuchy.

- Nie wiem. – powiedziałam zgodnie z prawda. – Do pracy nie wrócę, chyba, że chcę segregować papiery. Tak w sumie, to nie mam co ze sobą zrobić…

- Kochanie, na razie zatrzymasz się u mnie. – powiedziała Karin, wstając i zabierając puste szklanki po kawie. – Zatrudniam cię w moim sklepie. Potrzebuje dodatkowej pary rąk do pracy.

Posłałam jej uśmiech w podzięce. To miło z jej strony, świetnie, że dała mi tę prace ale… Nie wiem czy będę wstanie wytrzymać w miejscu, które będzie mi przypominać Sasuke.

- Ale zanim zaczniecie pracować razem, musimy się wybrać na zakupy. Na nowej drodze życia, trzeba wyglądać sexy… - zapowiedziała Ino, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Karin. To niezbyt mi się spodobało.

___________________________________________________________________

Trochę czasu minęło nim przystosowałam się do nowej roli w życiu jako „nie żony”. Ale nie zaakceptowałam tego w pełni. Wciąż nosiłam obrączkę na serdecznym palcu mojej prawej ręki. Nie mogłam znaleźć w sobie siły, żeby ją ściągnąć.

Dla mnie nie minęły cztery lata od naszego ślubu. Cały czas mam wrażenie jakbyśmy wczoraj stali w kościele i składali sobie przysięgę a mój mąż się dzisiaj się rozmyślił.

Nie powinnam mieć do niego żalu, czekał za mną długo. Ale obiecał mi, przed Bogiem, że jest mój tak długo jak będę chciała. A on się ze mną rozwiódł, gdy byłam nieprzytomna i nie mogłam nic zrobić…

- Sakura! – usłyszałam krzyk Karin. – Musze wyjść, kupić parę rzeczy do nowej sukni. Zastąp mnie w sklepie.

Słyszałam jeszcze tylko trzask drzwi i głuchą ciszę. Założyłam na nogi niebieskie Conversy  i bluzę w tym samym kolorze. Na dole, pomimo tego, że mamy lato, jest naprawdę zimno. Klimatyzacja się popsuła a gościu od naprawy zgubił do nas drogę.

Zeszłam po schodach i stanęłam za ladą. Rzadko o tej porze pojawiali się klienci. Zazwyczaj w tym momencie kobiety siedzą u fryzjera czy kosmetyczki. Te normalniejsze zajęte są pracą. Dlatego wyjęłam z szuflady książkę, romansidło pióra Nicholasa Sparksa -  ‘Wciąż ją kocham…’ Nie zachowałabym się jak bohaterka tej książki.

Czekałabym na swoją miłość tak długo jak musiałabym. Nie zostawiłabym tego faceta jak ona… Ani tak jak mnie zostawił Sasuke. Jeśli się kogoś kocha, to jest się z nim.

Podniosłam wzrok znad książki, patrząc na ulice. Taki piękny dzień, a ja czuje się jak struta. To miasto zaczyna strasznie mnie irytować…

Nagle stanęłam jak wryta. Myślałam, że dostałam oczopląsu. Przed sklepem stała moja była teściowa i wredna suka z biura mojego eks – męża. Czy moje życie może być jeszcze bardziej pokręcone niż jest?

Zamknęłam książkę i w duchu zaczęłam się modlić do Boga, żeby przypadkiem tutaj nie weszły. Ale Bóg musiał być  zajęty. Jedyne co w tej chwili wpadło mi do głowy, to ukrycie się pod ladą. Zsunęłam się z krzesła i upadłam na podłogę, obijając sobie tyłek. Słyszałam dźwięk dzwonka przy drzwiach, kroki a także ich rozmowę. Chciałam pozostać w ukryciu, udać, że nikogo nie ma. Ale gdy usłyszałam, gdy mówi do Tsunade, że ten ślub będzie najwspanialszym wydarzenie w życiu jej i Sasuke, nie wytrzymałam.

Może i pierwsza runda należała do niej ale druga jest moja. Załatwię ją tak jak inne rywalki – porządnym nokautem. Podniosłam się do pozycji stojącej, spoglądając na obydwie panie. Wyraz ich twarzy był wspaniałym wynagrodzeniem, za to jak cierpiałam ostatni czas.

- Dzień dobry. – zaczęłam rozmowę, uśmiechając się złośliwie. – Szukają panie stroju na występ w klubie GO GO? Niestety, tutaj można kupić tylko suknie ślubne. Proszę spróbować gdzie indziej…

Zatkało je. Co prawda tylko przez parę sekund ale zatkało. Teściowa chyba jeszcze nie wiedziała, Że żyje bo wpatrywała się we mnie jak w ducha. Ale Hinata od razu odzyskała głos.

- Ty tu pracujesz? – spytała się zdziwiona.

- Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodziły na ‘ty’…

Nastąpiła kolejna chwila ciszy, którą przerwała znowu ona. Już ja się z tobą rozprawię, suko.

- Kobieta, która organizuje mój ślub, zachorowała. Dlatego przyszłyśmy same przymierzyć suknię… - powiedziała, wyciągając z torebki portfel a z niego jakiś kwit. Cały czas posyłałyśmy sobie złowrogie spojrzenia. Ale nasze połączenie przerwał pies.

Pimpuś, mały York, poznał mnie chociaż minęło kilka lat. Podbiegł do mnie i zaczął skakać jak szalony, póki nie wzięłam go na ręce.

- Cześć słodziaku! – przytuliłam się do niego głaszcząc go koło uszek. – Stęskniłeś się? To cud, że jeszcze żyjesz. Ta twoja wredna pani dobrze cię odżywiała?

- Sakura, zostaw mojego psa w spokoju. – zaskrzeczała Tsunade, wyrywając Pimpusia z moich rąk. Przytuliła go do siebie, ale zbyt mocno, bo ugryzł ją w dłoń. Zuch pieseczek!

Z uśmiechem na ustach, wzięłam z ręki Hinaty kwit i w tym momencie w mojej głowie pojawił się piękny plan.

Zatruje jej życie!

___________________________________________________________________

No cóż. Muszę przyznać, że Tsunade coraz lepiej sobie radzi sobie z projektowaniem sukien ślubnych. Ta udała jej się naprawdę. Hinata wygląda w niej jak gruby pączek w cukrze pudrze. Sasuke będzie zachwycony jak zobaczy swoją przyszłą żonę wielkości koła od traktora. Strasznie mnie korciło, żeby zrobić jej zdjęcie i wysłać je Sasuke z jakimś chamskim podpisem ale wolałam grać fair. Może nie do końca ale na razie tak.

Tsunade prawie piała z zachwytu, patrząc na swoje nowe dzieło. Skakała wokół Hinaty, mówiąc jaka jest śliczna, piękna i jak zachwyci wszystkich gości. Że Sasuke będzie wniebowzięty gdy ją zobaczy. Naprawdę śmiechu wartę.

Pimpuś stał koło mnie, co jakiś czas warcząc na te dwie wiedźmy. Nie dziwie mu się, brakuje im tylko miotły ale i bez tego moim zdanie potrafią latać. Z niesmakiem spoglądałam na wirującą przyszłą pannę młodą. Serce mi się krajało, gdy dochodziło do mnie, że stroi się tak na ślub z Sasuke.

W tedy, w tamtym momencie, obudził się we mnie mój wewnętrzny diabeł. Schyliłam się na wysokość psa i szepnęłam mu na ucho komendę. Nie musiałam dwa razy powtarzać rozkazu. Rozpędził się i z impetem wskoczył na suknie Hinaty, wszczepiając w nią pazury i zsuwając się na podłogę. Drąc przy okazji tę cudną kreacje.

Patrzyłam na tę scenę z dużą satysfakcją. Wiedziałam, że Karin dużo namęczyła się przy tej kiecce ale nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. Patrzałam z daleka na odgrywającą się komedie, śmiejąc się w duchu w niebogłosy. Ale gdy zobaczyłam, że ten wredny babsztyl, chce kopnąć Pimpusia stanęłam w jego obronie.

- Tylko spróbuj go tknąć suko, a będziesz mieć kłopoty. – warknęłam w stronę szatynki, biorąc psa na ręce.

- Czy ty widzisz co on mi zrobił?! – wrzasnęła mi do ucha, tak mocno, że aż bębenki mnie rozbolały,

- Pasuje do ciebie idealnie. – powiedziałam, patrząc na rozdarcia, które były tak duże, ze widać było jej bieliznę. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, ciesząc się z zaistniałej sytuacji. – Nadaje się do tego twoje klubu Go Go… Przynajmniej nie musisz szukać dalej.

___________________________________________________________________

Karin nie była na mnie zła za suknię. Powiedziała, że piździe się należało ale myślała, że obsmaruje ją bardziej błotem albo ośmieszę na oczach ludzi. Nie powiem, chodziło mi to po głowie ale zostawiłam to na inną okazje.

Następnego dnia była niedziela. Już od kilku dni zbierałam się do tego, by odzyskać swoje stare rzeczy z mieszkania byłego męża. Nie miałam jednak siły stanąć z nim oko w oko. Ale w końcu musiałam to zrobić, więc pożyczyłam samochód od Ino i pojechałam do Sasuke. Długo siedziałam pod blokiem, analizując wszystkie za i przeciw… W końcu machnęłam ręką, mówiąc sobie w duchu, że co ma być to będzie.

Mogłam pojechać windą ale wolałam przejść się schodami, wydłużę sobie przynajmniej czas za nim go spotkam. Jednak zawsze kiedyś, trzeba dojść na szczyt. Stanęłam przed naszymi drzwiami, które sama wybrałam, i zadzwoniłam dzwonkiem. Otworzył od razu.

- Cześć, wpadłam po swoje rzeczy… - powiedziałam tak na początek.

Między nami zapanowała głucha cisza. Wpatrywaliśmy się w swoje oczy, nie wiedząc co powinnyśmy teraz zrobić. Tylko raz znaleźliśmy się w tej sytuacji, pięć lat temu. Gdy okres spóźniał mi się drugi tydzień a na teście pojawił się ogromny plus. Ale wizyta u ginekologa rozwiała nasze wątpliwości.

– Mogę wejść?

- Tak, jasne. – odezwał się w końcu, odsuwając się do tyłu, żebym mogła wejść. Nasz apartament był taki jak go zostawiłam. Te same kolory na ścianach, obrazki. A na półce wciąż stało zdjęcie z naszej wycieczki do Las Vegas.

- Nie zajmę tobie dużo czasu. – zapowiedziałam od razu, ściągając z ramienia torbę. – Wezmę tylko moje kartony i już mnie nie ma.

Wiedziałam gdzie są. Zostawiłam je nie rozpakowane w naszej graciarni. Teraz jego.  Chciałam to załatwić jak najszybciej, zanim dojdzie do rozmowy o nas. Już ruszyłam w stronę pokoju, gdy on mnie powstrzymał. Chwycił za ramię, odwracając w swoja stronę.

- Sakura…

- Nic nie mów. – przerwałam mu, odwracając się. – Nie utrudniaj nam obydwóm tej sytuacji. Zabiorę rzeczy i już mnie nie ma.

- Ale ja…

- Nie, Sasuke. Proszę. – westchnęłam głęboko zamykając oczy. Nie chcę o tym rozmawiać. Dopiero co rany trochę się zabliźniły. Nie chcę ich kolejny raz rozdrapywać.

- Chcę się tobie wytłumaczyć. – dałam za wygraną, przeszłam do salonu i usiadłam na fotelu.

- Wiem, że to dla ciebie ciężkie, nie planowałem tego… - powiedział, siadając naprzeciw mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy, jakby chciał coś w nich zobaczyć. – Wysłuchaj mnie… I proszę nie przerywaj. Czekałem na ciebie trzy lata, codziennie dzwoniłem i pytałem jak się czujesz, czy jest jakaś poprawa. W każdej wolnej chwili przyjeżdżałem do ciebie. Rozmawiałem z tobą, w nadziei, że mnie słyszysz. – urwał, tak jakby szukał jakiś odpowiednich słów. – Ale to zaczęło mi ciążyć. Moje życie stało się monotonnie. Wstawałem codziennie o szóstej rano, robiłem kawę, wychodziłem do pracy. Równo w południe dzwoniłem do szpitala. Potem zamawiałem lunch, jadłem go w biurze, szedłem na jakąś rozprawę, wracałem do domu o piątej. Punkt szósta wieczorem znowu dzwoniłem do szpitala… Resztę wieczoru spędzałem przed telewizorem. – wziął głęboki oddech, odwracając głowę. Ciężko mu było to wszystko mówić, ale tak jak każdy prawnik, chciał wszystko zakończyć od razu. – W weekendy siedziałem w szpitalu. Całą sobotę i niedziele. Wracałem do domu tylko na kolacje i spanie. – zaczerpnął głęboko powietrze i dokończył. -Po trzech latach, miałem tego dosyć. Zrozum mnie, Sakura. Ja chciałem żyć dalej…

Między nami zapanowała kolejna cisza.

- Wiem, że cię skrzywdziłem…

- Skrzywdziłem? Tak to dobre słowo. – przerwałam mu, zirytowana tym co mówi. Prosiłbym tego nie robiła ale zbyt mocno mnie bolały jego słowa. – Ja bym użyła trochę innego czasownika. Zraniłem. Tak zraniłeś mnie…

- Sakura, zrozum. To było dla mnie trudne. – wszystko co mówił było jak wbicie nóż w plecy. Może i cierpiał ale z pewnością nie tak jak ja teraz. - Przez te lata czułem pustkę. Lekarze nie byli wstanie mi powiedzieć, czy się obudzisz. A ja chciałem mieć dzieci i normalne życie. A najbardziej, kochaną żonę, do której będę wracał do pracy… Nie chciałem tego rozwodu, ale kolejny rok mijał…

- Nie mam ci tego za złe. I rozumiem cię. – powiedziałam, splatając ręce. – Tylko… mnie też nie było lekko. I wciąż nie jest.

Przerwałam na chwilę, chcąc zebrać myśli. Nie wiedziałam jak mu to powiedzieć…

- Sasuke… Nie czuje tego czasu. Dla mnie, wczoraj zostałeś moim mężem. Dlatego tak trudno mi to wszystko zaakceptować. Czuje się, jak zdradzana żona. – taka prawda. Mam wrażenie, że Hinata to jego kochanka, do której on odszedł. I chociaż mój mózg wiedział jaka jest prawda, serce czuło inaczej. - Wiesz… Gdy tylko się obudziłam, zaczęłam się zastanawiać gdzie ty jesteś… Byłam w szpitalu, nie wiedziałam co się dzieje. Dopiero lekarz mnie uświadomił. Dlatego, przez te dwa miesiące robiłam wszystko, żeby jak najszybciej do ciebie wrócić. Zgodziłam się na każdą kuracje, nawet akupunkturę. Nie mogłam się doczekać, aż cię zobaczę.

Strasznie ckliwie się zrobiło. Nigdy nie lubiłam takich sytuacji ale sama siebie w niej postawiłam. Muszę teraz przez nią przejść.

- Wracam i co zastaje? – zmusiłam go by spojrzał mi w oczy. – Mój mąż, rozwiódł się ze mną, ma nową narzeczoną… I nie kocha mnie już.

Cisza, miała bardzo dużą rolę w tej rozmowie. Kolejny raz zajęła  w niej czołowe miejsce. Po paru sekundach Sasuke odezwał się.

- Przepraszam cię.

- Nie przepraszaj. Było, minęło. – powiedziałam, wstając z miejsca. – Po prostu, powiedziałeś mi co czujesz a ja zrobiłam to samo. Zabiorę kartony i już mnie nie ma.

Skierowałam się w stronę graciarni, ale po drodze potknęłam się o mały stolik, który przez przypadek się przewrócił. Papiery leżące na nim, rozleciały się po całym salonie.

- O mój Boże… Sory, jak ze mnie niezdara. – od razu uklękłam, żeby je zebrać.

- Nic się nie stało, i tak przeglądałem je już setki razy.

Przypadkowo zerknęłam na jeden papier i aż mi włosy dęba stanęły. Sprawa dotyczyła jakiegoś Kolumbijczyka, tak sądziłam po zdjęciu. Zaciekawiona przeczytałam fragment, ale z każdym słowem coraz bardziej żałowałam, że na to spojrzałam.

- Za mało masz problemów? – spytałam się go z wyrzutem.

- Słucham?

- Znowu pakujesz się w podejrzaną sprawę, jak w tedy. Handlowanie prochami? To poważniejsza sprawa, niż lewy alkohol. – wstałam i podeszłam bliżej niego. – Znowu chcesz być na ich celowniku, tak jak cztery lata temu? Kolejna bliska tobie osoba, ma znaleźć się na linii ognia? To nie będzie amator jak w tedy tylko prawdziwy płatny morderca. Taki ktoś, jest zaprogramowany, żeby zabić.

- Facet sprowadzał co roku na amerykański rynek średnio tonę marihuany. – również wstał. Nie mógł chyba znieść tego że nad nim górowałam. – Przez niego mnóstwo dzieciaków straciło życie, trzeba go wsadzić do pierdla.

- Za mało masz adrenaliny? To nie jest początkujący przestępca.

- To samo mówiłaś mi cztery lata temu. – przypomniał mi. To prawda, ostrzegałam go. I miałam rację, że to się źle skończy.

- No i co się stało? Próbowano cię zabić, ale oberwałam ja. Zapadłam w śpiączkę i straciłam cię. Chcesz, żeby ta cała Hinata, cierpiała jak ja teraz? Jeśli ją kochasz, nie rób tego.

Odwrócił się i podszedł do okna. Zawsze tak robił. Gdy pracował nad jakąś naprawdę ciężką sprawą, spędzał przy nim naprawdę sporo czasu. Wpatrywał się w niebo i analizował wszystkie dowody jakie miał. Zawsze szukał odpowiedzi w niebie. Nigdy mi nie powiedział dlaczego, ale była to skuteczna metoda.

- Kiedyś mówiłaś: ‘Jeśli mnie kochasz, nie rób tego.’

Zdziwił mnie swoimi słowami.

- Mówiłabym tak dalej, gdybyś mnie nie zostawił. – nie zdążyłam ugryźć się w język, zanim to powiedziałam. – Przepraszam, nie chciałam.

- Nic się nie stało.

- Po prostu… - podeszłam bliżej, stając koło niego. – Nie jesteś typem człowieka, co popełnia te same błędy. Jeśli chcesz ją stracić, jak mnie, droga wolna – baw się dalej w nieprzekupnego glinę.

Nie spojrzał na mnie. Ale i tak wiedziałam, że przyznaje mi rację.

- Sprzątnę resztę papierów a potem zajmę się moimi rzeczami…

Tak jak powiedziałam, tak też zrobiłam. Dokumenty leżały poukładane na stole, kartony stały przy drzwiach a Sasuke wciąż tkwił przy oknie. Chciałam się już pożegnać, gdy to on odezwał się do mnie.

- Mogłabyś coś dla mnie zrobić?

Byłam zdziwiona jego słowami ale zgodziłam się.

- Przyjdź na nasz ślub…

Zostawiłam to bez odpowiedzi.

___________________________________________________________________

Udało mi się wrócić do mojej starej kawalerki. Właścicielka wynajęła ją co prawda, ale z tego co wiem, nowy lokator nie spełniał wymogów starszej pani. Wywaliła go na zbity pysk, a mnie powitała z otwartymi rękami i przepysznym ciastem. Przekraczając próg swojego starego mieszkania, czułam się tak jakbym zaczęła nowe życie.

Robiłam wszystko, żeby wrócić do starej formy. Codziennie rano biegałam, dwa razy w tygodniu chodziłam na siłownie a w piątki na basen. Jak na dziewczynę bez środków do życia, pozwalam sobie na bardzo dużo… Ino jest właścicielką klubu fitness. Jednego dnia tak po prostu wpadła do mojej kawalerki z karnetem dłoni. Wręczyła mi go, mówiąc, że jest to prezent za wszystkie minione urodziny, które przespałam.

Ale ta dziwna codzienność mnie dobijała. I ta stabilność. Brakowało mi adrenaliny. Po kolejnej bezsensownej nocy, miałam serdecznie dosyć ‘nowego życia’. Odechciało mi się kolejnego nudnego siedzenia w sklepie Karin. Nie dla mnie sprzedawanie czy szycie sukien ślubnych i słuchanie żalów przyszłych panien młodych. Dlatego właśnie postanowiłam znaleźć prawdziwą pracę. Wyskoczyłam z łóżka prosto w kapcie i człapiąc poszłam do kuchni. Chwyciłam w dłoń gazetę leżącą na blacie i otworzyłam ją na ogłoszeniach.

- Nie dla mnie… Nie… To też… - napotykałam wzrokiem same oferty dla sekretarek, księgowych i innych nudnych zajęć. – Oooo… Młody, od zaraz… 4000 miesięcznie plus napiwki… Wymagania: taniec na rurze, łatwość nawiązywania kontaktów… Coś dla mnie. – zironizowałam, odrzucając gazetę w kąt.

Wyciągnęłam z szafki szklankę, do której nalałam sok pomidorowy. Usiadłam przy stole i zaczęłam powoli sączyć napój. Podejrzewałam, że nie będzie łatwo znaleźć pracę dla kogoś takiego jak ja. Ne mam matury, jestem wykwalifikowanym żołnierzem a także policjantem. Prócz tego, jestem byłą profesjonalną bokserką. Potrzebuje pracy w terenie i to takiej, w której nie będą potrzebować wyższego wykształcenia… Gdy o tym pomyślałam, przed oczami stanęła mi Tsunade, która na każdym kroku próbowała udowodnić, że jestem nieodpowiednią synową. A także nieudolną dziewczyną, która jest zbyt głupia by się uczyć.

Wiele razy w takich momentach chciałam wziąć pistolet i odstrzelić jej łeb.

W tedy wpadł mi do głowy pomysł. Przypomniał mi się fragment jakiegoś filmu a po chwili miałam w głowie całą jego fabułę. Olśniło mnie. W tej branży z łatwością znajdę pracę.

___________________________________________________________________

Z braku innego zajęcia, poświęciłam swoją uwagę osobą w poczekalni. Siedziało tutaj kilka kobiet. Wszystkie w krótkich, obcisłych mini a także bluzkach do kompletu. Wyglądałam wśród nich dziwnie, jakbym urwała się z zoo. Zwykłe rurki i biała bokserka. Pokusiłam się jedynie o buty na szpilce. Musiałam się na nowo do nich przyzwyczaić…

Nie wiem po co one przyszły tutaj w takim stroju. Ta praca w osiemdziesięciu procentach polega na uzyskiwaniu informacji w terenie a nikt takim pustym laską nic nie powie.

Byłyśmy po kolei wzywane, ale każda wychodziła załamana. Jedna się nawet popłakała. Kiedy przyszła moja kolej, sama nie wiedziałam, czy to dobry pomysł, wejść tam… W końcu chwyciłam swoją torbę i stanęłam w drzwiach.

W środku siedziało dwóch mężczyzn. Na mój widok nic nie powiedzieli, nawet dzień dobry.

- Pani CV… - powiedział szatyn.

Podałam mu i nie czekając na pozwolenie usiadłam. Poczułam się jak na starej, kochanej komendzie. Jakie to były piękne czasy, gdy wpuszczało się w maliny przestępców i katowało się ich psychikę. Wpatrywanie się w ich przerażone twarze dawało człowiekowi dużo satysfakcji.

- Imponujące jak na kobietę… - usłyszałam nutkę pochwały w jego głosie. – Czyli bronią potrafi się pani posługiwać…

- Po służbie w wojski to raczej oczywiste. Zresztą, przeczytał pan chyba, że nie zajmowałam się w policji biurową robotą… - zironizowałam.

- Ostra… - odezwał się w końcu blondyn, który do tej pory siedział cicho. Taksował mnie spojrzeniem, jakby coś analizował. – Bierzemy ją zanim zmienię zdanie.

Zabrzmiało to tak, jakbym była jakimś towarem na półce a oni zastanawiają się nad jego jakością. Szatyn wymienił spojrzenie z blondynem i w końcu sam się zgodził.

- Właśnie dostała pani pracę. – powiedział uroczyści. – Pierwszym pani zadaniem jest obserwowanie tego mężczyzny. – podał mi zdjęcie.

- Ale jak to? – spytałam zaskoczona. – Tak od razu?

- Przyszła pani w sprawie roboty? – przytaknęłam. – To co teraz marudzisz? Inni szukają tygodniami a pani udało się to za pierwszym razem. A więc do roboty.

___________________________________________________________________

I tak minął mi miesiąc. Zakumulowałam się z moimi szefami a także ich żonami. Z przyjemnością wstawałam codziennie z łóżka, wiedząc, że czeka mnie świetny dzień. Sprawy, które dostawałam za każdym razem były bardziej dziwne i interesujące. Dostawałam swoją codzienną dawkę adrenaliny i w końcu mogłam spokojnie spać.

Wchodziłam akurat do biura z trzema kubkami kawy i torebką pączków, dzisiaj była moja kolej stawiania lunchu. Gdy znalazłam się na naszym piętrze, do moich uszu doszły krzyki. Otworzyłam drzwi do naszego biura, trafiając w sam środek małżeńskiej awantury. Zdradzana żona, niewierny mąż. Normalka.

- Nigdy więcej nie zobaczysz swojego dziecka! – krzyknęła kobieta.

- Ale ja cię kocham! – krzyknął mężczyzna.

I tak w kółko. Położyłam nasze drugie śniadanie na stole i oparłam się o ścianę, czekając aż a końcu zapadnie cisza. W takim hałasie nie było mowy o jakiejkolwiek pracy. Kobieta trzymała jedną dłonią swój niemały już brzuszek a drugą wymachiwała przed oczami męża. Znając takie przypadki, zakładałam się, że ta awantura potrwa jeszcze trochę.

Mój szef siedział przy swoim biurku, z twarzą schowaną w dłoniach. Nienawidzi takich spraw. Za każdym razem, do kulminacyjnego momentu dochodzi w jego biurze i on musi wsłuchiwać się w nią godzinami. Ale zazwyczaj przychodzą do nas zdesperowane kobiety, które są gotowe zapłacić każdą cenę, za dowiedzenie się prawdy. Wzięłam do ręki kubek z moja kawą i zaczęłam ją pić.

Akurat w momencie napadu histerii przyszłej matki, do pokoju wpadł jakiś mężczyzna. Musiałam mu się nieźle przyjrzeć, żeby go poznać. Itachi!

Stanął w wejściu, zaszokowany zajściem. Szybko odstawiłam kawę i wyciągnęłam go z tej dziczy.

- Co to było? – spytał się zdziwiony.

- Jej mąż zdradził ją z jej makijażystką. – skwitowała krótko. Wytrzeszczył oczy, zastanawiając się, czy to prawda czy żart. – Co ty tu robisz? – spytałam się, uśmiechając się szeroko.

- Przyjechałem od razu jak się dowiedziałem, że się obudziłaś. – wziął mnie w ramiona i wyściskał z całych sił.

Itachi jest starszym bratem Sasuke - reprezentant USA w boksie i co chwilę lata po całym globie, na przeróżne zawody. Polubił mnie od razu, jak usłyszał o mojej krótkiej karierze sportowej. Jedyny w tej rodzinie, prócz Sasuke, mnie lubi.

- Jak miło… - powiedziałam. – Ale mogłeś zadzwonić zamiast fatygować się tutaj z Korei.

Z telewizji wiedziałam, że wczoraj odbyły się tam mistrzostwa świata ale niestety, przysnęło mi się zanim Itachi zaczął walczyć. Jednak sądząc po jego minie, zajął bardzo dobre miejsce. Może nawet podium… Będę musiała później sprawdzić.

Odsunął mnie od siebie i spojrzał głęboko w oczy.

- Wiesz mi, nie mogłem. Saki… - zaczął, biorąc głęboki oddech. – Musisz walczyć o Sasuke.

Spojrzałam na niego zdziwiona. Czy do nie doszła wiadomość, że jego brat się żeni? To bardzo prawdopodobne. Z tego co wiem, ostatnio… znaczy się, cztery lata temu, przed ślubem, strasznie się pokłócili. Itachi trzasnął drzwiami jak wychodził, zdenerwowany przez własną matkę. Pojawił się dopiero na naszym ślubie. Był drużbą swojego brata.

- Itachi, Sasuke ma narzeczoną i na dniach biorą ślub. – spróbowałam go uświadomić. – Nie mam u niego szans. Skończył ze mną.

- Jego narzeczona to zwykła dziwka. – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Nigdy nie była wierna Sasuke. Ja wiem, że on ciebie kocha… Ale po tym co się zdarzyło cztery lata temu, słucha się tylko naszej matki. A ona jest zachwycona Hinatą.

- Więc według ciebie co mam robić? – spytałam zdezorientowana. – Latać tak długo za nim, aż znowu mnie pokocha? Czy może mam zabić jego obecną dziewczynę?

- Nie wiem co… Ale masz o niego walczyć. To ty jesteś jego warta nie Hinata. – powiedział. – Sasuke cię kocha ale jak sama wiesz, jest mistrzem ukrywania swoich uczuć pod maską poważnej i zimnej twarzy.

- Nie Itachi. – zdecydowałam po krótkim zastanowieniu. – Nie wejdę drugi raz do tej samej rzeki. Ja go kocham ale on mnie nie. Wiem to.

Odwróciłam się od niego, z zamiarem wejścia do biura.

- Jako jedyna wiem co się ukrywa pod tą maską… - powiedziałam na odchodnym.

___________________________________________________________________

Szpiegowałam właśnie jakiegoś dzieciaka, którego rodzice podejrzewali o handel narkotykami. Nie powiem, na świętoszka to on nie wyglądał ale aż o to, nie podejrzewałam go. Deptałam mu po piętach od paru godzin i nic podejrzanego nie zarejestrowałam. Nie licząc faktu, że całował się sześcioma dziewczynami.

Znudzona tym durnym śledzeniem, słuchałam radia w telefonie. Każda piosenka była dla mnie nowa, jeżeli jakąś znałam, to była z lat dziewięćdziesiątych. Wolałam nie odzywać się odnośnie muzyki w towarzystwie, bo jeszcze nazwaliby mnie ignorantką.

W końcu coś się zaczęło dziać. ‘Nareszcie’ – przemknęło mi przez myśl. Nawet na akcjach policyjnych tak się nie wynudziłam. Skręciliśmy w jakąś boczną uliczkę, niezbyt przyjaźnie wyglądała co mnie strasznie ucieszyło. W takich zaułkach zazwyczaj dochodzi do zdarzeń, w których powinna interweniować policja. Poziom adrenaliny momentalnie podskoczył, a ja zaczęłam skradać się blisko ściany.

Mój chłopak zniknął za jakimiś czarnymi drzwiami. Odczekałam parę sekund i ruszyłam za nim. Ciężkie drzwi ledwie się otworzyły, powinni je naoliwić. Stąpając na palcach, weszłam w głąb pomieszczenia. Znalazłam się nagle na długim korytarzu.

Dla bezpieczeństwa, wyciągnęłam zza paska pistolet i odbezpieczyłam go. Celując przed siebie, szłam po woli. Skradałam się, tak jak mnie uczono w wojsku. Przejście ciągnęło się prawie w nieskończoność, a gdy już udało mi się znaleźć drugi koniec, natrafiłam na ścianę. Rozejrzałam się wokół siebie, zdziwiona tą sytuacją.

‘Nie minęłam żadnych drzwi. Co jest, do cholery.’ pomyślałam. Wróciłam tą samą drogą i nic. Wściekła na swoją nieudolność, walnęłam pięścią w ścianę. Było to nierozważne z mojego powodu ale musiałam na czymś wyładować swoją złość.

Jeszcze raz ruszyłam korytarzem. Całkowita cisza, jak w horrorze chwilę przed wyskoczeniem mordercy w białej masce. Nagle gdzieś w połowie drogi, usłyszałam głos. Jakby za grubą ścianą. Przyłożyłam ucho do miejsca, z którego dobiegł. W tedy zobaczyłam małą gałkę, w tym samym kolorze co ściana. Ale ja jestem głupia… Mijałam ją dwa razy i nie zauważyłam.

Chwyciłam za nią i przekręciłam. Z bijącym sercem weszłam do środka, ale nic się nie wydarzyło. Broń cały czas trzymałam w pogotowiu. Było w tym pomieszczeniu jednak tak ciemno, że prędzej sama siebie bym postrzeliła niż kogoś.

Sprawdzając grunt stopami, powoli kierowałam się do przodu. Pojawiły się kolejne zakręty, nawet schody w dół. Zastanawiało mnie co to za budynek. Długie i zawiłe korytarze nie są normalne dla jakichkolwiek budynków. Z każdym metrem dalej, robiło się coraz jaśniej.

Skręciłam kolejny raz w lewo, gdy nagle ktoś zatkał mi usta dłonią. Broń spadła na ziemie, na szczęście nie robiąc zbyt dużego hałasu. Z całej siły nadepnęłam stopę mojego przeciwnika, wbiłam mu łokieć w brzuch a na końcu odwróciłam się i kopnęłam go w krocze.

Usłyszałam jeszcze jęk i pobity człowiek upadł na podłogę. Jakie było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że to Sasuke.

- Co ty tu robisz debilu? – warknęłam. Prosiłam go, by nie mieszał się w żadne podejrzane sprawy przed ślubem ale oczywiście mnie nie posłuchał.

- A ty co robisz debilu? – spojrzał na mnie z niechęcią. – Ratuje tobie życie a ty próbujesz mnie zabić?

- A co byś zrobił na moim miejscu? – fuknęłam wściekła. – Zaszedłeś mnie od tyłu i zaatakowałeś…

- Wcale nie zaatakowałem. – wstał na równe nogi i podszedł bliżej mnie. – Jak już to powstrzymałem cię. Parę metrów dalej siedzi grupa dilerów, akurat kupują towar.

- Oni nie kupują. Jak już to sprzedają. – dodałam swoje trzy grosze. – Ale to nie twoja sprawa co robią. Wracaj do narzeczonej i pobzykajcie się. Zegar biologiczny wam tyka, więc lepiej już się zabierzcie za robienie dzieciaka…

- Bardzo śmieszne. – zirytował się. – Nie ma mowy. Jeszcze mi zabierzesz moją sprawę.

- Spadaj. Ja tutaj jestem z powodu jednego dzieciaka, co się w to gówno wpakował. – warknęłam. – Mam go uratować z rąk tego świnstwa ale stoisz mi na drodze.

- Może i kierują tobą słuszne intencje ale byłem tutaj pierwszy… - podszedł jeszcze bliżej mnie.

- Od twojej kariery ważniejsze jest życie tego chłopaka… - warknęłam popychając go na ścianę.

- Jest młody, jak odsiedzi swoje to inaczej spojrzy na świat i stanie się lepszym obywatelem. – powiedział tonem prawnika. Idiota.

- Zmieniłeś się. – pokręciłam z niedowierzaniem głową. – Kiedyś ważniejszy był dla ciebie los człowieka a nie własna pozycja w społeczeństwie…

- Jakie wyszukane słowa – zakpił. – Czyżbyś się w końcu wzięła za naukę?

Zabolały mnie te słowa. Strzeliłam mu w papę z liścia.

- Cofnij to albo obije tobie tę brzydką buźkę!

Naszą kłótnie przerwał strzał z pistoletu. Dilerzy chyba nas usłyszeli i dostali zadanie od szefa: zlikwidować świadków. Nie wiem kiedy dokładnie zakopaliśmy topór wojenny ale po sekundzie uciekaliśmy razem przed nimi, biegnąc przez te pokręcone korytarze.

Wypadliśmy z tego budynku jakby się paliło i mknęliśmy przed siebie, nie odwracając się. Nie musieliśmy. Z daleka było słychać, że nas gonią. Skręcaliśmy w kolejne boczne uliczki, raz po raz wpadając na normalną ulicę ale pogoń cały czas była krok za nami.

Nagle poczułam mocne szarpnięcie i znalazłam się w kościele. Sasuke zatrzasnął za nami drzwi i wszedł głębiej. Trafiliśmy akurat w sam środek kolejnej kłótni. Mój Boże… To już trzecia dzisiaj. Chcieliśmy się wycofać ale mężczyzna i kobieta, którzy rozmawiali z księdzem, podbiegli do nas i siłą zaciągnęli pod ołtarz.

- To są nasi świadkowie! – powiedział facet. – Udzieli nam ksiądz teraz ślubu? Zanim moja narzeczona znowu się rozmyśli?

- Zaraz, o co tutaj chodzi? – jako pierwsza odzyskałam głos.

- Potrzebujemy świadków na naszym ślubie inaczej ksiądz nie uzna tego małżeństwa. – wyrecytowała jakby z pamięci kobieta. – Błagam, zgódźcie się…

Byłam kompletnie zdziwiona, pierwszy raz się z czymś takim spotkałam. Ale jako, że lubiłam wszystko co nowe i inne, zgodziłam się. Gorzej było z Sasuke ale po krótkich namowach zgodził się.

Panna młoda stanęła przed ołtarzem z bukietem w dłoni a koło niej jej narzeczony. My ustawiliśmy się za nimi. Nie wiem czemu ale czułam się tak jak na swoim ślubie. I zazdrościłam tej kobiecie tego. Bierze skromny ślub, bez żadnych bliskich – tylko ona i pan młody. No i my. W jeansach i koszulce z koncertu SUM41. Miała ślub o jakim ja marzyłam. A ja nie dość, że brałam udział w zwariowanej i ogromnej uroczystości, to nie nacieszyłam się nawet swoim małżeństwem.

Spojrzałam na swoja obrączkę. W tym świetle wydawała się srebra a nie złota, ale w takim mroku łatwiej było przeczytać napis ‘Kocham Cię – Twój Sasuke’. Spojrzałam na niego i stanęłam jak wryta. On również wpatrywał się w swoją obrączkę. Podniosłam głowę i w tedy nasze oczy się spotkały.

Myślałam, że zobaczyłam w oczach to co kiedyś. Te samą iskierkę radości jak w tedy gdy byliśmy razem. Myliłam się.

Ściągnął obrączkę,

___________________________________________________________________

Uciekłam stamtąd jak tylko złożyli przysięgę. Podpisałam papierki i zwiałam. Nie mogłam dłużej na niego patrzeć.

Jestem tak blisko niego a jednocześnie tak daleko.

To wszystko jest skomplikowane…

Kocham go, a on się żeni z inną. Co ja mam zrobić?

Walczyć?

Nie ma sensu…

Nasza miłość skończyła się, wraz ze złożeniem przysięgi wierności.

___________________________________________________________________

Siedziałam na kanapie i wpatrywałam się w swoje cztery ściany. Znowu puste. Jak w tedy gdy się tutaj znowu wprowadziłam. Nic mnie tutaj nie trzyma.

Nie mam rodziców, przyjaciół znajdę wszędzie. Każda praca jest dobra…

Ale jeszcze jednego dnia w tym mieście nie wytrzymam. Jedyne co mi zostało, to ściągnięcie tej cholernej obrączki. Ale ona wciąż nie chce zejść.

Uparcie trzyma się mojego palca i nie pozwala zsunąć się z niego.

Nie wyjadę stąd, dopóki nie do kończę tej sprawy.

Życie nauczyło mnie, że nie zostawia się zaczętej rzeczy. Choćby nie wiem, jak durny czy nudny był film – oglądam go do samego końca. Inaczej wyrzuty sumienia, nie dają ci spokoju.

Najważniejsze rzeczy, spakowałam do podręcznej torby. Resztę zostawiłam u Ino, gdy już znajdę swoje cztery kąty, przyśle mi je pocztą.

Wstałam z kanapy i chwyciłam swój bagaż, zarzucając go na ramię.

Ostatni raz zaczynam nowe życie.

___________________________________________________________________

Taksówka dowiozła mnie na miejsce dziesięć minut przed czwartą. Wyskoczyłam z niej, prosząc by kierowca zaczekał za mną. Potem weszłam do środka. Widziałam zdziwione spojrzenia, rzucane przez cały klan Uchiha. Jedyny, który ucieszył się na mój widok, był Itachi. Wskazał mi schody, domyślając się o co chodzi.

Tym razem ślub odbywa się w domu. Nic w tym dziwnego. W końcu Sasuke jest rozwodnikiem, drugiego kościelnego mu nie dadzą.

Tak więc, szłam na górę, po znienawidzonej przeze mnie posiadłości państwa Uchihów, prosto do pokoju mojego byłego męża. Pamiętałam drogę, był to jedyny korytarz, na którym nigdy nie wpadłam na żadną ogromną rzeźbę.

Na szczycie schodów skręciłam w prawo i zapukałam w pierwsze drzwi.

- Proszę…

Nacisnęłam klamkę i weszłam. Nie miałam żadnych oporów, chciałam to już skończyć. Liczyłam, że im szybciej to zrobię, tym szybciej poczuje się lepiej.

- Sakura… Co ty tu robisz?

Stał na środku pokoju i próbował zawiązać krawat. Zawsze miał z tym problem… To ja mu je zawsze zawiązywałam. Teraz tę rolę przejmie Hinata.

- Przyszłam się pożegnać. – odpowiedziałam na jego pytanie. – Wyjeżdżam.

Wpatrywał się we mnie z niedowierzeniem. Nie wiem. Może spodziewał się, że wpadnę na ślub z piłą łańcuchową i zamorduje jego narzeczoną?

Obrączka bez problemu zsunęła się z palca. Podeszłam do niego i podałam mu ją.

- Proszę. Ona należy do kobiety, którą kochasz. – powiedziałam. – Czyli nie do mnie.

Zapanowała między nami cisza. Nie była ciężka, tylko przepełniona ulgą. Wzięłam w dłonie jego krawat i kilkoma sprawnymi ruchami, zawiązałam go.

Spojrzałam mu w oczy.

Czarne oczy.

Kiedyś one również należały do mnie.

Ale zostały mi odebrane jak wszystko inne co kochałam.

Pocałowałam go w policzek, ostatni raz.

- Życzę wam obojgu szczęścia.

Nigdy bym nie pomyślała, że nasza miłość skończy się w taki sposób.

_______________________________________________________________________________________________________________

Sasuke

Wyszła. Tak po prostu wyszła.

Stałem jak słup soli, trzymając w dłoni obrączkę. Dopiero teraz poczułem, że naprawdę ją straciłem. Nikt mi jej nie odebrał, ja sam ją straciłem. Z własnej głupoty.

Co ja mówię?

Westchnąłem głęboko, siadając na łóżku. Kocham Hinatę, za chwilę zostanie moją żoną. Dlaczego więc myślę o innej?

Za jakie grzechy to wszystko się spieprzyło? Kochałem Sakurę.

Naprawdę. Chciałem jej nieba przybliżyć, spełnić każdą jej zachciankę. Być przy niej zawsze, w zdrowiu i w chorobie. Na dobre i na złe.

Więc dlaczego ją straciłem?

Boże, nie wiem co robić,

No i oczywiście, w tym momencie musiał do mnie wparować Itachi.

- Co jest grane? Po co Sakura tutaj przyszła?

Nie miałem siły odpowiadać. Podniosłem jedynie obrączkę, którą po chwili rzuciłem na podłogę.

- Nie myślałem, że kiedykolwiek ci to powiem ale nie mam wyjścia. Jesteś dupkiem.

- Akurat to wiem. – warknąłem – Ale skoro jesteś taki mądry, to powiedz mi co mam zrobić? Oświadczyłem się Hinacie i nie mogę się wycofać. Chciałem by została moja żoną. Nie jestem nieodpowiedzialnym dupkiem, ale dupkiem, który bierze odpowiedzialność za swoje czyny i słowa.

Zapanowała między nami cisza. Ale dobrze wiedziałem, że Itachi powstrzymuje się od porządnego opieprzenia mnie. Czekałem aż wybuchnie ale to nie nastąpiło.

- Dobra. Rób jak chcesz. – powiedział. – Ale nie zapominaj, że Hinacie oświadczyłeś się przed jej rodzicami. A przysięgę Sakurze, składałeś przed samym Bogiem. Pamiętaj o tym. Ja spadam stąd. Nie mam zamiaru, brać udziału w tej farsie…

On też wyszedł.

I zostawił mnie z jeszcze większym mętlikiem w głowie.

___________________________________________________________________

Minutę przed czwartą, zszedłem do holu. Musiałem powitać jeszcze paru gości a przy okazji znaleźć mojego drużbę. Naruto zastałem oczywiście przy barku. Sączył jakiś drink i rozmawiał z moją siostrą.

- Siema stary… Wybacz siostrzyczko – zwróciłem się do Temari. – ale muszę z nim pogadać. Musimy jeszcze obgadać do końca cały ślub.

- Mną się nie przejmuj. – powiedziała, śmiejąc się perliście. – Dzisiaj jest twój dzień.

Wstała ze stołka i skierowała się w kierunku łazienki. Boże… Jak te kobiety chodzą w tak monstrualnych szpilkach. W życiu nie założył bym takich butów, nawet gdyby mi zapłacili.

Odwróciłem się w kierunku kumpla, który wyglądał dzisiaj na jednego z najszczęśliwszych facetów na tym świecie.

- Co jest, Naruto? Wygrałeś w totka?

- Lepiej. – powiedział, odkładając kieliszek. – Spotkałem swoją przyszłą żonę,

Pokręciłem z niedowierzeniem głową, śmiejąc się pod nosem.

- Tak daleko w przyszłość sięgasz? A co ona, na twoją deklaracje miłości?

- Popukaj się w łeb, patafianie. – zakpił. – Nic jej jeszcze nie powiedziałem, po prostu… chciałbym z nią spędzić resztę życia. To się czuje… - machnął ręką, uśmiechając się jednoznacznie. - Zresztą, nie muszę ci mówić. Ty też to czułeś, w końcu ożeniłeś się z Sakurą.

‘A potem się z nią rozwiodłem’ dokończyłem w duchu. Czy wszyscy zaprzysięgli się przeciwko mnie? Ja i Sakura to już historia. Nas nie ma.

Za chwilę, wezmę ślub z Hinatą i będziemy żyć długo i szczęśliwie.

Nie będzie już Sakury w moim życiu.

- Szkocką z lodem – warknąłem do kelnera.

Naruto posłał mi karcące spojrzenie ale nic nie powiedział. I bardzo dobrze. Uraczyłbym go, w tej chwili, z chęcią paroma ostrymi epitetami. Mało by mnie obchodziło, że to mój kumpel. Zaczął mnie wkurzać samą swoją obecnością. Barman podał mi szklankę z drinkiem, wypiłem cały alkohol na jednym wdechu.

Nie przeszkadzało mi, że jest lodowaty. Nawet tego nie poczułem.

- No… więc… - próbował jakoś zacząć Naruto. – Kiedy poznam, tą twoją, przyszłą żonę?

- Chyba dopiero przy ołtarzu. – powiedziałem już normalnym tonem. – Jeszcze się przygotowuje… Ja sam nie widziałem jej od dwóch dni. Lata od fryzjerki, masażystki do kosmetyczki. Z solarium do SPA. Chce wyglądać zabójczo, gdy stanie w drzwiach.

Nie rozumiałem jej. Dla mnie była piękna. Ale ona wciąż widziała jakieś niedoskonałości… Sakura jest inna. Nie mizdrzy się pół dnia przed lustrem, dba o siebie. Ale z umiarem.

Nie uważa tego za priorytet w życiu. Wie, że są ważniejsze rzeczy od tego…

Boże…

- Jeszcze jeden… - powiedziałem do barmana, przysuwając bliżej niego pustą szklankę,

___________________________________________________________________

No to nadszedł ten moment. Stałem przy ołtarzu i czekałem aż zacznie grać marsz weselny.

Nie wiem dlaczego…

Zresztą, ja już nic nie wiem.

W prawej dłoni trzymałem obrączkę Sakury. Nie mogłem jej wyrzucić, zostawić, schować. Musiałem mieć ją w ręce.

Nie mam pojęcia jak to wytłumaczyć ale tak było. Za chwilę podejdzie do mnie Hinata a ja myślę tylko o Sakurze. Cały ostatni rok próbowałem wyrzucić z siebie te myśli, wmawiając sobie, że czas żyć dalej. A teraz nie mogę przestać.

Cały czas tylko Sakura to, Sakura tamto. Ona by się tak nie ubrała… Ona by się z tego śmiała… Ona by lepiej to zrobiła…

Ona…

Ona…

Ona…

Wszędzie widziałem jej twarz. Każda kobieta przypominała mi Sakurę.

- Uspokój się człowieku… - powiedziałem sam do siebie.

- Co mówiłeś? – spytał się Naruto, przybliżając się do mnie.

- Nic. Denerwuje się…

Poprawiłem marynarkę i ponownie utkwiłem wzrok w drzwiach.

- Zawsze możesz jeszcze zwiać… Mój samochód stoi przy wyjściu, kluczyki zostawiłem w stacyjce. – powiedział poważnie. – Ja zatrzymam niedoszłą pannę młodą.

- Naruto. Wiem co robie.

- Na pewno?

Nie.

Nie wiem.

Ale podjąłem decyzje i jej nie złamię. Jak się czegoś podejmę, doprowadzam sprawę do końca. Choćby nie wiem, jak durny czy nudny był film – oglądam go do samego końca. Inaczej wyrzuty sumienia, nie dają ci spokoju.

No i zaczęło się.

Organista zaczął grać marsz. Ojciec Hinaty, stanął przy drzwiach a wszyscy na Sali wciągnęli powietrze. Każdy był ciekawy jak ona wygląda. Znając życie, będą porównywać ją do Sakury. Moja rodzina z pewnością.

Z zapartym tchem, ludzie wpatrywali się w otwierające drzwi – ale widok raczej nikogo nie zachwycił. Zobaczyłem pączka. W lukrze. Ogromna suknia i wielki welon, wyglądał jak najprawdziwszy pączek.

Była… brzydka. Szła w moim kierunku z uśmiechem na ustach ale to nie było to. On nie był prawdziwy. Sztuczny.

Brakowało mi dołeczków. Gdy Sakura się uśmiechała, cały świat się tym zachwycał. Zbliżała do siebie ludzi. Hinata odpychała. Poczułem nagłą chęć ucieczki z tego miejsca. Aż żałowałem, że nie skorzystałem z propozycji Naruto.

W tedy on odezwał się, a ja nie mogłem uwierzyć w to co słyszę.

- Sasuke… - zaczął a ja po tonie zrozumiałem, że coś się święci. – Czy zabijesz mnie za to, że spałem z twoją narzeczoną?

Momentalnie odwróciłem się w jego stronę. On nie żartował. Spojrzałem na Hinatę. Gdy tylko zobaczyła Naruto, zatrzymała się w pół kroku. Cała sala ponownie zamarła.

A ja w tedy poczułem, że wiem co chcę teraz zrobić.

___________________________________________________________________

Tak jak stałem, zwiałem ze swojego ślubu – powiedziałem jedynie, że nie może dojść do ślubu bo ja i moja narzeczona kochamy kogoś innego. Wsiadłem do samochodu Naruto i ruszyłem. Nie zważając na znaki, gnałem po zatłoczonych ulicach – prosto na lotnisko.

Wszystko od razu toczyło się prościej. Wiedziałem co robię i nie żałowałem tego. Ponownie założyłem obrączkę. Nie ciążyła mi – była leciutka jak piórko.

Gdy dotarłem na miejsce, zostawiłem samochód na pierwszym lepszym miejscu. Wpadłem do środka i dopiero wtedy mnie olśniło – nie mam pojęcia, gdzie Sakura chciała wyjechać.

Stanąłem na środku wielkiego lotniska i załamałem ręce. Musiałby się zdarzyć cud, żebym ja ją tutaj znalazł. Nie widząc innego wyjścia, zaczepiłem pierwszego lepszego ochroniarza – szybko powiedziałem mu o co chodzi ale nie był zbyt chętny do pomocy. Za to jego koleżanka zgodziła się bez wahania. Posyłając złowrogie spojrzenie koledze, zaprowadziła mnie do biura – użyczyła mi to o co prosiłem.

Włączyła sprzęt i podała mi mikrofon.

- Pani Sakura Haruno, proszona jest o podejście do Biura Ochroniarzy. – powiedziałem zniekształcając lekko swój głos. – Doszło do pewnego incydentu, którego była pani świadkiem. Powtarzam: Pani Sakura Haruno, proszona jest o podejście do Biura Ochroniarzy.

___________________________________________________________________

Nie musiałem długo czekać. Zjawiła się od razu.

- Co ty tu robisz? – spytała obojętnie. – Nie musisz być przypadkiem na swoim ślubie? Ta ceremonia bez ciebie się nie odbędzie.

- Nie ma ślubu. – oświadczyłem.

Zmierzyła mnie od stóp do głów, cały czas mając ten sam obojętny wyraz twarzy. Poprawiła swoją torbę na ramieniu i spojrzała na mnie wyczekująco.

Podszedłem bliżej i chwyciłem jej dłoń. Wyciągnąłem z kieszeni obrączkę.

- Przysięgaliśmy sobie miłość przed Bogiem. Obiecałem, że będę cały twój tak długo jak będziesz chciała. Zawiodłem cię, wiem. I żałuje.

Zapadła między nami cisza, znowu tak jak kiedyś, wszystko wokół nas się zatrzymało. Byliśmy tylko my. Patrzeliśmy sobie w oczy, szukając w nich tego co kiedyś. Wpatrywałem się w jej piękne zielone oczy, upewniając się, że dobrze robię.

- Spróbujmy jeszcze raz. Jeszcze jeden raz…

Na jej smutnej twarzy pojawił się uśmiech. Taki jak kiedyś.

- No to wyjdziesz za mnie jeszcze raz? – spytała się, wkładając swoją obrączkę na palec.

- Musiałbym być idiotą, żeby się nie zgodzić. – wziąłem ją w ramiona i pocałowałem.

Nie słyszałem oklasków, chociaż wiem, że były. Ochroniarka z wypiekami na twarzy mówiła nam, że jesteśmy najpiękniejszą para jaką widziała. Ale mnie nie obchodziło zdanie innych.

Liczyło się to, że znowu jesteśmy razem.

___________________________________________________________________

Nie uwierzyłam od razu w tę historię.

Cały czas myślałam, że to zwykła bajka na dobranoc.

Ale mama i tata zapierają się, że tak właśnie było.

Postanowiłam ją spisać, w końcu coś takiego nie zdarza się często.

Za parę lat, przeczytam ją moim dzieciom.

A one swoim.

Będzie to nasza pamiątka rodzinna.

Historia miłości z przeszkodami.

___________________________________________________________________

- Kochanie, co robisz? – usłyszałam przy uchu głos mojego męża. Delikatnie wtulił twarz w moje włosy, całując je.

- Piszę…

- Chodź do łóżka. – poprosił ładnie, całując teraz moją szyję.

- O nie! – odsunęłam się od niego na bezpieczną odległość. – Żadnych takich. Czwórka dzieci w zupełności starczy. Nie ma mowy o piątym.

Spojrzał na mnie błagalnym spojrzeniem. Podszedł do mnie, oplatając swoimi dużymi i mocnymi ramionami.

- Nie uważasz, że grasz trochę nie fair? Trzy dziewczyny, w tym para bliźniaczek i tylko jeden chłopak? – powiedział z udawanym wyrzutem. – Ucieszyłby się z braciszka…

 - A jak wyjdzie siostrzyczka? – spytałam, uwalniając się z jego ramion. Zajęłam z powrotem swoje miejsce, chcąc zapisać plik.

- Już ja się postaram, żeby wyszedł chłopak… - powiedział, znowu mnie całując. – A co to…

Przerwał pieszczotę i spojrzał na ekran. Przez parę minut uważnie czytał moje wypociny. Wziął laptopa z ławy i przeniósł się z nim na stół w jadalni. W końcu wrócił do mnie.

- Wybrałaś zły zawód – powiedział na wstępie. – Powinnaś była zostać pisarką…  Masz prawdziwy talent.

- Oooo… Nie czaruj mi tu. – wzięłam w dłoń szklankę i wypiłam łyk wody. – Dzieci śpią?

- Bliźniaczki zamknęły oczy po pierwszym zdaniu książeczki, Aiya zasnęła mi na rękach gdy niosłem ją do pokoju a nasz rodzynek obiecał mi, że zaraz się położy. Chciał jeszcze chwilę poczytać. – stanął za mną i zaczął masować moje obolałe ramiona. Zamruczałam zadowolona, rozsiadając się wygodnie.

- Wiesz… - zaczął nagle. – To chyba było z góry zaplanowane.

- Niby co? – spytałam lekko wygłupiona.

- Ten wypadek. – mówił dalej. – I śpiączka… To wszystko musiało się zdarzyć. Inaczej mnie by nie było na świecie.

Przez chwilę analizowałam jego słowa i w tedy do mnie dotarło. Rzeczywiście.

Gdyby nie rozstanie moich rodziców, Naruto i Hinata nie poznaliby się.

Nie doszło by do ich ślubu a na świecie nie pojawiłby się Akira.

Byłabym żoną, kogoś zupełnie innego…

Czy zaznałabym w tedy, takiego szczęścia?

Nie.

Odwróciłam się w stronę Akiry i pocałowałam namiętnie. Zarzuciłam ręce na szyje, ciągnąc w swoją stronę.

- Ale ma mieć na imię Josuke – powiedziałam, co on skwitował śmiechem.

___________________________________________________________________________

Koniec 

1 komentarz:

  1. WSPANIAŁE... normalnie prawdziwa historia... ni umiem jej opisać tak mi się podoba...

    OdpowiedzUsuń